[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wilgotne ciała przywarły do siebie.
- Niszczy mój brzeg, Bain. Wiem to - wtuliła twarz w jego tors i zamknęła oczy.
Bain walczył z po\ądaniem, które ogarniało jego ciało. Bardzo pragnął ją pocieszyć,
ale jego odporność te\ miała granice.
- Dobrze, ju\ dobrze. Zbiegnę na dół i sprawdzę, o ile w ogóle mo\na coś zobaczyć.
Tyle w końcu mo\e dla niej zrobić. Postara się, \eby przestała się martwić o swoją
posiadłość. A kiedy skończy się huragan, wyjedzie stąd jak najszybciej^ Więcej spokoju
ducha zaznał w d\unglach Ameryki Zrodkowej.
Pięć minut pózniej był z powrotem.
- Ten cholerny deszcz nie pozwala nic dostrzec. Woda przesącza się przez podłogę od
strony oceanu, ale nie jest słona - spróbowałem. - Strzepnął z włosów krople deszczu i wytarł
twarz w le\ącą obok koszulę.
- Jak sądzisz, czy mogłabym wyjść na zewnątrz, poświecić na ziemię i sprawdzić, czy
nas nie zalewa?
Spojrzał na nią z wyrazem twarzy nią dopuszczającym \adnych dyskusji.
- Je\eli postawisz nogę za progiem, obedrę cię \ywcem ze skóry. Ja te\ tego nie
zrobię. - Ostre rysy jego twarzy wygładziły się nagle. - Kochanie, dopóki huragan się nie
uspokoi, nie wyjdę nawet dla ciebie. W taką noc mo\e człowiekowi urwać głowę.
Poddała się, ściągając ze zmartwienia brwi.
- Czy nie powinnam podło\yć jeszcze czegoś pod meble na dole?
Bain pokręcił głową.
- Zrobiliśmy ju\ wszystko. Dywany są na górze, drobiazgi umieściliśmy na łó\kach...
A poza tym, nie sądzę, \eby groziła nam powódz. - Chyba \e brzeg zarwie się a\ do samego
domu, dodał w myśli. Jednak było to mało prawdopodobne. W końcu od urwiska dzieliło ich
siedem, osiem metrów.
- Jesteśmy tu dość wysoko nad poziomem morza, kochanie.
Willy skrzy\owała ramiona na piersi i wbiła spojrzenie w geometryczny wzór
dywanu. To piętro było bezpieczne, chyba \e złamie się konar któregoś z gigantycznych
dębów rosnących przed domem.
Pozostawało pytanie o jej własne bezpieczeństwo. Barometr podniósł się nieco, w
miarę upływu czasu wiatr zaczął trochę słabnąć i burza przestawała być ju\ problemem.
Zaczęło jednak rosnąć inne napięcie. Willy przełknęła głośno ślinę i spróbowała coś
powiedzieć, \eby przerwać denerwującą ciszę.
- Musiał nas minąć od strony morza. Ale przypływ w cieśninie przy wietrze wiejącym
z zachodu i pomocnego zachodu będzie bardzo wysoki.
Przyglądał się jej w dalszym ciągu. Blask dwóch lamp naftowych nie pozwalał
odczytać wyrazu jego oczu.
- Jesteś tu bezpieczna. Mo\e stracisz trochę ziemi, ale nie a\ tyle, \eby zagroziło to
domowi.
Bezpieczna? To śmieszne, nigdy dotąd nie czuła się tak zagro\ona.
- Kiedy tylko się to skończy - mruknęła właściwie do siebie - przede wszystkim
wpiszę się na listę oczekujących i ka\ę porządnie umocnić brzeg. - Mówiła o brzegu, ale
myślała o mę\czyznie obserwującym ją jak rybołów wypatrujący ofiary.
- Czy wytrzymasz to finansowo?
Wzruszyła ramionami. - Oczywiście. Odło\yłam dosyć, \eby wybudować parę
domów, no to wybuduję tylko jeden. A potem, je\eli zechcę, mogę wziąć kredyt budowlany i
ciągnąć prace dalej.
Jakie to łatwe. Pokręcił głową i po jego smagłej, szczupłej twarzy przemknął smutny
uśmiech. Gdyby znajdowali się w odwrotnej sytuacji.
- Czy przeczytałeś ju\ list? - po chwili milczenia zapytała Willy. - Znalazłam go, gdy
składałam torby po zakupach i poło\yłam na stole.
- Kim jest ta kobieta, pytała w milczeniu. - Co dla ciebie znaczy?
- Wydaje się, \e mamy wcią\ pewne problemy z korespondencją. Ja znajduję twoje
listy, a ty moje.
- Nie spuszczał wzroku z jej twarzy. Sprawiał wra\enie, jakby gasił swe pragnienie,
pieszcząc spojrzeniem jedwab jej policzków, szyję, dołek między obojczykami.
Odepchnął się lekko od kredensu, przeszedł przez pokój i stanął tu\ przed nią.
- List był od kobiety, która ma na imię Suzanne - oznajmił. - Mieszkaliśmy wspólnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates