[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czytała w jakiejś książce podróżniczej, że na francu-
skiej prowincji godziny szczytu oznajmia dzwonek
idących na pastwisko krów. Teraz przekonała się, że
autor niewiele się pomylił.
Może uda jej się natrafić na Greya, zanim kto inny
go podwiezie? Minęła rowerzystę. Pomachał jej
przyjaznie ręką. Porsche łykał kilometry z niewiary-
godną łatwością.
Na tablicy rozdzielczej zamrugała żółta lampka.
Trzeba zatankować. Podjechała do najbliższej stacji
benzynowej. Nalała benzyny ze staroświeckiego dystry-
butora i podała właścicielowi swoją kartę kredytową.
- O, jest pani Amerykanką! - ucieszył się mężczy-
zna.
- Pan mówi po angielsku? - zdumiała się Zoe.
101
RS
- Moja matka pochodzi z Ameryki. Przyjechała tu
kiedyś na wakacje, spotkała mojego ojca i, jak to
mówią, tyle ją widzieli.
Zoe uśmiechnęła się. Wygląda na to, że nie tylko
ona przeżyła romantyczną przygodę we Francji.
- Pani też przyjechała na wakacje?
- Na długie wakacje. Od pół roku mieszkam w Pa-
ryżu.
- Co za dzień! Przed kwadransem sprzedałem
Amerykaninowi wodę sodową i paczkę papierosów.
Zoe wrzuciła do torebki kartę kredytową, wskoczy-
ła do samochodu i popędziła w kierunku, który wska-
zał jej właściciel stacji. Tak bardzo się spieszyła, że
mało brakowało, a nie zauważyłaby Greya. Nacisnęła
pedał hamulca. Porsche zarył się w miejscu.
- Niezle prowadzisz - powiedział, kiedy wysiadła
z samochodu. Wyrzucił papierosa i zdusił go butem.
Pomyślała, że jest bardzo przystojny.
- Zapomniałeś czegoś - Sięgnęła do samochodu.
Podeszła i wręczyła mu parę srebrnych kajdanków.
- Chyba nie sądzisz - w oczach zabłysły mu diabo-
liczne iskierki - że mógłbym o tym zapomnieć. To
wszystko? - zapytał po chwili i zrobił ruch, jakby
chciał odejść.
- Nie - odrzekła cicho. - Jeszcze o czymś zapo-
mniałeś.
- O czym?
- O mnie.
- Przecież wcale o tobie nie zapomniałem. Całą
drogę byłaś tu ze mną. Słowo.
- Więc może spróbujmy o tym porozmawiać.
Chodz, wracamy do zamku.
Zdążyła się już odwrócić pewna, że pójdzie za nią
do samochodu. Zatrzymała się, słysząc stanowcze
nie . Popatrzyła na niego pytająco.
102
RS
Wzruszył ramionami, włożył ręce do kieszeni uko-
chanych dżinsów i kiwał się na obcasach swoich kow-
bojskich butów.
- Sądzę, że nie powinniśmy wracać. Możemy co
najwyżej jechać przed siebie.
- Nie rozumiem.
- Jedz ze mną na południe - zaproponował. - Za
dwa dni wracam do Stanów. Mam rezerwację z Nicei.
- A co ja zrobię, kiedy wyjedziesz?
- Chyba o tym właśnie musimy porozmawiać...
Zaskoczył ją. Takiego obrotu sprawy nie przewidziała.
- Posłuchaj, Zoe - tłumaczył - wcale nie wiem,
kim w końcu jesteśmy dla siebie. Nie przypuszczałem,
że... że tak wybuchniemy, jak wczoraj w nocy... Mo-
że powinniśmy pobyć przez kilka dni wśród ludzi. To
powinno nam pomóc zrozumieć...
- Ale...
- Przepraszam, że tak cię zostawiłem - dodał ci-
cho.
- Dlaczego właściwie odszedłeś?
- A dlaczego ty porzuciłaś męża?
- To zupełnie co innego.
- Naprawdę? A może odchodzimy wtedy, kiedy
boimy się kogoś stracić?
Pomyślała, że bardzo niebezpiecznie jest pragnąć
kogoś tak bardzo mocno. Nie mając innego wyjścia,
przyjęła jego propozycję. Znów była tylko pasażerem.
Zaczęło padać i pomyślała, że dobrze, iż to Grey
prowadzi samochód krętą, górską szosą. Milczeli.
Oboje myśleli o tym, co jeszcze ich czeka. Minęli
malownicze jeziora regionu Auvergne. Zatrzymali się
w przydrożnej gospodzie i zjedli skromny posiłek:
chleb, ser i wino.
Kiedy znów znalezli się na szosie, Zoe zasnęła spo-
kojnie przekonana, że porsche jest w dobrych rękach.
Nawet w Dolinie Renu nie obudziła się, żeby Oglądać
103
RS
zamki, kościoły i winnice. Zapadał zmierzch, kiedy
dojechali do Prowansji.
Zoe stanęła na balkonie owinięta prześcieradłem.
Przywitało ją żółte słońce. Prowansja, ojczyzna
Cezanne'a, pomyślała.
Grey brał prysznic. Słyszała, jak wesoło podśpie-
wuje. Uśmiechnęła się. Woda przestała szumieć i po
chwili wyszedł na balkon. Zdjął z bioder ręcznik i wy-
cierał nim głowę. Pomyślała sobie, że jest bardziej
zmysłowy niż cała południowa Francja.
- Gdzie my właściwie jesteśmy? - zapytała, kiedy
wreszcie odłożył ręcznik.
- W Fontvieille - powiedział stając za nią - w o-
siemnastowiecznej wytwórni oliwy, przerobionej na
przytulny hotelik.
- Dużo się zmieniło na lepsze - oświadczyła.
- To znaczy, co się zmieniło?
- Moje ubranie nie zniknęło i zapomniałeś mnie
zamknąć.
- To dlatego że nie zostaniemy tutaj. Zaraz po śnia-
daniu wyjeżdżamy. Tam, dokąd jedziemy, nie będziesz
potrzebowała ubrania, cherie.
- A dokąd jedziemy?
- Na plażę w Cannes - powiedział, delikatnie gła-
dząc jej kark. - Będziesz musiała pozbyć się zahamo-
wań i wystąpić toples. Na tamtej plaży chodzenie
w staniku nie jest w dobrym guście.
- Nie licz na to! - zawołała.
- Jesteś zwyczajny tchórz - oznajmił. - No, do-
brze, teraz się ubieraj. Możesz wziąć moją koszulę.
Zjemy śniadanie i jedziemy na podbój plaży nudystów
w Cannes.
Nawet się nie ruszyła. Zerwał z niej prześcieradło
i dał lekkiego klapsa w pupę.
- Pospiesz się. Wykąp się i ubierz, a ja zamówię
śniadanie - powiedział wskakując w dżinsy. Albo
104
RS
skończyły mu się slipy, albo postanowił zupełnie zre-
zygnować z bielizny.
Nie, południowa Francja na pewno nie jest najle-
pszym miejscem do podejmowania decyzji, pomyśla-
ła. Westchnęła ciężko i poszła pod prysznic.
Bez pośpiechu zjedli tradycyjne prowansalskie
śniadanie na balkonie swego pokoju. Przyglądali się
drzewom oliwkowym i cyprysom, wdychali żywiczny
zapach sosen, cieszyli się słońcem i cudownym klima-
tem tego miejsca. Potem pojechali do Cannes.
Cannes i Saint-Tropez to słynne zakazane owoce
Lazurowego Wybrzeża. Dałoby sieje określić jednym
słowem: gorące. Wakacyjna atmosfera Cannes oczaro-
wała Zoe. Szli z Greyem główną ulicą, trzymając się
za ręce.
- Muszę zadzwonić - powiedział Grey.
Wszedł do budki telefonicznej.
- Praca, czy co innego? - zapytała, kiedy znów
znalazł się przy niej.
- Praca.
- Ale oczywiście nie powiesz mi, o co chodzi -
bardziej stwierdziła niż zapytała Zoe.
- Jestem na wakacjach i nawet nie chce mi się
myśleć o pracy, a co dopiero o niej mówić.
Szli słynnym nadmorskim bulwarem, wzdłuż które-
go wznosiły się luksusowe hotele. Zapach morza kusił
i zapraszał na plażę.
- Co robimy? - zapytała.
- Wróćmy do hotelu i przebierzmy się w kostiumy.
Chciałbym zapomnieć o tym, że w ogóle mam jakąś
pracę i po prostu zanurzyć się w ciepłym morzu, a po-
tem poleżeć na plaży i popatrzeć w niebo.
- Brzmi cudownie, ale czy w ogóle mamy szanse
na jakieś życie po wakacjach?
- Oto jest pytanie.
105
RS
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates