[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ale za to protekcjonalny. - Te najważniejsze są chyba oczywiste. Jedna z dwóch złotych zasad
Strażników w postępowaniu z chronografem brzmi, iż ciągłość nigdy nie może zostać przerwana.
162
Gdybyśmy zabrali ze sobą chronograf w przyszłość, hrabia i podróżnicy w czasie, którzy urodzili się
po nim, byliby zmuszeni obejść się bez niego.
- No tak, ale nikt nie mógłby go ukraść. Gideon potrząsnął głową.
- Widać, że do tej pory niewiele się zastanawiałaś nad naturą czasu. Istnieją ciągi zdarzeń, których
przerwanie mogłoby być bardzo niebezpieczne. W najgorszym razie mogłabyś się wcale nie urodzić.
- Rozumiem - skłamałam.
Tymczasem dotarliśmy na pierwsze piętro, mijając następnych dwóch uzbrojonych w szpady
mężczyzn, z którymi ten w żółtym wymienił szeptem parę słów. Jak to było z tym hasłem? Przyszło
mi do głowy:  Qua nesąuick moskito". Muszę koniecznie sprawić sobie nowy mózg.
Obaj mężczyzni spojrzeli na Gideona i na mnie /. nieskrywa ną ciekawością i ledwie ich
minęliśmy, znów zaczęli między so bą szeptać. Ależ bym chciała usłyszeć, co mówią.
Ten w żółtym zastukał do drzwi. W środku, przy biurku, siedział kolejny mężczyzna, też w peruce -
blond - i też kolorowo ubrany. Znad blatu biurka lśnił oślepiająco żółty żakiet i kamizelka w kwiatki,
spod stołu śmiały się do nas czerwone spodnie do kolan i pończochy w paski. Nie dziwiłam się już
niczemu.
- Panie sekretarzu - powiedział ten w żółtym - znowu przyszedł ten gość z wczoraj i znowu zna
hasło.
Sekretarz z niedowierzaniem spojrzał na twarz Gideona.
- Jak możecie znać hasło, skoro ujawniliśmy je zaledwie dwie godziny temu, a od tamtej pory nikt
nie opuścił tego domu? Wszystkie wejścia są pilnie strzeżone. A ona to kto? Kobiety nie mają tu
wstępu.
Chciałam się uprzejmie przedstawić, ale Gideon złapał mnie za ramię, nie dopuszczając do głosu.
- Musimy porozmawiać z hrabią. W pewnej naglącej sprawie. To bardzo pilne.
- Przyszli z dołu - oznajmił ten w żółtym.
- Ale hrabiego nie ma w domu - powiedział sekretarz. Poderwał się na nogi i załamał ręce. -
Moglibyśmy wysłać emisariusza...
163
- Nie, musimy z nim rozmawiać osobiście. Nie mamy czasu na wysyłanie emisariuszy w tę i we w
tę. Gdzie obecnie przebywa hrabia?
- Jest gościem lorda Bromptona w jego nowym domu przy Wigmore Street. Na wielce ważnej
naradzie, którą zwołał wczoraj bezpośrednio po waszej wizycie.
Gideon zaklął cicho.
- Potrzebujemy powozu, który zawiezie nas na Wigmore Street. Natychmiast.
- To mogę zorganizować. - Sekretarz skiną! na tego w żółtym. - Zajmij się tym osobiście, Wilbour.
- Ale czy wystarczy nam na to czasu? - zapytałam, myśląc chociażby o długiej drodze powrotnej
przez zatęchłą piwnicę. -Zanim dojedziemy powozem na Wigmore Street...
Na Wigmore Street nasz dentysta miał gabinet. Najbliższy przystanek metra, Central Line,
znajdował się przy Bond Street. Ale jadąc stąd, trzeba by się było co najmniej raz przesiąść. Nawet
nie chciałam sobie wyobrażać, jak długo trwałaby podróż powozem.
- Może będzie lepiej, jeśli przyjdziemy tu innym razem?
- Nie - odparł Gideon i nagle się do mnie uśmiechnął. Na jego twarzy malowało się coś, czego nie
potrafiłam do końca zinterpretować. Czyżby chęć przygody? - Mamy jeszcze dwie i pół godziny -
dodał pogodnie. - Jedziemy na Wigmore Street.
Jazda powozem przez Londyn była bardziej ekscytująca niż wszystko, co przeżyłam do tej pory. Nie
wiedzieć czemu, bardzo malowniczo wyobrażałam sobie Londyn bez samochodów, z ulicami, po
których paradowali ludzie z parasolami i w kapeluszach, a tu i ówdzie niespiesznie przejeżdżała
dorożka. Zero smrodu spalin, zero taksówek pędzących jak oszalałe i wpadających na człowieka
nawet wtedy, gdy chce przejść przez jezdnię na zielonym świetle.
W rzeczywistości jednak wcale nie było malowniczo. Po pierwsze, padał deszcz. Po drugie, nawet
bez samochodów i autobusów na ulicach panował ogromny chaos: dorożki i powozy wszelkiej maści
przepychały się w ścisku, rozpryskując wokół błoto i wodę z kałuż. Wprawdzie nie było spalin, ale
też na ulicach wcale nie pachniało - czuło się zgniliznę, a poza tym końskie łajno i jakieś inne,
niezbyt przyjemne wonie.
164
Nigdy dotąd nie widziałam naraz tylu koni. Sam nasz powóz ciągnęły cztery, wszystkie kare,
przepiękne. Mężczyzna w żółtym żakiecie siedział na kozle i gnał konie przez ciżbę na złamanie
karku. Powóz chybotał się strasznie, a za każdym razem kiedy wchodziliśmy w zakręt, myślałam, że
się przewrócimy. Ze strachu i ponieważ bardzo się starałam, żeby na wybojach nie polecieć na
Gideona, niewiele zobaczyłam z tego Londynu, który rozpościerał się za oknem powozu. Kiedy
przez nie wyglądałam, nic, ale to nic nie wydawało mi się znajome. Było tak, jakbym wylądowała w
jakimś kompletnie innym mieście.
- To jest Kingsway - powiedział Gideon. - Nie do poznania, prawda?
Nasz woznica odważył się na ryzykowny manewr wyprzedzania, minął wóz zaprzężony w woły i
powóz podobny do naszego. Tym razem nie zdołałam nic poradzić na siłę ciężkości, która popchnęła
mnie na Gideona.
- Ten facet chyba myśli, że jest Ben Hurem - mruknęłam, przesuwając się z powrotem do mojego
kąta.
- Powożenie to wielka frajda. - W ustach Gideona zabrzmiało to tak, jakby zazdrościł temu
mężczyznie na kozle. - Jeszcze fajniej jest w odkrytej bryczce. Najbardziej lubię wagonetę.
Powóz znowu się zachwiał i zaczęło mi się robić trochę niedobrze. W każdym razie to nie była
impreza dla kogoś o wrażliwym żołądku.
- Ja chyba wolę jaguara - powiedziałam słabym głosem.
Tak czy owak, muszę przyznać, że zatrzymaliśmy się na Wigmore Street szybciej, niż mogłabym
się tego spodziewać. Kiedy wysiedliśmy przed wspaniałym domem, rozejrzałam się, ale w tej części
miasta nie udało mi się rozpoznać niczego z naszych czasów, choć bywałam u dentysty częściej,
niżbym chciała. A jednak wkoło unosił się jakiś znajomy powiew. I przestało padać.
Lokaj, który otworzył nam drzwi, twierdził zrazu, że lorda Bromptona nie ma w domu, ale Gideon
przekonał go, że według jego wiedzy jest wręcz odwrotnie i że lokaj, o ile nie zaprowadzi nas
natychmiast do lorda i jego gości, jeszcze tego samego dnia straci posadę. Wcisnął wystraszonemu
mężczyznie sygnet w rękę i rozkazał mu się pospieszyć.
- Masz własny sygnet? - spytałam, kiedy czekaliśmy w holu.
165
- Tak, oczywiście - potwierdził Gideon. - Bardzo jesteś podekscytowana?
- Ja? A dlaczego? Powinnam być? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl
  • © 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates