[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powinien tylko opowiadać ktoś, czyje serce rozgrzał zapał: od szalonego Niva lub
pomylonego Zenda moglibyśmy otrzymać takie nowiny o tych poszukiwaniach, które
nadałyby im pozory celowości. W każdym razie na pewno nie powinna to być historia
opowiedziana jako suche fakty lub drwiny przez tego, którego ta wyprawa już nie
pociągała. Gwiazdy wzeszły i znieruchomiały, a Vand nadal ciągnął swoją opowieść.
Wieśniacy jeden za drugim wracali do domów, nie chcąc dłużej słuchać
o tych beznadziejnych poszukiwaniach. Gdyby tę historię przedstawił ktoś, kto jeszcze
zachował taką wiarę, jaka nadal kierowała Alwerykiem, gwiazdy by zgasły, a niebo
całkiem rozjaśniło, zanim wieśniacy z Erlu opuściliby opowiadającego, a któryś z nich
powiedziałby w końcu:
O rety! Już rano!
Wcześniej nikt z nich by nie odszedł.
Następnego dnia Vand wrócił na wzgórza i do owiec i więcej już nie zawracał sobie
głowy romantycznymi wyprawami.
Lecz tej wiosny wieśniacy znowu mówili o Alweryku, jakiś czas zastanawiając się
nad jego wyprawą, wspominając Lirazel, zgadując, dokąd odeszła i dlaczego; a kiedy
nie mogli odgadnąć, wymyślali na poczekaniu jakąś opowieść, żeby wszystko
wytłumaczyć. Historia ta przechodziła z ust do ust, aż wszyscy w nią uwierzyli. Kiedy
zaś minęła wiosna, Erlanie na nowo zapomnieli o Alweryku i słuchali rozkazów Oriona.
A potem pewnego dnia, kiedy Orion czekał, aż lato przeminie, marząc o mroznych
dniach i polowaniach z psami wśród wzgórz, zszedł z nich Rannok, niegdyś
nieszczęśliwy kochanek, tą samą drogą, którą przybył Vand, i wszedł do Erlu. Rannok o
wreszcie wolnym sercu, Rannok, który zapomniał o melancholii, Rannok, który nie
biadolił, nie wzdychał ciężko, Rannok beztroski, niedbały, szukający tylko wypoczynku
po długiej wędrówce. I chociażby tylko ten fakt sprawił, że Vyria zapragnęła mieć go za
męża, a była to dziewczyna, w której niegdyś się nieszczęśliwie kochał. W końcu
poślubiła go, a on również, tak jak Vand, już nie wybierał się na żadne fantastyczne
wyprawy.
Mimo to niektórzy wieśniacy przez wiele wieczorów patrzyli w stronę wzgórz, aż
długie dni przeminęły i chłodny wiatr musnął liście. Niektórzy wpatrywali się w szczyty
dalszych wzgórz, lecz nie zobaczyli nikogo więcej z towarzyszy podróży Alweryka
wracającego tą samą drogą co Vand i Rannok. I do czasu gdy liście przybrały wspaniałe,
szkarłatne i złote barwy, wieśniacy już nie wspominali Alweryka, tylko słuchali jego
syna Oriona.
Właśnie o tej porze roku jednego dnia Orion wstał przed świtem, wziął róg
myśliwski oraz łuk i poszedł do swoich psów, które zdziwiły się, słysząc jego kroki,
zanim zrobiło się jasno: usłyszały to wszystko we śnie, obudziły się i zaczęły witać go
głośnym szczekaniem. On zaś wypuścił je z psiarni, uspokoił i poprowadził na wzgórza.
Dotarli do wspaniałych, samotnych wzgórz, gdzie jelenie zajadały się mokrą od rosy
trawą, zanim ludzie się obudzili. Tego wilgotnego, mglistego poranka Orion i jego psy
pobiegli po połyskliwych zboczach, ciesząc się niezmiernie. Orion, idąc po wielkich
połaciach tymianku, który pózno kwitł w tym roku, wdychał powietrze przesycone
mocnym zapachem tego zioła. Do psów dotarły wszystkie snujące się nad ziemią wonie
tego poranka. A wszystkie dzikie stworzenia, które syn Alweryka spotkał na wzgórzach
w mroku i które przebiegły przez nie w swoich wędrówkach, zniknęły wraz z
nadejściem dnia, gdyż wyczuły zagrożenie ze strony ludzi. Orion domyślił się tego i
zdziwił, ale dla psów wszystko było jasne. Jedne zapachy starannie zbadały węchem,
drugimi zaś wzgardziły, a jednego szukały nadaremnie, gdyż tego ranka na wzgórzach
nie było wielkich, płowych jeleni szlachetnych.
Orion zaprowadził sforę daleko od Doliny Erlu, ale tego dnia nie zobaczył żadnego
jelenia. Zresztą wiatr ani razu nie przyniósł tego zapachu zaniepokojonym psom, które
go szukały. Nie znalazły też tej woni ukrytej wśród liści lub w trawie. Nastał wieczór,
młody książę zaprowadził więc psy do domu, wzywając spóznialskie grą na rogu,
podczas gdy słońce zaczęło się chylić ku zachodowi i przybrało czerwoną barwę. Wtedy
dobiegło go dalekie granie elfowych rogów, słabsze niż echo jego własnego rogu, daleko
spoza wzgórz i mgły, ale każdy srebrzysty ton brzmiał bardzo wyraznie. Były to te same
rogi z Krainy Elfów, które zawsze wzywały go wieczorem.
Ogromnie zmęczony, lecz zadowolony powracał ze swoimi psami do domu w nocy,
gdy gwiazdy świeciły wysoko na niebie. Wreszcie okna Erlu powitały ich przyjaznym
blaskiem. Psy udały się do psiarni, najadły i z zadowoleniem ułożyły się do snu: Orion
zaś poszedł do zamku. On również się posilił, a potem siedział, rozmyślając o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates