[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sandałek i przesunęła stopą po jego udzie. Prawie spadł
z krzesła.
- Przestań - mruknął, usiłując wyglądać groznie. -
Pozostali goście przeżyją szok, kiedy wstanę.
Uśmiechnęła się kusząco.
Kiedy posiłek dobiegł końca, ten sam kelner przy-
niósł im jeden kawałek cytrynowego ciasta. Kane do-
wiedział się, że Allison uwielbia to ciasto. Jak na męż-
czyznę, który nie miał czasu wyjechać w podróż po-
ślubną, zadał sobie bardzo dużo trudu, żeby uczynić ten
dzień wyjątkowym.
Zanim opuścili restaurację, poprosił o zawinięcie
róż, które jej wręczył.
Ale wieczór jeszcze się nie skończył. Przywołał jedną
z malowniczych łódek i pomógł jej wsiąść. Zapłacił
S
R
przewoznikowi, żeby nie zabierał dodatkowych pasaże-
rów. Zaprowadził ją na tył łódki, gdzie usiedli na ła-
weczce. Pozwolili, żeby ukołysały ich fale. Kane objął
ją, a ona oparła głowę na jego ramieniu.
Nieważne, co przyniesie przyszłość, pomyślała, za-
wsze będę miała te wspomnienia.
Cofnął ramię, więc popatrzyła na niego pytająco.
W odpowiedzi wsunął rękę do kieszeni i położył jej
na
kolanach małe, zapakowane w srebrny papier pudełeczko.
- Co to jest? - Dotknęła błyszczącej wstążki nie-
pewnym palcem.
- Prezent dla mojej żony. - Jego oczy patrzyły na
nią cieplej niż kiedykolwiek przedtem. Dłonią gładził
ją po ramieniu.
- Ale ja ci niczego nie kupiłam! - Była zrozpaczona.
Nie spodziewała się tego.
- Allison - ujął ją za podbródek, unosząc jej twarz,
żeby spojrzała mu w oczy. - Zmieniłaś moje życie na
lepsze. Nie wiesz, że dałaś mi więcej darów, niż mogę
policzyć?
Uśmiechnęła się smutno.
Wzięła od niego pudełko i potrząsnęła delikatnie,
potem wolno i ostrożnie rozwiązała wstążkę. Odkleiła
taśmę, nie uszkadzając papieru, który następnie złożyła.
- Nie mów mi, że jesteś jedną z tych pedantek. -
Kane westchnął z przesadną niecierpliwością. - Nie
mogę znieść tego napięcia. Po prostu otwórz.
S
R
- Nie lubię się śpieszyć - pogłaskała go po policzku.
- Gdy się otworzy, mija element oczekiwania. -
Powoli
uniosła wieczko. W środku, na granatowym aksamicie,
leżał drobiazg grubo owinięty bibułką, którą ostrożnie
odsunęła...
Był to miniaturowy kryształowy kotek, bawiący się
kłębkiem złotej włóczki.
Gwałtownie wciągnęła powietrze i wybuchnęła pła-
czem.
- Co... - Kane wyprostował się, odebrał jej kryszta-
łową figurkę i wziął ją w ramiona. - Nie podoba ci się?
- W jego zazwyczaj opanowanym głosie
pobrzmiewała
panika.
- Nie chodzi o to - powstrzymała szloch. - Jest
piękny.
- Więc o co chodzi?
Pociągnęła nosem i zamknęła oczy.
- To dlatego, że pamiętałeś o mojej kolekcji. W tym
roku po raz pierwszy nie otrzymałam na urodziny kota.
Bez względu na to gdzie był, mój ojciec zawsze pamię-
tał o moich urodzinach - westchnęła gładząc maleńkie-
go kotka. - To wspaniały gest. Nigdy nie wyobrazisz
sobie, ile dla mnie znaczy. Dziękuję.
Pocałował ją w czoło.
- Cieszę się. Spójrz na to w ten sposób: twój ojciec
przekazał pochodnię twojemu mężowi. Twoje kryszta-
S
R
łowe koty są tradycją kontynuowaną przez mężczyzn
w twoim życiu.
Wyczuwając jej wewnętrzną udrękę, Kane przyciąg-
nął ją do siebie, gładząc ją po plecach.
S
R
- Chociaż nie ma go tu, jestem pewien, że wie, że
ci na nim zależy.
Przytaknęła.
- Mam taką nadzieję.
Zapanowała między nimi długa, przynosząca od-
prężenie cisza. Aódka sunęła po spokojnej rzece. Od-
łożyła prezent do pudełeczka i Kane schował je do
kieszeni.
Po długiej chwili powiedziała:
- Kiedy byłam mała, bawiłam się tymi kotkami.
Matka
zawsze mnie pilnowała. Chyba bała się, że stłukę
któregoś.
Ale po odejściu ojca już nie zwracała na to uwagi.
- Była za bardzo zajęta wiązaniem końca z końcem?
- Nie - Allison pokręciła głową. - Co prawda nie-
często mnie odwiedzał, ale punktualnie płacił alimenty
- wzruszyła ramionami. - Po jego odejściu mama nie
wstawała z łóżka.
- Wcale?
- Leżała w łóżku, kiedy wychodziłam do szkoły,
a kiedy wracałam, też leżała. Czasami wstała i przygo-
towała kolację, ale zazwyczaj zapominała. Teraz wiem,
że była w depresji, ale wtedy uważałam, że ojciec jej to
zrobił. I mnie.
Kane gładził ją po włosach.
- Brzmi przerażająco.
- Bo takie było. Stopniowo matce się polepszyło, ale
S
R
już nigdy nie była jak przedtem. - Usiłowała odpędzić
od siebie zły nastrój, nie chcąc popsuć tego wspaniałego
S
R
wieczoru. - Wygląda na to, że oboje mieliśmy bezna-
dziejnych ojców.
Zgodził się z nią.
- Ale to było dawno temu. Popatrz na nas - z uśmie-
chem odwróciła się do niego. - Uczyniłeś mnie szczę-
śliwszą, niż kiedykolwiek byłam.
- To dobrze. Chcę, żebyś była szczęśliwa.
Wysiedli w tym samym miejscu, w którym zatrzymali
łódkę. Szli wzdłuż rzeki milcząc i trzymając się za
ręce.
Kiedy weszli na luksusowy teren hotelu, przyciągnął ją
do
siebie i całował, póki nie zakręciło jej się w głowie. Mu-
siała złapać go za ramiona, żeby odzyskać równowagę.
Wziął ją na ręce i zaniósł do pokoju. Zawstydzona,
ukryła twarz na jego ramieniu. Nie mogła nikomu spoj-
rzeć w oczy.
Kiedy już znalezli się w pokoju, kochał się z nią bez
końca, pieszcząc ją i całując, jak gdyby robili to po raz
pierwszy.
Pózniej Allison przespała całą noc w ramionach mę-
ża. Rano wzięli wspólny prysznic i zamówili śniadanie.
Potem pojechali do domu.
Dwa dni pózniej zjawili się u Mirandy, żeby oddać
welon. Allison poczuła znajome uczucie podniecenia,
kiedy uświadomiła sobie, że teraz należy do rodziny
Fortune'ów.
S
R
Miranda powitała ich serdecznie.
- Zostaniecie na kolacji? Nie musicie, jeśli macie
S
R
inne plany. Obiecuję, że nie będę jedną z tych wiecznie
wtrącających się teściowych.
Allison roześmiała się.
- Jakoś ten opis nie pasuje do ciebie.
Zjedli kolację w kuchni, a jego matka zarzucała ich
pytaniami. Allison zostawiła opowiadanie Kane'owi, bo
wiedziała, że bez przerwy by się czerwieniła, wspomi-
nając tamte magiczne dwadzieścia cztery godziny. Wte-
dy Kane wydawał się zupełnie innym mężczyzną, takim
który kocha swoją żonę.
Właśnie kończyli kolację, kiedy odezwał się majesta-
tyczny dzwięk dzwonka. Miranda wyglądała na zdzi-
wioną.
- Nikogo się nie spodziewałam - podniosła się, ale
Kane skinął na nią, by usiadła. Wstał i odłożył serwetkę.
- Zostań, mamo, ja otworzę.
Przeszedł przez salon do holu. Mocnym pociągnię-
ciem otworzył ciężkie drzwi.
- Dobry wieczór. Czym mogę służyć?
Stały tam dwie osoby; mężczyzna mniej więcej jego
wzrostu w eleganckim kremowym kapeluszu kowboj-
skim i kobieta w za ciasnej i za krótkiej różowej su-
kience.
- Przyszedłem się spotkać z Mirandą Fortune. -
Głos mężczyzny był niski. Lekko drżał ze zdenerwowa-
nia i często odwracał wzrok. Kane zastanowił się, czy
mu kogoś nie przypomina. Prawdopodobnie był po-
dobny to kogoś, z kim ostatnio rozmawiał. Jako lekarz
S
R
wiedział, że nie należy wyciągać pochopnych wnio-
sków. Ale coś w tym mężczyznie go irytowało.
- W tej chwili pani Fortune jest zajęta - powie-
dział gładko Kane. - Niech pan zadzwoni jutro, by się
umówić.
Zaczął zamykać drzwi, ale kobieta zrobiła krok do
przodu i chwyciła go za rękę.
- Pani Fortune na pewno będzie chciała się z nami
spotkać.
- Bądz cicho, Leeza. - Mężczyzna gwałtownie ją
odciągnął, ale włożył nogę między drzwi. - Niech pan
przyprowadzi, Mirandę. To zajmie jej tylko chwilę.
- Posłuchaj, kowboju - powiedział Kane niebez-
piecznie cichym głosem - możesz odejść spokojnie
albo ci pomogę. Obiecuję, że ci się nie spodoba. - Ce- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl
  • © 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates