[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pnące się w górę. Sternau kazał swoim ludziom zaczekać, a sam wdrapał się na nie. Dalszą drogę zamykały olbrzymie głazy. W ruch poszły motyki i
drągi. Gdy odsunięto głazy - nagle zalało ich światło dzienne. Powiększono otwór. Wyszli przezeń na małą dolinę, na której nie było nic prócz
kamiennych głazów.
W odległości jakiejś mili angielskiej ujrzeli na wschodzie kontury piramidy, między nimi zaś a dolinką - gromady Komanczów. Konie
nieprzyjaciół pasły się zaledwie o pięćset kroków od miejsca, w którym stali.
- Co powie mój brat na to odkrycie? - zapytał Sternau wodza Miksteków.
- To odkrycie ratuje od zagłady wiele istnień ludzkich - odpowiedział spokojnie Bawole Czoło, choć z oczu jego mo\na było wyczytać, \e
radość rozpiera mu serce.
- Komanczowie posądzą nas o czary.
- Będą szukać Apaczów i nie znajdą. Uciekniemy na ich własnych koniach. Karia, córka Miksteków, nie umrze z ręki brata swego, który nie
dopuściłby, aby zhańbiło ją mał\eństwo z Komanczem.
Jak zwykle brat myślał o siostrze.
- Teraz jednak musimy wracać. Nikt nie powinien nas tutaj widzieć.
Zeszli znowu do korytarza, zasłoniwszy otwór kamieniami.
Po ich powrocie rozpoczęła się wielka narada wodzów, na którą zaproszono wojowników. Ustalono, \e wyruszą wszyscy razem i rozłączą się
dopiero za Kordylierami.
- Niedzwiedzie Serce kocha swych przyjaciół, odprowadzi ich więc do Guaymas.
Policzki Karii pokrył rumieniec. Wiedziała doskonale, do kogo się te słowa odnoszą.
Ze względu na podró\ przez góry trzeba było przygotować prowiant. Poniewa\ koni nie dałoby się przeprowadzić przez podziemne przejście,
postanowiono zostawić je na miejscu, a zabrać konie Komanczów. Nale\ało te\ wziąć ze sobą wszystko, co mogłoby się przydać w dalekiej
podró\y. Apacze przygotowali nawet swoje siodła, nie chcieli bowiem rozstać się z nimi.
Gdy słońce skłoniło się ku zachodowi, Karia weszła na szczyt piramidy, stała tam wysmukła i piękna. Wiatr rozwiewał jej suknię, ciemne
policzki o\ywiły się. O czym myślała ze wzrokiem skierowanym na północ? Nie le\ało tam Guaymas, najbli\szy cel ich podró\y, ani ziemie
Miksteków, ani hacjenda del Erina. Były to tereny pastwisk i mateczników Apaczów - ojczyzna Niedzwiedziego Serca, najdro\szego jej sercu
człowieka. Jak\e mogła kiedyś kochać hrabiego Alfonsa! Jak inny jest Niedzwiedzie Serce!
Zatopiona w myślach, nie słyszała, \e ktoś wszedł na piramidę. Był to Niedzwiedzie Serce. Ujrzawszy dziewczynę, stanął jak wryty. Zachwycił
go odblask słońca na jej włosach i cała piękna sylwetka. W tym momencie Karia poczuła czyjąś obecność i odwróciła się śpiesznie. Kiedy
zobaczyła, \e to on, oblała się rumieńcem. Wódz zauwa\ył jej zmieszanie. Podszedł bli\ej i rzekł:
- Córka Miksteków płoszy się na widok Niedzwiedziego Serca? Jeśli tak, Niedzwiedzie Serce odejdzie, choć nie wie, czym ją dotknął.
Szeptała ledwie dosłyszalnym głosem:
- Nie obraził mnie wódz Apaczów.
Popatrzył na nią badawczo:
- Lecz nienawidzi go, chciałaby uciec, gdy on się zbli\a?
- Nie.
- Czy wina to Niedzwiedziego Serca, \e idzie po jej śladach? Czy mo\e rozkazywać snom i mówić: to przynoście, tego zaś nie? Dlaczego oko
jego widzi w falach rzek i w obłokach nieba zawsze jedną i tę samą twarz, jedną i tę samą postać? Przecie\ nie jestem Wielkim Duchem, Manitu,
abym umiał zabić coś, co we mnie \yje.
Karia milczała. Niedzwiedzie Serce spostrzegł, \e dziewczyna dr\y.
- Dlaczego Karia nie odpowiada? - zapytał. - Jak długo jeszcze będę ją widział? Mo\e kilka dni, kilka godzin. Pózniej zostanie \oną innego...
- Nigdy nie zostanę \oną innego!
Podszedł jeszcze bli\ej.
- Mówisz nigdy? Czy wierzysz w to, co mówisz? Czy jesteś tego pewna? Powiedz, kochasz mnie?
- Kocham cię.
- I ja ciebie kocham. Bądz więc \oną Apacza, jedyną jego \oną. Nie będziesz pracować jak inne kobiety. Będziesz \yła jak białe kobiety, których
ka\de \yczenie jest rozkazem.
Objął dziewczynę ramieniem, przytulił i ucałował, nie dbając o to, \e stoją na szczycie piramidy i \e wszyscy Komanczowie mogą ich zobaczyć.
Tam na dole wydano ju\ na nich wyrok śmierci, a oni tymczasem łączyli się na cale \ycie.
Stali tak w uścisku, pogrą\eni w błogim zapomnieniu. Słońce oświetlało ich purpurą zachodu. Nagle odwrócili się przera\eni, gdy\ jakiś głos
zapytał:
- Które z was chore, \e się opiera na drugim?
Był to Bawole Czoło. Poniewa\ zbli\ała się chwila wymarszu, postanowił poszukać siostry. Nie przypuszczał nawet, ze ujrzy ją w objęciach
Apacza.
Niedzwiedzie Serce na chwilę stropił się, ale opanował się szybko i zapytał pewnym głosem:
- Czy Bawole Czoło jest jeszcze moim bratem i przyjacielem?
- Jest nim.
- Czy gniewa się na mnie za to, \e mu zabieram serce jego siostry?
- Nie gniewa się, bo nikt mu go zabrać nie mo\e. W sercu prawdziwej kobiety znajdzie się miejsce i dla mę\a, i dla brata.
- Czy pozwalasz mi przybyć do hacjendy del Erina i przynieść ofiarę poranną?
- Pozwalam.
- Z czego ma się składać?
- Zdecyduj sam. Bawole Czoło nie sprzedaje siostry.
- Czy mam ci przynieść sto skalpów swych wrogów?
- Nie, wezmę je sam.
- Albo dziesięć skór szarego niedzwiedzia?
- Nie, mam ich pod dostatkiem.
- Powiedz więc, czego \ądasz?
Oczy Bawolego Czoła zaszły łzami. Objął Apacza ramieniem i rzekł:
- Nie \ądam od ciebie ani skalpów, ani skór, ani złota, ani srebra, \ądam tylko, aby Karia, córka Miksteków, była szczęśliwa w twoim namiocie.
Jesteś mi przyjacielem i bratem, lecz gdyby siostra moja nie znalazła u ciebie szczęścia, rozpłatałbym ci głowę tomahawkiem, a mózg twój
oddałbym mrówkom na po\arcie. Idz na swoje pastwiska, pomów ze swoimi, a potem wracaj do hacjendy i bierz dziewczynę.
Po tych słowach Bawole Czoło oddalił się. Serce Apacza wypełniło ogromne szczęście.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates