[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wała z nimi. Napierała się często dziadkowi, aby ją na wieś puścił, to na wesele jakie, to na
Kupałę25, na święto stare do lasu. Ciągnęła swój dwór z sobą, a powracała w wianuszku z
kwiatków leśnych, z fartuchem pełnym ziół wonnych, lepiej się tym zabawiwszy niż na dwo-
rze z Niemcami.
Taką jakąś miała naturę prostaczą, co jej niektórzy za złe mieli, a drudzy ją sławili z tego.
Szedł do niej lud z wiosek, dziewczęta i baby z prośbami różnymi śmiało, o każdej godzinie,
25
Kupała  święto o tradycjach słowiańskich, obchodzone 23 czerwca; utrzymane w tradycjach jako noc świę-
tojańska.
23
jakby księżniczką nie była, ale rodzoną mu i równą. Nie poznać też w niej było pani, gdy się
po wiejsku przyodziała i z piosnką na ustach szła w pole. Dziad i ciotka chcieli ją od tego
odzwyczaić i nie mogli. Pocieszał się tylko stary tym, że gdy w obce strony pójdzie, obyczaju
tego zabyć26 musi.
Całą noc śpiewami i okrzykami brzmiał dworzec w Szczecinie. Stały beczki smolone nad
rzeką dokoła, noc była pogodna i jasna. Jedni zabawiali się w izbach, drudzy w podwórcach
ochoczo. Barwin nie skąpił w tym dniu ni napoju, ni jadła, puszczano, kto chciał, aby ludzie
pamiętali zaślubiny Lukierdy.
Kluska, przekonawszy się, że Przemka nie rozchmurzy, poszedł do izby starego pana, któ-
ry choć nie spał, spoczywał już. Siadł mu w nogach na ziemi i patrzył na Barwina długo.
 Cóż, ty stary? Radujesz się?  zapytał.
 Czemu bym nie miał być rad?
 Bo twój polski narzeczony jakby się kwasu napił, a trzeba przecie, aby na weselu komuś
wesoło było. Ja za wszystkich nie starczę.
 I narzeczony potem wesół będzie  rzekł Barwin.
Kluska głową kręcił.
 Księżniczka płacze też.
 A ty?  przerwał stary książę.
 Jam zły, choć się śmieję  rzekł błazen.  Pilno bo ci było owoc niedojrzały na ostre zę-
by dawać! Co ty teraz sam poczniesz na tym pustym zamku, jak ci się jej piosenka nie ode-
zwie, jej śmieszek cię nie rozweseli. Nuż jeszcze z dala jęk przyleci.
Barwin się pogniewał.
 A! Ty kruku przeklęty, co nawet na swadzbę krakasz?  krzyknął.  Stulże ty mi dziub
zaraz!
Oburącz chwycił się za twarz Kluska spełniając rozkaz, a oczy takie wlepił w starego, że
on od niego wzrok odwrócić musiał.
Wesołek po chwili mruczał znowu:
 Nie było jej przed czasem swatać! Nie było! Niechby, pączek rozkwitnął, niechby my się
nim pocieszyli!
Barwin stary ręką powiódł po czole, milczał nie chcąc nawet odpowiadać błaznowi, co się
na kaznodzieję przerobił.
 Piękny panek! Młody, a pyszny! Kapie z niego złoto, znać, że ziemi dużo będzie miał,
ale czy tyle szczęścia? Pogrobek on jest, a pogrobkom różno bywa.
Książę stary kopnął go nogą. Kluska zamilkł. Z cicha potem zaczął jakąś piosenkę zawo-
dzić. %7łal mu się już zrobiło starego, któremu dokuczył, i przypomniawszy sobie śpiewkę z
dawnych czasów  której Barwin słuchając zawsze się rozpłakał, a po łzach mu potem lżej
było  ją zaśpiewał.
Stary, posłuchawszy, łagodniej spojrzał na błazna, czoła mu się wypogadzać zaczęło. Ci-
chym głosem, drżącym a łzawym nucił niewyraznie Kluska. Ale oni we dwu i tę nutę ledwie
pochwyconą, i słowa jej nie dosłyszane rozumieli, a łzy się im obu toczyły.
Długo, długo odzywała się pieśń ta, którą czasem z podwórców dolatujące przerywały
okrzyki, aż stary pan i sługa stary usnęli jeden na wezgłowiu, drugi u nóg jego na podłodze. I
przespali tak dziewiczy wieczór, a gdy nad ranem przebudzili się, w zamku po nocnej biesia-
dzie wszystko twardym snem ujęte leżało.
26
Zabyć (z ros.)  zapomnieć.
24
ROZDZIAA IV
Skwarny dzień był lipcowy, niebo wypogodzone miało barwę dni letnich, płową od gorąca
i jakby oparami przyćmioną. Słońce, zniżając się ku zachodowi, pozbawione promieni, to-
czyło się jak krwawa kula, wkrótce mając w pościeli mglistej zatonąć. Straszne swą rubinową
czerwonością, płynęło powoli, stało, patrzało na ziemię zakrwawioną zrenicą, a ludzie trwo-
żyli się tym obliczem rozgorzałym, które według nich gniew jakiś zwiastowało. Słonko gnie-
wało się na ziemię.
Stare niewiasty, brody popodpierawszy na wyschłych rękach, potrząsały siwymi głowami;
wiedziały one, że takie w posoce umyte słońce prorokowało zawsze: mord, krew, pożogi,
wojnę. A dlaczegóż właśnie tego siódmego lipca pokazało się z takim rozpłomienionym obli-
czem, gdy w Poznaniu oczekiwano na młodą księżną, którą Przemko ze Szczecina przywoził.
Nawet duchowni skłonni byli widzieć w tym jakąś przestrogę, palec boży i stali posępni, po-
szeptując modlitewki.
Stara Krywicha, stojąc przed dworkiem swoim z babą Wojtkową, nie mówiła nic, bały się,
aby nie były podsłuchane, lecz coraz to spozierały ku słońcu, to na siebie, a zaciskały usta, a
głowy się im kołysały znacząco.
Skwar nie zmniejszał się mimo wieczora; owszem, teraz coraz ciężej jakoś oddychać było,
a tu całe miasto wysypało się w ciasne, kręte uliczki, na podwórka, na wały, na rynki, nad
rzekę, na gościniec wiodący od Szczecina, bo każdy chciał młodą panią zobaczyć. Na wieży
zamkowego kościoła stał strażnik postawiony tam po południu zaraz, który miał dać znać
chorągwią, jakby tylko orszak z dala zobaczył. I miano wnet we wszystkie uderzyć dzwony.
Na wałach zamkowych, gotując się wyjechać na przyjęcie z orszakiem wspaniałym, siedział,
pot ocierając z czoła, Bolesław kaliski, rad, że to małżeństwo doprowadził do skutku.
Przy kościele stało duchowieństwo w komżach i kapach, sam na czele sędziwy biskup Mi-
kołaj, kler, kanonicy i zakony, które w Poznaniu i sąsiedztwie miały klasztory. Ludzie w po-
gotowiu trzymali chorągwie, baldakim27 dla pasterza, kadzielnice, w które chłopy dmuchali,
aby nie zagasły, naczynie z wodą święconą, cały przybór do uroczystego przyjęcia.
Przy księciu Bolesławie kasztelanów kilku, mnóstwo ziemian stało poubieranych jaskrawo
i świątecznie. Z dala wydawali się jak pole zakwitło makiem, bławatkami i wszelkimi dzieć-
mi lata. Konie rżały i kopały nogami, pachołkowie zdjętymi czapkami powiewali rozpędzając
skwar wielki, bo niejeden jak w wodzie stał od znoju. Coraz to ktoś głowę ku górze podniósł,
spoglądając na wieżę, czy z niej jakiego znaku nie dadzą. A słońce coraz czerwieńsze, bez-
promienne, straszne, zdało się wciąż okiem krwawym i załzawionym spoglądać na te ludu
tłumy.
Po domach i dworkach nie było żywej duszy, wszystko wyległo w ulice; młódz i chłopcy,
którzy się docisnąć nie mogli, aby coś zobaczyć zza szerokich pleców starszyzny, okrywali [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl
  • © 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates