[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bardziej, chocia\ nie zmniejszaliśmy szybkości naszych zwierząt. Mojemu towarzyszowi
wyrwało się wielokrotnie uff , a ja byłem niemal zdumiony tą trudną do uwierzenia chy\ością
rumaka.
W iifnych krajach i strefach nie tylko widziałem, ale sam jezdziłem na szlachetnych, czystej
krwi wierzchowcach; tutaj jednak w Ameryce Północnej były znane dwa tylko konie o takim
rozpędzie, które mo\na nazwać prawie lataniem; mianowicie obydwa karosze na których ja i
Winne tou przebiegaliśmy tak często przez prerie i sawanny.
Winnetou! Mimowolnie zatrzymałem konia i przysłoniłem oczy ręką, \eby lepiej widzieć.
Koń był czarny, nogi migały tak szybko, \e nie mo\na było ich zobaczyć. Dookoła jezdzca
świeciło kolorem jasnym i czerwonym, ciemny welon powiewał za nim, a na strzelbie jego
zauwa\yłem srebrne i złote iskry. Serce zabiło mi radośnie. Czerwony odblask pochodził od
koca santillowego, który Winnetou nosił zawsze jako szarfę; ciemny welon tworzyły jego
długie, czarne włosy, a iskrę krzesały promienie zachodzącego słońca, odbijając się od
błyszczących jasnych gwozdzi, którymi była obita jego osławiona i grozna srebrna rusznica.
Winnetou nie poznał mnie jeszcze, gdy\ nosiłem się po meksykańsku, a koń mój był po
prostu chabetą w porównaniu z jego szlachetnym rumakiem. Ale był jeden sygnał, który
mogłem mu rzucić. Głosy naszych strzelb znaliśmy tak dokładnie, \e niejednokrotnie dzięki
nim odnajdowaliśmy się nawzajem w dziewiczym lesie.
Winnetou był jeszcze tak daleko, \e szczegółów jego wysokiej, smukłej postaci nie mo\na
było rozpoznać, gdy podniosłem niedzwiedziówkę i wypaliłem. Skutek był momentalny.
Jezdziec w największym pędzie zatrzymał konia, który stanął dęba tak wysoko, \e się o mało
nie przewrócił wstecz, potem popędził dalej, podniósł się w strzemionach i zawołał pełnym
radości głosem:
Szarlieh, Szarlieh!
W ten sposób zwykł był wymawiać z angielska moje imię Karol.
Winnetou, Winnetou, n szo, n szo! Winnetoou, Winnetou, jak dobrze, jak dobrze!
odpowiedziałem, jadąc naprzeciw.
Wódz Apaczów siedział na pędzącym karoszu ze strzelbą opartą na kolanie dumny,
wyprostowany; jego szlachetne oblicze o rysach prawie rzymskich promieniało z radości, oczy
świeciły jasno. Zeskoczyłem z konia. Winnetou nie zadawał sobie wcale trudu, aby zatrzymać
w biegu swego rumaka; spuścił strzelbę na ziemię i przelatując obok mnie zesunął się bokiem z
siodła, padając w moje otwarte objęcia i przyciskając mnie do siebie całował raz po raz.
Niegdyś wrogowie śmiertelni byliśmy obecnie dozgonnymi przyjaciółmi. Jego \ycie
nale\ało do mnie, moje do niego w tych słowach zawiera się wszystko. Tak długo nie
widzieliśmy się, a oto teraz stał przede mną w swoim półindiańskim, dobrze mi znanym stroju,
w którym wyglądał tak wspaniale. Długo pozostaliśmy we wzajemnym uścisku; gdy nareszcie
ochłonąłem z pierwszego wybuchu radości, zobaczyłem jego konia, który zatoczywszy krótki
łuk, powrócił do niego jak wierny pies; słysząc mój głos zar\ał radośnie, potarł swoją małą,
zgrabną głową o moje plecy i wreszcie wargami dotknął mojego policzka.
Patrz! Poznaje cię i całuje! uśmiechnął się Winnetou. Old Shatterhand jest
przyjacielem ludzi i zwierząt i dlatego nie zostaje przez nikogo zapomniany.
Po tych słowach spojrzałem na mojego konia i przez jego oblicze, zwykle tak powa\ne,
przewiał wesoły uśmiech.
Biedny Szarieh! rzekł. Gdzie\ byłeś, \e się nie znalazło dla ciebie nic lepszego! Ale
od dzisiaj będziesz jechał na godnym zwierzęciu.
Co mówisz? zapytałem prędko. Masz ze sobą Hatatitlę, Błyskawicę? Takie imię
nosił karosz, na którym jezdziłem, podczas, gdy Winnetou nazwał swego ogiera Iliczi Wiatr.
Chowałem go dla ciebie odpowiedział. Jest jeszcze młody i ognisty, jak dawniej;
wziąłem go ze sobą, poniewa\ oczekiwałem twego przybycia.
Wspaniale! Na tych koniach mamy przewagę nad wszystkimi wrogami. Ale jak dostałeś
się tutaj do Sonory, skoro miałem cię spotkać wy\ej, nad rzeką Rio Gila?
Musiałem udać się do kilku plemion Pimów, \eby załagodzić niesnaski i pomyślałem
przy tym o moim walecznym czerwonym bracie Nalgu Mokaszi, wodzu Mimbrenjów, którego
ju\ tak dawno nie widziałem. Pojechałem więc, \eby go odwiedzić i gdy siedzieliśmy razem
przy ognisku powrócił właśnie jego młodszy syn z siostrą; przyniósł poselstwo od ciebie.
Zwołaliśmy natychmiast stu pięćdziesięciu wojowników i zabrawszy zapas mięsa na wiele dni
wyruszyliśmy w trzy godziny po otrzymaniu wiadomości. Czy Old Shatterhand jest
zadowolony?
Niezwykłe! Dziękuję mojemu bratu Winnetou. Czy mój przyjaciel, wódz Mimbrenjów,
przyjechał tak\e?
Jak mógłby zostać, gdy woła go Old Shatterhand, który palił z nim fajkę przyjazni i
właśnie teraz uratował od śmierci jego troje dzieci! Młodszy syn przybył równie\; nie chciał
zostać w wigwamie, poniewa\ jego starszy brat jest przy tobie. Mamy sobie du\o do
opowiedzenia, ale teraz siadaj na konia, gdy\ Mimbrenjowie nadje\d\ają i musisz się z nimi
przywitać!
Najchętniej byłbym mu natychmiast opowiedział aktualne momenty moich prze\yć i
wzajem zasięgnął informacji, nie było to jednak zgodne z jego zwyczajem. Wskoczyliśmy więc
na konie. Winnetou wystrzelił w powietrze, by zwrócić uwagę naszych sprzymierzeńców, oni
zaś, widząc nas jadących spokojnie obok siebie zatrzymali konie. Ruszyliśmy ku nim; za nami
mój młody towarzysz, który nie odwa\ył się wypowiedzieć słowa, tylko wpatrywał w
najsłynniejszego wodza Apaczów pełnym szacunku i podziwu wzrokiem.
Skoro pojechaliśmy do Mimbrenjów, przekonałem się, \e wszyscy byli dobrze uzbrojeni i
posiadali karabiny. Na czele posuwał się Nalgu Mokaszi, mój wierny, chocia\ nieco szorstki,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates