[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chcecie wypróbować tej ścieżki po ciemku?
Vistaru roześmiała się.
Ani po ciemku, ani za dnia, ani o żadnej porze bez przeciwnika, który nic
nie robi! odparła.
Prosty schron zbudowano z myślą o dwóch mieszkańcach Dilli; boksy były
w sam raz dla Domy i Tael, a reszta rozłożyła się, gdzie się dało. Kiedy załadowali
jeszcze bagaż, drzwi się nie domykały, a stary żeliwny kominek był tak blisko, że
mieli do wyboru spalić się lub zamarznąć. Jakoś jednak trzeba było wytrzymać.
272
Był to wyczerpujący dzień, wszyscy byli śmiertelnie zmęczeni, oślepieni bla-
skiem śniegu. Potrzebowali odpoczynku jak nigdy. Wydawało się, że wystawianie
wart nie ma wielkiego sensu, jeżeli Gedemondas mieliby ich załatwić, straże nie
stanowiłyby dla nich przeszkody. Gdyby chcieli nawiązać kontakt tym lepiej.
Gdyby wreszcie koalicji Yaxa jakoś udało się podejść, i tak nie mieliby wielkich
szans w bezpośrednim starciu. Zasnęli, kiedy ogień na kominku zgasł.
Coś się nie zgadzało. Coś ją męczyło we śnie, umysł próbował schwytać to
niejasne uczucie, obecne i jednocześnie ulotne, coraz bardziej dojmujące.
Mavra Chang, leżąc bez ruchu, obudziła się wreszcie. Szybko rozejrzała się
dookoła. Wszyscy spali, nawet Doma.
Próbowała określić, co ją mogło zbudzić. Było to jakieś wezwanie do czujno-
ści, uczucie przerazliwej jasności umysłu, tak charakterystyczne dla momentów
zagrożenia. Próbowała dojrzeć, zlokalizować zródło tego niepokoju. Było bardzo
zimno, a więc musiała być już pózna noc. Ale nie chłód ją przebudził.
Doma obudziła się nagle, potrząsając swoją wielką głową. Parsknęła nerwo-
wo. Mavra lekko uniosła głowę, pewna teraz, że jest przy zdrowych zmysłach.
Również pegaz to usłyszał.
A więc to było to. Hałas. Chrup-chrup, chrup-chrup, i dalej, raz za razem, za
każdym razem trochę głośniej.
Ktoś albo coś szło raczej spokojnie i równo po ścieżce, coś, co nie bało się ani
nocy, ani śniegu.
Chrup-chrup skrzypiał śnieg pod stopami. Ależ to musiało być duże!
I nagle hałas ustał. Wiedziała, że cokolwiek to było, zatrzymało się przed
drzwiami. Już miała zawołać, ostrzec towarzyszy, ale była jakby sparaliżowana,
wpatrzona w te zamknięte drzwi. Nawet Doma chyba się nagle uspokoiła, ale jak-
by na coś czekała. Trochę jej to przypominało sytuację z kapłanem w Olborn, ale
to jednak było coś innego. Coś dziwnego, coś zupełnie nowego.
Wreszcie spaczone drzwi na zardzewiałych zawiasach otworzyły się zadziwia-
jąco cicho. Uderzył ją podmuch lodowatego powietrza, słyszała, jak reszta ekipy
dygoce przez sen.
To była olbrzymia postać okryta śnieżnobiałym futrem. Była tak wielka, że
musiała się nachylić, by wsadzić głowę w drzwi. Twarz, która spojrzała na nią
z bliska, uśmiechnęła się lekko. Uniosła olbrzymią kosmatą białą łapę i położyła
wielki, szponiasty palec wskazujący na ustach.
Na ścieżce w Gedemondas
Antor Trelig klął zawzięcie. Nieszczęście za nieszczęściem w czasie tej prze-
klętej podróży pomyślał gorzko. Lawiny, podcięta ścieżka tak jakby ktoś
próbował ich zatrzymać, chociaż przecież nikogo nie widzieli.
Posuwanie się ścieżką okazało się o niebo łatwiejsze na mapie niż w rzeczy-
wistości. Szlak nie był przetarty, niektóre schrony były uszkodzone i najpewniej
już od wielu lat chyliły się ku upadkowi, ścieżka często ginęła bez widocznych
znaków terenowych, zmuszając Agitar do ostrożnego sondowania za pomocą ich
elektrycznych lanc. Ekipa, która początkowo liczyła czternastu uczestników
dwunastu Agitar, jego oraz niezupełnie lojalną, jak się okazało, jego żonę, Buro-
dir teraz skurczyła się do dziewięciu, niestety włączając w to Burodir.
W sumie jednak oznakowanie nie było złe, teren nie był zbyt trudny, najbar-
dziej strome odcinki były na samym początku, a odcinki, na których szlak gdzieś
ginął, kompensowały inne, doskonale widoczne, tak jakby je wydeptały podeszwy
wielu stóp.
Z początku nawet się tym martwił, póki Agitar nie przypomnieli mu, że ten
sześciokąt, podobnie jak i inne, ma swoich mieszkańców.
W jakimś sensie myśl o nich niepokoiła go najbardziej. Przez cały czas nie
widzieli i nie słyszeli tych tajemniczych tubylców. Logicznie rzecz biorąc, mu-
sieli przecież trafić na kogoś, tymczasem co najwyżej udawało im się spłoszyć
polarnego zająca, czy czymkolwiek było to stworzenie, albo małe bestie przypo-
minające łasice.
A mimo wszystko posuwali się naprzód i zdołali utrzymać na szlaku. I w jakiś
sposób dotrą do celu. W każdym razie on na pewno, inni niech sobie robią, co
chcą.
Studiował mapy i zdjęcia lotnicze zrobione przez zwiadowców Cebu. Dość
dobrze się orientował w położeniu, chociaż musiał przyznać, że bez zwiadu daw-
no by się zgubił i zginął w tej śnieżnej głuszy. Wewnętrzny pierścień gór, nieco
wyższy od zewnętrznego, dotąd ukryty, ukazał się teraz wyraznie prosto przed
nim. A po drugiej stronie tego wysokiego, pokrytego lodowcem szczytu leżała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates