[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Głupia jak but. Do niczego się nie nadaje. - Zaraz jednak rozchmurzył się, odebrał
Sucheckiemu butelkę i napełnił koniakiem musztardówki. - Pańskie zdrowie, panie... panie...
- Ignacy - podsunął mu Suchecki.
- No prawda Ignaś! Jakżeż mogłem zapomnieć?! Ignaś Tomczyk!
- Wprawdzie nie Tomczyk, ale Ignacy. Moje nazwisko Suchecki.
Malarz wypił pół szklanki koniaku, a następnie podniósł wzrok ku górze, jakby szukał
czegoś na brudnym suficie.
- Suchecki, Suchecki - powtórzył w zamyśleniu. - Nie przypominam sobie, żebym pana
znał. Może to skleroza, ale rzeczywiście nie przypominam sobie.
- Bo też pan mnie nie zna.
Wardecki zwrócił swą orlą twarz ku mówiącemu.
- Mówi pan, że ja pana nie znam? Z tego by wynikało, że pan mnie także nie zna.
- Zgadza się.
- Dziwny z pana człowiek. I tak do nieznajomego faceta przychodzi pan z butelką
koniaku?
- A czy pan nigdy nie pił w towarzystwie nieznajomych ludzi?
- Muszę przyznać, że zdarzało mi się...
- No widzi pan. Zawarcie znajomości to przecież tylko czysta formalność.
Malarz jednym haustem opróżnił musztardówkę, z zadowoleniem mlasnął językiem i
uśmiechnął się życzliwie.
- Jak pan się tu dostał? - spytał, ocierając wierzchem dłoni wilgotne wargi.
- Wszedłem po schodach.
- Hm. Pański sposób prowadzenia rozmowy nazwałbym niebanalnym.
Suchecki skromnie spuścił oczy.
- Staram się nie wpadać w utarty szablon.
- Ale czego pan właściwie chce? - Pytanie padło nagle i zabrzmiało niezbyt uprzejmie.
- Chcę się od pana pewnych rzeczy dowiedzieć. Czy można panu nalać jeszcze
koniaczku?
- Nie, dziękuję - Wardecki energicznym ruchem zakrył swą szklankę. - Najpierw
chciałbym się zorientować o co chodzi. Kim pan jest? I czego pan szuka w mojej pracowni?
- Widzę, że będę zmuszony przenieść naszą miłą pogawędkę na teren bardziej
oficjalny. Otóż proszę przyjąć do wiadomości, że jestem z komendy milicji i przychodzę do
pana w sprawach służbowych.
Malarz w jednej chwili zesztywniał. Jego ptasie oczy zrobiły się, czujne.
- Czy pan zawsze w sprawach służbowych przychodzi z koniakiem w kieszeni?
Suchecki uśmiechnął się.
- Nie zawsze. Miałem akurat przy sobie tę piersiówkę" i pomyślałem, że nie odmówi
mi pan skromnego poczęstunku.
- Chciał mnie pan upić?
Tym razem Suchecki parsknął śmiechem.
- Czy sądzi pan, mistrzu, że dwóch dorosłych mężczyzn może się upić tą ilością
alkoholu?
Argument był celny. Wardecki nie znajdował kontrargumentu. Spojrzał na butelkę.
- Więc czym mogę panu służyć? - spytał nagle bardzo uprzejmie.
- Chodzi o pańską znajomą, o panią Joannę Rosicką.
- Nie znam takiej pani.
Suchecki potrząsnął głową. Na jego twarzy malowało się zmęczenie.
- Niech pan da spokój. To są przecież dziecinne wykręty. Nie wyobraża pan sobie
przecież, że przyszedłem tutaj, nie mając absolutnie żadnych informacji. Doskonale się
orientuję, że pan zna panią Rosicką. Pragnę też pana ostrzec, że. zaprzeczając oczywistym
faktom, może się pan narazić na bardzo poważne nieprzyjemności.
- O jakich nieprzyjemnościach pan mówi?
- Na przykład, że pan może się znalezć w kręgu ludzi podejrzanych o popełnienie
zbrodni.
- O popełnienie zbrodni?!
- Tak. Pani Joanna Rosicka została zamordowana.
Malarz pochylił się do przodu i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale żaden
dzwięk nie wydobył się z jego gardła. Zdumienie, zaskoczenie i niedowierzanie odmalowało
się na jego twarzy.
Jeżeli gra, to robi to znakomicie", pomyślał Suchecki, głośno powiedział:
- Pani Joanna Rosicka została zamordowana.
- Niesłychane. Nie mogę w to uwierzyć. Kiedy to się stało?
- Ostatniej nocy.
- W mieszkaniu?
- Nie. Poza domem. Ale to nie ma znaczenia. Przyszedłem do pana, żeby porozmawiać
na temat pani Rosickiej. Chyba pan już nie ma zamiaru zaprzeczać, że pan ją znał.
- Nie, oczywiście, że nie.
- Ale dlaczego pan nie chciał się przyznać do tej znajomości?
Wardecki już całkowicie odzyskał swą pewność siebie.
- Zapewne nie jest panu obce słowo gentleman. Otóż niech pan sobie wyobrazi, że od
niejakiego czasu pragnę nagiąć swą osobowość do tego terminu. Nie jestem pewien czy mi się
to udaje, ale robię co mogę.
- Innymi słowy: chciał być pan dyskretnym.
- Można to i tak określić. Nie mam zwyczaju chwalić się znajomościami z kobietami, a
tym bardziej jeżeli wchodzi w grę mężatka.
- Czy chce pan przez to powiedzieć, że był pan bliskim przyjacielem pani Rosickiej?
- Pozostawiam to pańskiej domyślności, panie majorze.
- Nie jestem majorem, jestem kapitanem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates