[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pracy. Marudził tylko, że wyniki prawdopodobnie nie
będą tak szybko, jak by sobie życzył.
Beth wzięła prysznic, włożyła szorty i T-shirt. An-
gus będzie potrzebował asystentki, a nawet jeśli nie,
będzie ją miał. Chciała tam być razem z nim.
Nie dlatego, że miała złe przeczucia, ani z powodu
romantycznych mrzonek, że powinni umrzeć razem.
Angus był zbyt ostrożny, by ryzykować podczas ta-
kiej pracy. Wiedziała jednak, że obecność drugiego
człowieka złagodzi napięcie, naturalne w tej ciasnej
zamkniętej przestrzeni. Rozmowa pomoże mu w myś-
leniu.
Wsiadła do wózka i pojechała rzadko używaną dro-
gą na odległy kraniec wyspy. Helikopter zniknął, zo-
stawiając za sobą ciężką i grozną ciszę.
S
R
- Nawet ptaki nie śpiewają - szepnęła do siebie,
modląc się, żeby to huk maszyny je uciszył, żeby cała
populacja ptaków na wyspie nie padła.
Było pózne popołudnie, pora, gdy ptaki całymi sta-
dami powracają z polowania nad morzem. A potem
usłyszała ptasi śpiew i odetchnęła. Jej piękna wyspa
żyje.
Charles i Angus siedzieli w wózku na plaży i pa-
trzyli na lśniący biały sześcian zostawiony przez heli-
kopter. Grubby okrążał go, jakby szukał wejścia, cho-
ciaż pewnie po prostu sprawdzał, czy wielkie pudło
stoi bezpiecznie.
- Przepraszam, że pana zostawiłem, ale wysłaliś-
my Danny'ego helikopterem do Brisbane i musiałem
się tłumaczyć z naruszenia kwarantanny - powiedział
Charles do Angusa, który wysiadł z wózka na widok
Beth.
- Przyjechałaś zobaczyć pudełko, które nam spad-
ło z nieba?
Uśmiechnęła się na ten kiepski żart.
- Przyjechałam pomóc. Nie jestem pewnie na bie-
żąco z patologią ani technikami laboratoryjnymi, ale
większość laboratoriów mą asystentów.
Charles nie odpowiadał jej bardzo długo.
- Nie musisz tego robić - rzekł z powagą. - Angus
wie, jakie ryzyko pociąga za sobą takie badanie.
- Zgłaszam się na ochotnika - zapewniła, zaniepo-
kojona zmęczeniem w głosie Charlesa.
Charles jest jej szefem, lecz nie znała go zbyt dobrze.
Nie rozumiała na przykład, dlaczego, skoro Charles
i Jill zamierzają się pobrać, nie widać w nich radości.
S
R
Swoją drogą ona też nie okazywała entuzjazmu,
wychodząc za Angusa. Przeszkadzał jej w tym lęk
i wyrzuty sumienia.
Charles zawrócił do centrum.
- Nie musisz tego robić. Nie potrzebuję pomocy -
oznajmił Angus rzeczowym tonem.
- Mogę umyć probówki albo coś ci potrzymać.
- Wszystko będzie pod kontrolą, nie ma żadnego
niebezpieczeństwa. Wiesz o tym.
- Oczywiście. Dlatego chętnie ci pomogę.
Spojrzał na nią jeszcze raz i przeniósł wzrok na
morze. Czuła, że wolałby odrzucić jej pomoc, ale nie
wiedział, jak to zrobić, nie przyznając, że w jego bada-
niach tkwi pewien element zagrożenia.
- Przywiezli tylko laboratorium. Prosiłem, żeby
wstrzymali się z kabiną do dekontaminacji. Jeśli stwier-
dzę, że to nie ptasia grypa, nie będzie potrzebna.
- Więc zaczynajmy. - Beth kiwnęła głową w stro-
nę Grubby'ego, który najwyrazniej uznał, że laborato-
rium stoi bezpiecznie. Wyjął z wózka worek z mart-
wymi ptakami i postawił go przed drzwiami.
Angus zawahał się. Chciał odesłać Beth, ale wtedy
musiałby jej wyznać, że sekcja ptaków i analiza krwi
chorych nie jest w stu procentach bezpieczna. Znał ją
dość dobrze i wiedział, że uparłaby się dzielić z nim to
zagrożenie. A zatem musi zrobić wszystko, by je wy-
eliminować.
- Okej - rzekł. - Za drzwiami jest pomieszczenie,
gdzie są ubrania ochronne, butle z tlenem i maski.
Tam się przebierzemy. Sprawdzimy, czy wszystko
działa, a potem przejdziemy do drugiego, mniejszego
S
R
pomieszczenia. Są tam podwójne drzwi, hermetycznie
zamykane. W suficie znajdują się filtry, które zatrzy-
mują wydzielane gazy. Oddychamy wyłącznie przez
maski, powietrzem z butli. Nie zdejmuj maski, rękawi-
czek ani żadnej innej części ubrania, dobrze?
Beth skinęła głową z uśmiechem.
- To nie jest miejsce na romans - zażartowała.
Angus wiedział, że powiedziała to, by zmniejszyć
napięcie. A jednak słowo romans obudziło w nim po-
żądanie i jakaś część jego umysłu, która nie była cał-
kiem skupiona na pracy, zaczęła bawić się tą myślą.
- Porozmawiamy o tym pózniej - burknął, wyjmu-
jąc klucz ze skórzanej torby, którą dostarczył helikop-
ter, i wkładając go do zamka.
Drzwi otworzyły się bez trudu. Angus wrzucił do
środka worek z ptakami, wpuścił Beth, a potem sam
wszedł, wnosząc małą chłodziarkę z krwią i plwociną
chorych.
Kiedy otworzył drzwi, zapaliło się światło. Na da-
chu znajdowały się baterie słoneczne. Z informacji,
jakie dostał od wojska, wynikało, że baterie wystarczą
na cztery godziny, a potem włączy się generator na
kolejne cztery godziny. Ale dużo wcześniej Grubby
doprowadzi do nich kable. Przebrali się w milczeniu
i przeszli do właściwego laboratorium.
To dziwne, pomyślała Beth, być zamkniętym w tak
małej przestrzeni z kimś, kogo zna się tak dobrze,
a jednocześnie być od niego tak daleko. Właściwie
mogliby być robotami. A może pomyślała tak z powo-
du zniekształconych przez maski głosów?
S
R
Angus pokroił trzy ptaki, cały czas mówiąc do mik-
rofonu nad stołem, wyszczególniając swoje odkrycia
i przypuszczenia. Zobaczył ciemnoczerwone mięś-
nie klatki piersiowej niemal przyschnięte do kości.
Pobrał próbki i podał je Beth, by je szczelnie zamknęła
i opisała.
Nie pozwolił jej dotykać ptaków, sam wyrzucał je
do pojemnika na odpady, chociaż zgodził się, by go
zamknęła, gdy trafił tam ostatni ptak. Zaprotestował
też, gdy chciała umyć stół z nierdzewnej stali. Sam
wytarł go papierowymi ręcznikami, które wyrzucił do
drugiego pojemnika, a potem spryskał silnym środ-
kiem i wytarł powtórnie.
- Teraz krew. - Przeszedł do drugiego stołu i obej-
rzał nowoczesny sprzęt. Westchnął z satysfakcją. - Ma-
my najnowocześniejszy sprzęt, MChip. Mimo to test
potrwa dwie godziny, za to wynik będzie wiarygodny.
Przygotowywał próbki. Beth stała z tyłu, podawała
mu to, czego potrzebował. Opisywała próbki, świado-
ma, że mógł to robić sam, ciesząc się, że jest obok.
Jego porozmawiamy o tym pózniej" wciąż nie
dawało jej spokoju. O czym mieliby porozmawiać?
A przecież dopiero co sama doszła do przekonania,
że powinni porozmawiać o swoich uczuciach. Ale to
marzenie nie do spełnienia...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates