[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łatwo zadowolić. Codziennie odwiedzały Lunapark tysiące ludzi, a jeszcze więcej
przypływało tam w porze weekendów, przynosząc ze sobą jeszcze więcej tysięcy
dolarów.
Mnóstwo dolców! Musiałem tylko je zabrać w sposób na tyle interesujący,
żeby mówili o nim jako o wydarzeniu numer jeden w wiadomościach na całej
planecie.
Ale jak tego dokonać? Oczywiście idąc tam i dokładnie oglądając ich urzą-
dzenia zabezpieczające. Nadszedł czas, by wziąć sobie dzień wolny.
Rozdział 7
Byłoby dobrze, gdybym w czasie tego rozpoznania wyglądał na swój wiek,
albo nawet młodziej. Po usunięciu charakteryzacji znów stałem się siedemnasto-
latkiem o miłej buzi. Uznałem, że powinienem lepiej opanować sztukę makija-
żu, w końcu drogo zapłaciłem za korespondencyjny kurs charakteryzacji teatral-
nej. Wkładki pod policzkami sprawiły, że wyglądałem jak aniołek, zwłaszcza gdy
jeszcze musnąłem je różem. Założyłem okulary przeciwsłoneczne ozdobione pla-
stikowymi kwiatkami, które psikały wodą, gdy przyciskało się gruszkę schowaną
w kieszeni. Kupa śmiechu! W ostatnim czasie zmienił się styl ubierania, wyszły
z mody pumpy dla chłopców, dzięki Bogu, ale powróciły krótkie spodenki. Obo-
wiązywał karygodny trend zwany długo-krótkim , w którym jedna nogawka by-
ła obcięta nad kolanem, a druga pod. Nabyłem parę takich spodenek z ohydnego
purpurowego sztruksu, gustownie przyozdobionego odblaskowymi różowymi pla-
mami. Bałem się przejrzeć w lustrze i nie śmiem opisać tego, co tam zobaczyłem.
Wystarczy jeśli powiem, że na pewno nie przypominało to zbiegłego przestępcy
poszukiwanego za napad na bank. Na szyi zawiesiłem sobie jednorazowy aparat
fotograficzny, który nie był ani jednorazowym, ani nawet zwykłym aparatem.
Na stacji zgubiłem się w gromadzie ludzi wyglądających dokładnie tak jak
ja i ruszyliśmy tłumnie do Luna-Cudu. Wrzaski, histeryczny śmiech i psikanie
się nawzajem wodą z naszych plastikowych kwiatów pomagały zabić czas. . . lub
rozciągnąć go w nieskończoność, przynajmniej w jednym przypadku. Gdy w koń-
cu otworzyły się drzwi, przepuściłem szturmujący wielobarwny tłum i znudzony,
powoli wszedłem za nim. Teraz do pracy.
Gdzie są pieniądze? Wspomnienia z mojego pierwszego pobytu tutaj były
mgliste dzięki Bogu ale pamiętałem, że płaciło się za rozmaite przejażdżki
i inne rozrywki wrzucając plastikowe żetony. Mój ojciec niechętnie dostarczył mi
kilku sztuk, które zużyłem bardzo szybko i oczywiście nie dostałem więcej. Tak
więc moim pierwszym zadaniem było znalezienie zródła tych żetonów.
Przyszło mi to bez trudu, bo do tego miejsca kierowali się wszyscy klienci,
którzy nie osiągnęli jeszcze wieku dojrzewania. Była to stroma budowla przypo-
minająca odwrócony wafel do lodów, ozdobiona flagami, mechanicznymi klow-
nami i zwieńczona złotymi organami, z których rozbrzmiewała ogłuszająca mu-
37
zyka. Dookoła, na ziemi, przymocowane do podstawy tej budowli stały plastiko-
we figurki klownów, które trzęsły się, śmiały i robiły miny. Były odrażające, ale
spełniały ważną rolę pozbawiały klientów pieniędzy. Młode ręce skwapliwie
wpychały dolarowe banknoty w łapczywe dłonie plastikowych poliszyneli. Dłoń
zamykała się, pieniądze znikały, a z ust clowna wysypywał się strumień plastiko-
wych żetonów, na które oczekiwał odbiorca. Beznadziejne, ale z pewnością byłem
jedynym, który tak myślał.
Pieniądze wędrowały do budynku. Musiałem odkryć, którędy z niego wycho-
dziły. Obszedłem dookoła budynek i przekonałem się, że rzygające dystrybutory
nie otaczały go całkowicie. Z tyłu, osłonięta przez drzewa i krzewy znajdowała
się mała przybudówka. Utorowałem sobie drogę wśród krzaków i nagle stanąłem
twarzą w twarz z szeregowym policjantem trzymającym straż przy nie oznakowa-
nych drzwiach.
Spadaj, szczeniaku powiedział słodko. Tylko dla personelu.
Przemknąłem obok niego i naparłem na drzwi, w tym czasie udało mi się
zrobić zdjęcie.
Muszę siusiu powiedziałem, ściskając nogi. Powiedzieli mi, że ubi-
kacja jest tutaj.
Ciężka ręka odepchnęła mnie z powrotem w chaszcze.
Nie tutaj. Zjeżdżaj tam, skąd przyszedłeś.
Odszedłem. To było zabawne. %7ładnych alarmów elektronicznych, tylko za-
mek typu Glubb, solidny, ale stary. Zaczął mi się nawet podobać ten Lunapark.
Park zamykali dopiero po zmroku. Oczekiwanie było więc bardzo nużące. %7łe-
by zabić nudę, wypróbowałem Zjazd Lodowcowy, gdzie pędzi się przez sztuczne
groty lodowe, w których wszystko wokół było skute styropianowym lodem i od
czasu do czasu jakaś kra wpadała na wagonik pełen piszczących pasażerów. Od-
rzutowa strzelnica była równie beznadziejna. W imię dobrego smaku opuszczę
zasłonę milczenia na uciechy Słodkiej Krainy i Potwora z Moczarów. Wystarczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates