[ Pobierz całość w formacie PDF ]
168
tały się z przyrządami obliczeniowymi w dłoniach, mierząc i obliczając szansę
zadania śmierci pod dowolnymi kątami. W punkcie centralnym łąki z jakichś po-
wodów ustawiono słupki miernicze pojedynczy słupek, potem słupek naprze-
ciwko niego z dwoma słupkami po bokach i jeszcze jeden słupek w prostej linii
przed nami. Nie opodal znajdował się jeszcze jeden samotny słupek, leżący na zie-
mi, jak gdyby przewrócony i zapomniany. Popatrzyłem znów na szczupłą, młodą
twarz żołnierza.
Przygotowania do zwyciężenia Exotików? spytałem.
Przyjął to tak, jak gdyby było to normalne pytanie, a w moim głosie nie było
wcale ironii.
Tak, proszę pana odrzekł z powagą.
Spojrzałem nań i na niewinny wzrok oraz naprężone pod skórą mięśnie pozo-
stałych.
Nigdy wam nie przyszło do głowy, że możecie przegrać?
Nie, panie Olyn. Potrząsnął z namaszczeniem głową. Nikt nie mo-
że przegrać, gdy idzie walczyć za swojego Pana. Ujrzał, że nie byłem o tym
przekonany, i zabrał się na serio do dzieła. Albowiem On dotyka swych żołnie-
rzy własną dłonią. I jedyne, co może ich spotkać, to zwycięstwo. . . albo czasami
śmierć. A czymże jest śmierć?
Rozejrzał się wśród swych kolegów i wszyscy skinęli potakująco głowami.
Czymże jest śmierć? odpowiedzieli jak echo.
Przyjrzałem się im. Oto stali, zapytując mnie oraz siebie nawzajem, czym-
że jest śmierć, jak gdyby mówili o wykonaniu jakiejś ciężkiej, lecz nieodzownej
pracy.
Miałem dla nich odpowiedz, lecz jej nie wyjawiłem. Zmierć to był grupowy,
jeden z ich własnego plemienia, wydający takim jak oni żołnierzom rozkaz wy-
mordowania jeńców. Tym była śmierć.
Wezwijcie oficera rzekłem. Moja przepustka zezwala mi iść dalej.
Przykro mi, proszę pana odparł ten, który ze mną rozmawiał ale
nie możemy opuścić naszych posterunków, by wezwać oficera. Niedługo ktoś się
powinien zjawić.
Przeczuwałem, co znaczy niedługo , i miałem rację. Nim przyszedł przo-
downik roty z rozkazem, by mnie przepuścili, sami zaś zabrali się do jedzenia,
minęło południe.
Gdy zajechałem do Kwatery Głównej Kensiego Graeme a, słońce chyliło się
już ku zachodowi, rysując na ziemi długie cienie drzew. Można by jednak po-
myśleć, że obóz dopiero się budzi. Nie potrzeba było żadnego doświadczenia, by
stwierdzić, że Exotikowie zaczynają wreszcie następować na Jamethona.
Odnalazłem Janola Marata, komendanta z Nowej Ziemi.
Muszę się widzieć z komandorem polnym Graeme em powiedziałem.
Potrząsnął głową, mimo że zdążyliśmy się już na dobre zaprzyjaznić.
169
Nie teraz, Tam. Bardzo mi przykro.
Janol rzekłem nie chodzi o wywiad. To kwestia życia i śmierci. Nie
żartuję. Muszę się zobaczyć z Kensiem.
Popatrzył na mnie pytająco. Wytrzymałem jego wzrok z mocą.
Poczekaj tutaj powiedział.
Staliśmy tuż przy wejściu do kancelarii dowództwa. Wyszedł i nie było go mo-
że pięć minut. Czekałem, przysłuchując się tykaniu ściennego zegara. Wreszcie
wrócił.
Tędy oznajmił.
Poprowadził mnie drogą na tyłach plastykowych budynków zaokrąglonych
niczym bąble do niewielkiego baraczku, na wpół ukrytego pomiędzy drzewami.
Zorientowałem się, że to osobista kwatera Kensiego. Poprzez niewielki salonik
dostaliśmy się do sypialni połączonej z łazienką. Kensie dopiero co wyszedł spod
prysznica i właśnie ubierał się w strój bitewny. Popatrzył na mnie ciekawie, po
czym zwrócił z powrotem wzrok na Janola.
W porządku, komendancie rzekł. Może pan teraz wrócić do swoich
zajęć.
Tak jest odparł Janol, nie patrząc na mnie. Zasalutował i wyszedł.
W porządku, Tam powiedział Kensie, wciągając mundurowe spodnie.
O co chodzi?
Wiem, że jest pan gotowy do wymarszu odrzekłem.
Popatrzył na mnie wzrokiem nie pozbawionym humoru, zapinając spodnie
w pasie. Był jeszcze bez koszuli, co we względnie małej przestrzeni pokoju spra-
wiło, iż przybrał rozmiary olbrzyma, niby jakaś niepohamowana siła przyrody.
Ciało miał spalone na brąz, a barki i klatkę piersiową spowijały mu wstęgi mu-
skułów. Brzuch miał wklęsły, gdy zaś poruszał ramionami, ukazywały się na nich
i nikły węzły mięśni. Raz jeszcze wyczułem w nim ów szczególny, niepowta-
rzalny pierwiastek Dorsajów. Nie chodziło tu jedynie o siłę i potężną budowę.
Nie chodziło nawet o fakt, że był to ktoś od wczesnego dzieciństwa szkolony do
walki, ktoś wyhodowany do boju. Nie, to coś istniało, lecz było nienamacalne
ten sam skok jakościowy, który można byłoby odkryć u czystej krwi Exoti-
ków, jak choćby u Outbonda Padmy, lub u pierwszego lepszego newtoniańskiego
lub cassidańskiego badacza. Coś tak bardzo ponad zwykłą ludzką miarę, że obok
pogody ducha napawało poczuciem głębokiego przekonania o własnej wielkości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates