[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dorzucił brat.
 Jak widzę, odbywał służbę w Indiach.
 Oficer rezerwy.
- Tak, chyba artylerzysta - rzekł Sherlock.
 Ponadto jest wdowcem.
 Ale ma dziecko.
 Nie dziecko, lecz dzieci, mój drogi chłopcze.
 Ależ panowie - wtrąciłem ze śmiechem. - Tego już
chyba trochę za wiele!
 To przecież zupełnie jasne - odparł Holmes. - Kim
bowiem może być człowiek o rozkazującym wyglądzie,
tryskający energią i opalony na brąz? Tylko wojskowym
powracającym z Indii. I to nie szeregowcem, lecz oficerem.
 Nosi jeszcze buty wojskowe. A więc dopiero
niedawno został zwolniony z wojska - zauważył Mycroft. - Nie
odznacza się charakterystycznym kawaleryjskim chodem.
Czapkę ma z jednej strony wyszarzałą. Nie jest więc saperem.
Przemawia zresztą przeciw temu jego waga. To artylerzysta.
Ale patrzmy dalej. Ciężka żałoba wskazuje, iż stracił
kogoś bliskiego. Sam też chodzi po zakupy. A więc to na pewno
była jego żona. Zobacz. Kupił zabawki - między innymi
grzechotkę. Czyli jedno z dzieci jest jeszcze bardzo małe.
Prawdopodobnie żona umarła przy porodzie. Ale ma on jeszcze
drugie dziecko, o które musi dbać. Dla niego właśnie niesie pod
pachą książkę z obrazkami.
Z wolna zacząłem pojmować, co Sherlock miał na myśli
mówiąc, iż jego brat posiada jeszcze wybitniejsze niż on
zdolności. Sherlock patrzył na mnie i uśmiechnął się, jakby
domyślając się treści moich myśli. Mycroft wyjął szyldkretową
tabakierkę, zażył tabaki i jaskrawą jedwabną chustką strzepnął z
marynarki rozsypany proszek.
 Ale wiesz co, Sherlock - powiedział - dano mi
właśnie do rozwiązania niezwykle ciekawy problem. Z
pewnością bardzo cię zainteresuje. Mnie zaś brak energii, aby
zająć się nim tak, jak należy, choć dał mi on okazję do bardzo
ciekawych rozmyślań. Masz ochotę dowiedzieć się o faktach?
 Ależ z największą przyjemnością, drogi Mycrofcie! -
odparł Sherlock.
Mycroft skreślił kilka słów na kartce z notesu. Potem
zadzwonił i wręczył ją kelnerowi.
- Poprosiłem właśnie Mr. Melasa, by przyszedł tutaj.
Mieszka on naprzeciwko, o piętro wyżej ode mnie. Jesteśmy
więc sąsiadami i znamy się trochę. Z tego też pewnie względu
udał się do mnie po radę. Otóż Mr. Melas jest przypuszczalnie z
pochodzenia Grekiem, a przy tym świetnym lingwistą.
Zdolności językowe stanowią też zródło jego dochodów. Pełni
mianowicie funkcję przysięgłego tłumacza sądowego, a ponadto
podejmuje się roli przewodnika, towarzysząc bogatym
przybyszom ze Wschodu, którzy zatrzymują się w jednym z
hoteli na Northumberland Avenue. Ale najlepiej niech on sam
opowie o swym dziwnym wypadku.
Po kilku minutach wszedł do pokoju niski, otyły
mężczyzna. Oliwkowa cera i - kruczoczarne włosy zdradzały
jego południowe pochodzenie, chociaż mówił doskonałą
angielszczyzną. Mocno uścisnął dłoń Sherlocka Holmesa. Z
jego ciemnych, nieco przymrużonych oczu wyzierał błysk
zadowolenia, gdy dowiedział się, iż tak wybitny specjalista
wyraził gotowość wysłuchania jego historii.
- Nie mam najmniejszej nadziei, aby przekonać policję...
Słowo daję! - zaczął żałosnym głosem. - Przecież oni są głęboko
przekonani, iż jeśli sami o czymś nie słyszeli do tej pory, to nie
mogło się to w ogóle wydarzyć. Ja jednak nie zaznam spokoju,
dopóki nie dowiem się, co się stało z tym nieszczęśnikiem o
twarzy zalepionej plastrem...
 Słucham z całą uwagą - rzekł Sherlock Holmes.
 Dzisiaj jest środa, wieczór - ciągnął Mr. Melas - a
całe zajście miało miejsce dwa dni temu, w poniedziałek w
nocy. Jak już panu mój sąsiad zapewne mówił, jestem
tłumaczem. Znam prawie wszystkie języki. Ale urodziłem się w
Grecji, noszę greckie nazwisko i z językiem tym najwięcej mam
do czynienia w swej pracy zawodowej. Od wielu już lat jestem
w Londynie, głównym tłumaczem greckim. Z tego też powodu
nazwisko moje jest bardzo dobrze znane w hotelach.
Często zdarza się, iż cudzoziemcy, gdy popadną w jakieś
tarapaty, wzywają mnie o najróżniejszych godzinach dnia i
nocy, nieraz zupełnie niezwykłych. Czasem też zwracają się o
pomoc kupcy czy agenci podróżujący, którzy nie znają języka
angielskiego. Wcale się więc nie zdziwiłem, gdy w poniedziałek
w nocy przyjechał do mnie bardzo elegancko ubrany
młodzieniec, niejaki Mr. Latimer. Z objaśnień jego
zrozumiałem, iż odwiedził go znajomy Grek, z którym ma do
załatwienia pilne sprawy handlowe. Niestety, Grek ten włada
tylko swoim ojczystym językiem, a więc ja jako tłumacz jestem
nieodzownie potrzebny. Moglibyśmy zaraz jechać, powóz
bowiem czeka przed domem. Wreszcie napomknął, iż mieszka
dosyć daleko, bo w Kensington. Bardzo się spieszył, a gdy
zeszliśmy na ulicę, szybko wepchnął mnie do dorożki.
Powiedziałem  do dorożki , wnet jednak sprostuję
pomyłkę. Znajdowałem się w dużym, obszernym powozie,
znacznie większym niż zwykła czterokołowa dorożka
londyńska. Ponadto obicia przedstawiały materiał
pierwszorzędnej jakości, choć nieco podniszczony. Mr. Latimer
usadowił się naprzeciwko mnie i ruszyliśmy przez Charing
Cross w górę do Shaftesbury Avenue, aż wreszcie wyjechaliśmy
na Oxford Street. I wówczas to zaryzykowałem uwagę, iż jest to
droga okrężna do Kensington. Natychmiast jednak zamilkłem,
gdyż mój sąsiad zareagował na moje słowa w sposób wprost
nieoczekiwany.
Wyciągnął z kieszeni wielki pistolet nabity ołowiem.
Chwilę ważył go w ręku, podnosząc i opuszczając, w końcu bez
słowa położył broń z tyłu za plecami na siedzeniu. Następnie po [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl
  • © 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates