[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sny sprawdzają się zawsze na opak: nigdy nie stanie się to, o czym człowiek śnił, jeno zawsze coś
innego! A śniłem właśnie, że ta mała diablica podkradła się do ciebie chyłkiem i kuchennym nożem
ucięła ci łeb. Tak, mój drogi! Widziałem ją, jak trzyma twą głowę za włosy; krew ciekła na ziemię, a
ona chichotała jak wariatka!
— Milcz! — wrzasnął raptem Keith. Oczy mu płonęły. Twarz miał śmiertelnie bladą.
Duggan wzruszył ramionami, mruknął coś niezrozumiale i poszedł dalej.
W godzinę później wąski szlak przebiegał dnem ciasnego kanionu który; po paru skrętach
przeobraził się w piękną zieloną kotlinę opasaną ze wszech stron stokami gór. Ledwie weszli do tego
Eldorado, już Duggan począł ryczeć potężnym basem i strzelać w powietrze raz za razem.
— Jesteśmy w domu, Johnny! — tłumaczył. — Chata stoi tuż za tym występem. Ujrzymy ją za
chwilę!
Nie upłynęło dziesięć minut, a Keith już ją zobaczył. Stała w cieniu iglastych drzew,
przetrzebionych częściowo dla otrzymania budulca. Była niezwykle duża — dwa lub trzy razy
większa, niż można było przypuszczać.
— Jeżeli zmajstrowałeś ją sam jeden — wykrzyknął zachwycony Keith — to istny cud, Andy!
Starczyłoby miejsca na pomieszczenie całej rodziny!
— Spotkałem w swoim czasie pół tuzina Indian i zwerbowałem ich do tej roboty — wyjaśnił
Duggan. — Nie mogłem zbudować tylko jednej izby, bo nieraz chrapię potężnie, no i rozumiesz...
— Z komina bije dym! — zawołał nagle Keith.
— Zatrzymałem sobie pewną Indiankę — chichotał Andy. — Doskonale gotuje i śliczna jak
cukierek! Jej mąż umarł zeszłej zimy, więc została u mnie chętnie za jedzenie i pięć jelenich skór
miesięcznie. Dobry ze mnie gospodarz, co, Johnny?
W pobliżu chaty przepływał strumień. Duggan zatrzymał się, by napoić konia, lecz skinął na
Keitha, by szedł dalej.
— Obejrzyj sobie nasz pałac, Johhny! Powiesz mi potem, czy ci się podoba.
Keith rzucił przyjacielowi cugle i usłuchał wezwania. Drzwi chaty były otwarte, toteż nie pukając
wszedł. Pierwszy rzut oka upewnił go, że Andy może być istotnie dumny ze swego, dzieła. Bawialnia
przypominała nieco bawialnię w domu agenta Brady. W dalszej izbie dawały się słyszeć czyjeś kroki
i trzask ognia. Na zewnątrz Duggan pogwizdywał wesoło. Przerwał gwizdanie jedynie po to, by
straszliwym basem rozpocząć jakąś pieśń, a Keith, słuchając znajomej nuty, uśmiechnął się mimo
woli.
Wkrótce zaskrzypiały drzwi i w progu stanęła kobieca postać. Keith spojrzał i zatoczył się niby
pijany.
— O Boże!... — jęknął. Uśmiechnięta, promienna, z oczyma pełnymi dumy, miłości i szczęścia
wyciągała doń ręce — Juddy.
Uchwycił dłonią stół, tak słaby raptem, że nogi pod nim drżały. Nie widział już nic, gdyż potok
gorących łez przesłonił mu oczy. Ale oto poczuł ją tuż przy sobie, w ramionach, na piersi. Mówiła
prędko, zarazem śmiejąc się i płacząc.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates