[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozwiewał jej włosy. Powietrze rozbrzmiewało muzyką harf, a potem nagle
zapadła cisza.
Ana opuściła ręce i zanurzyła je w skrzyni. Na widok amuletu z krwawnika,
którego kamienne serce odcinało się jaskrawą czerwienią od głębokiej zieleni,
westchnęła głęboko. Kamień należał do jej matki od wielu pokoleń i posiadał
niezwykłą uzdrowicielską moc. Kiedy uświadomiła sobie, że właśnie został jej
przekazany w dowód uznania dla uzdrowicielki najwyższej klasy, łzy napłynęły
jej do oczu.
Oto mój dar, pomyślała, wodząc palcami po kamieniu, wygładzonym na
przestrzeni wieków przez tyle innych palców. Oto moje dziedzictwo.
Delikatnie odłożyła go z powrotem do skrzyni i wyjęła kolejny prezent - kulę
z chalcedonu, której niemal całkowicie przezroczysta powierzchnia po zwalała
zajrzeć w głąb wszechświata, gdyby miała na to ochotę. To od rodziców
Sebastiana. Była tego pewna, bo poczuła ich, kiedy zamknęła kulę w dłoniach.
Następna była owcza skóra zapisana runami. Była to bajka stara jak świat i
słodka jak dzień jutrzejszy.
Podarunek od ciotki Bryny i wuja Matthew, pomyślała, odkładając skórę do
skrzyni.
Amulet był od matki i Ana była pewna, że w skrzyni znajdzie się jeszcze coś
szczególnego od ojca. I nie myliła się. Po chwili natrafiła na żabkę, misternie
wyrzezbioną z jadeitu.
- Wygląda zupełnie jak ty, papo - powiedziała ze śmiechem. Zamknęła
skrzynię i wstała. W Irlandii było teraz popołudnie.. Sześć osób oczekuje na po-
twierdzenie, że otrzymała przesyłkę.
Ruszyła w stronę telefonu, kiedy usłyszała puka nie do drzwi. Serce
podskoczyło jej w piersi, a potem znów się uspokoiło. Irlandia będzie musiała
poczekać.
Boone trzymał swój prezent za plecami. W domu miał dla Any jeszcze jeden
podarunek, który wybrali razem z Jessie, ale ten chciał jej wręczyć osobiście. I
bez świadków.
Na dzwięk jej kroków uśmiechnął się. Słowa powitania miał już na końcu
języka, ale na jej widok omal się nie zadławił.
Ana promieniała, a kaskada złotych włosów opadała jej na srebrzystą szatę.
Oczy miała ciemniejsze i bardziej przepastne. Przejrzyste jak toń jeziora, a
jednak zdawały się skrywać tysiące sekretów. Otaczający ją zapach zmysłowej
kobiecości omal nie powalił Boone'a na kolana.
Kiedy kot otarł mu się o nogi na powitanie, podskoczył jak oparzony.
- Boone! - Ana ze śmiechem położyła dłoń na siatkowych drzwiach. - Dobrze
się czujesz?
- Tak, tak. Ja... Obudziłem cię?
- Nie. - Z udanym spokojem otworzyła drzwi.  Już dawno wstałam i
leniuchuję sobie - powiedziała, a widząc, że Boone nadal stoi w progu, zapytała
- Nie chcesz wejść?
- Chcę. - Wszedł, ale stanął w bezpiecznej odległości.
Przez ostatnie tygodnie wciąż toczył ze sobą walkę, próbując unikać zbyt
częstego sam na sam. A jeśli już byli razem, starał się utrzymać lekki, pogodny
nastrój. Teraz zrozumiał, że robił to, mając na uwadze nie tylko swoje, ale i jej
dobro.
Ale tego ranka, kiedy tak stali naprzeciw siebie, a jej tajemnicze perfumy
torturowały jego zmysły, bał się, że będzie to ponad jego siły.
- Coś się stało? - zapytała, ale uśmiechała się, jakby już wiedziała.
- Nie, nic... Jak się czujesz?
- Dobrze. A ty?
- Zwietnie. - Był tak napięty, że jeszcze chwila, a zamieni się w kamień. -
Doskonale.
- Miałam właśnie zaparzyć herbatę. Niestety nie mam kawy, ale może napijesz
się ze mną herbaty?
- Herbata? - Boone odetchnął. - Tak, tak, chętnie. - Patrzył, jak Ana podchodzi
do kuchenki, a szary kocur ociera się o jej nogi. Nastawiła czajnik, a potem
nalała kotu mleka do miski. Kiedy zaczął pić, przykucnęła i pogłaskała puszyste
futro. Poła szlafroka odchyliła się, odsłaniając zgrabną nogę.
- Czy marzanna i hyzop przyjęły się?
- Czy się przyjęły...
- Te sadzonki, które ci dałam, żebyś je posadził za domem.
- Ach, te. Tak, wyglądają w porządku.
- Mam w szklarni trochę bazylii i tymianku w doniczkach. Wez je i postaw na
parapecie. Przydadzą ci się w kuchni. - W stała, bo czajnik zabulgotał.  Są
lepsze niż przyprawy ze sklepu.
- Dziękuję. - Boone zdołał już się nieco rozluznić. Miło było patrzeć, jak Ana
zaparza herbatę, rozgrzewając czajniczek i sypiąc do niego garść aromatycznych
listków. Nie mógł pojąć, jak kobieta może być jednocześnie tak spokojna i tak
uwodzicielska. - Jessie zasiała margerytki i siedzi teraz nad nimi jak kura na
jajkach.
- Niech ich za często nie podlewa. - Ana odwróciła się - No, czekam...
Boone zamrugał gwałtownie.
- Na co czekasz?
- %7łebyś mi wreszcie pokazał, co tam trzymasz za plecami.
- Ciebie się nie da oszukać. - Boone wyciągnął przed siebie pudełko owinięte
w jaskrawo-niebieski papier. - Wszystkiego najlepszego!
- Skąd wiedziałeś, że dziś mam urodziny? - Nash mi powiedział. Nie
otworzysz?
- Ależ oczywiście. - Rozdarła papier. Pudełko pochodziło ze sklepu Morgany.
- Dobry wybór - powiedziała. - Ona ma takie ładne rzeczy. - Podniosła po-
krywkę i z westchnieniem wyjęła delikatną figurkęwróżki wyrzezbioną w
bursztynie.
Z odrzuconą do tyłu głową, złotymi włosami opadającymi na plecy i
uniesionymi rękami, wróżka stała w pozie, jaką ona sama przybrała tego ranka.
W jednej dłoni trzymała połyskującą perłę, a w drugiej srebrną różdżkę.
- Cudo! - wyszeptała Ana. - Istne cudo!
- Zajrzałem do sklepu w zeszłym tygodniu. Morgana właśnie ją dostała. Kiedy
ją zobaczyłem, od razu pomyślałem o tobie.
- Dziękuję. - Ana dotknęła jego policzka. - Nie mogłeś mi ofiarować nic
piękniejszego.
W spięła się na palce i dotknęła ustami jego ust. Wiedziała, co robi, także i
wtedy, gdy oddawał jej pocałunek. Poczuła, jak wstępuje w nią moc,
orzezwiająca jak krople deszczu.
Na to właśnie czekała. To dlatego cały ranek poświęciła na ten starodawny
kobiecy rytuał olejków, kremów i perfum.
To wszystko dla niego. Dla niej. Na ten pierwszy raz.
%7łołądek miał skurczony, a krew huczała mu w głowie. A choć ich wargi
ledwo się stykały, smak Any doprowadzał go do szaleństwa. Chciał się cofnąć,
ale oplotły go jej ramiona.
- Ana...
- śś... - wyszeptała z ustami przy jego ustach.
- Pocałuj mnie.
Jak mógłby jej nie pocałować, kiedy jej usta rozchylały się tak blisko jego ust?
Otoczył dłońmi jej twarz, powtarzając sobie, że nie wolno mu posunąć się za
daleko.
Kiedy zadzwonił telefon, z jego piersi wydarł się jęk zawodu, a zarazem ulgi.
- Lepiej już pójdę.
- Nie! - Ana z uśmiechem wysunęła się z jego objęć. - Zostań, proszę. Nalej
herbaty, a ja tymczasem odbiorę.
Nalej herbaty, pomyślał. Dobrze będzie, jeżeli uda mu się unieść czajnik.
Roztrzęsiony ruszył w stronę kuchenki.
Ana podniosła słuchawkę.
- Mama! - W jej śmiechu zabrzmiała czysta radość. - Dziękuję! Bardzo wam
wszystkim dziękuję! Tak, przyszła dziś rano. Co za cudowna niespodzianka! -
Znowu się roześmiała, słuchając matki. - Oczywiście. Tak, wszystko w
porządku. Czuję się świetnie. Ja... Papa! - zachłysnęła się, kiedy jej ojciec
wtrącił się do rozmowy. - Tak, wiem, co oznacza żaba. Uwielbiam ją. Ciebie też
uwielbiam. Nie, wolę ją od prawdziwej, dziękuję. - Uśmiechnęła się do Boone'a,
który podał jej filiżankę herbaty. - Ciocia Bryna? To była urocza bajka. Tak.
Morgana czuje się świetnie, bliznięta też. To już niedługo. Tak, zdążycie na
czas.
Boone krążył po pokoju, popijając herbatę, która okazała się wyjątkowo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl
  • © 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates