[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Indianne uniosła filiżankę do ust, ale zaraz na powrót ją opuściła.
- To niesamowite, jak szybko mija czas. Pamiętasz, jak żyła moja mama Ragna i przychodziłam do
was, do Da-len, żeby się bawić z Marią? Czy komukolwiek przyszło-by wtedy do głowy, że Maria
wyjdzie za mąż za mojego brata? - Roześmiała się znowu. - A wcześniej wezmie ślub ze sklepikarzem
Pederem! Albo że ty zostaniesz zamożną panią Dalsrud, a Dorte moją mamą? To niewiarygodne,
prawda?
Elizabeth skinęła głową i upiła kilka łyków kawy.
- Tak, to dziwne. Brzmi jak bajka. Jak piękna bajka. Miejmy tylko nadzieję, że dla nas wszystkich
dobrze się skończy.
117
Indianne spoważniała.
- Słyszałam, że Maria ma kłopoty.
- Jak to?
- Z powodu Hansine. Dziewczyna zaręczyła się ze Steffenem, a on przecież nie ma wstępu do Heimly.
- Dobre i to. - Elizabeth poczuła, że ogarnia ją złość. -Dla Marii to trudna sytuacja. Jest z natury dobra
i nie lubi konfliktów, ale ze względu na swoją obecną pozycję musi wymagać od innych szacunku.
Domyślam się, że nie zawsze łatwo jej to przychodzi.
- O, potrafi się odgryzć, kiedy ktoś jej nastąpi na odcisk.
- Co masz na myśli? Indianne wzruszyła ramionami.
- Nic szczególnego. Ale wszyscy mamy pewne granice wytrzymałości. Ona też. Poza tym bardzo
kocha swoją rodzinę i pragnie ją chronić za wszelką cenę. Chyba w tym jesteście podobne.
- Czy nie dotyczy to nas wszystkich, gdy przyjdzie co do czego?
- Może. Poczęstuj się jeszcze ciastem.
Na korytarzu rozległ się radosny dziecięcy śmiech i po chwili do salonu wbiegła Ragnhild. Jedna
kokarda ześlizgnęła się z jej włosów, a na niebieskiej sukience pojawiły się plamy. Za siostrą wolno
podążał Dag. Miał na sobie spodenki do kolan z tego samego materiału co sukienka Ragnhild oraz,
identycznie jak siostra, białe skarpetki i czarne buciki. Oboje wyglądają jak urocze laleczki, pomyślała
Elizabeth trochę smutno. A co ona nosi pod sercem? Chłopca czy dziewczynkę? A jeśli urodzi dwoje
dzieci? Czy sobie poradzi? Czy zresztą ma jakiś wybór? Co będzie, to będzie. Może będzie musiała
zatrudnić kobietę do pomocy.
Wyciągnęła rękę do Daga.
- Przyjdziesz do mnie na kolana? - spytała. Kiwnął głową i wyciągnął do niej rączki.
113
- Ojej, ale jesteś ciężki. Chyba lubisz jeść. Przytaknął i spojrzał na nią dużymi ciemnymi oczami
otoczonymi gęstymi rzęsami.
- Myślę, że jest podobny do Williama - zauważyła. Indianne odchyliła głowę i się roześmiała. Dużo się
śmieje, uderzyło Elizabeth. Zastanowiła się, skąd ta dziewczyna czerpie siły. Ale Indianne nie miała
wiotkiej skóry ani opadających powiek. Jej dłonie nie były zniszczone, tak jak jej. Nie były jednak
także białe i gładkie. Zatem pewnie również się nie oszczędza, choć nie wykonuje najcięższych robót,
które niszczą skórę. Od tego ma służbę.
- Czy Torstein jest w domu? - wyrwało się Elizabeth, zanim zdążyła powstrzymać słowa.
Indianne spoważniała, przekrzywiła głowę i spojrzała na nią podejrzliwie.
- Dlaczego pytasz? Chcesz z nim porozmawiać?
- Nie, nie, skądże. Po prostu jestem ciekawa. - Machnęła ręką i założyła nogę na nogę. - Podtrzymanie
konwersacji, tak to się chyba nazywa? - dodała z uśmiechem.
- Nauczyłaś się takich wyszukanych słów od żony lens-mana? - zachichotała Indianne.
- Uff, nie wspominaj mi o niej.
- Dobrze się między wami układa?
- Tak sobie. Zawsze coś jest nie tak, gdy dwie rodziny mieszkają pod jednym dachem. Poza tym nigdy
z lensma-nową nie żyłyśmy w przyjazni. Mimo wszystko jakoś do tej pory wytrzymujemy. - Urwała.
Nie chciała więcej mówić. Nawet Indianne, chociaż wiedziała, że może jej ufać. Dlatego skierowała
rozmowę na inny temat. Postanowiła, że jeszcze chwilę posiedzi - tyle, ile wypadało, żeby się ani nie
narzucać, ani zbytnio śpieszyć.
Kiedy skręciła przy oborze, nadal myślała o tym, że nie udało jej się porozmawiać z Torsteinem. Była
niezadowolona, bo czegoś nie załatwiła, a chciała to już mieć
119
za sobą. Ogarnął ją irytujący, natrętny niepokój. Ale czego spodziewała się po Torsteinie? Co mógł jej
powiedzieć, czego sama nie wie? Uspokoiłby ją, że nie wszystkie kobiety wymiotują w ciąży, i dodał,
że powinna się cieszyć. Myśleć o swym małym skarbie.
Sama wyprzęgła konia i wprowadziła do obory. Potem wzięła koszyk z zakupami i poszła w stronę
domu.
Coś było nie tak. Zauważyła to natychmiast, gdy przekroczyła próg. Helenę obierała ziemniaki grubo
i z zawziętością, wbijając nóż za głęboko i odkrawając zbyt dużo. To do niej niepodobne, takie
marnotrawstwo. Arnolda powolnymi ruchami zmywała naczynia. Za starannie i za długo pocierała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates