[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odpowiedniej metafory.
- ...był ostatnim mężczyzną na Ziemi? - rozejrzał się po
rozciągającym się wokół pustkowiu i skrzywił się. Miał oczy
w kolorze jasnozielonych winogron.
- Dokładnie tak. - Skinęłam głową. Cieszyłam się, że
rozumie, co mówię i potrafi wypowiadać się poprawną
angielszczyzną. Nie mieliśmy takich problemów
komunikacyjnych, jakich się spodziewałam.
- To dobrze - stwierdził - bo tak czy siak nie chciałbym
odbywać z tobą stosunków, nie jesteś w moim typie.
Roześmiałam się, ale przestałam, gdy zdałam sobie
sprawę, że on nie żartuje. Patrzył wprost przed siebie, gdy
sprowadzał konia z autostrady na zarośniętą mchem ulicę, w
której zostawały dziury po kopytach.
- Co to znaczy, że nie jestem w twoim typie? - zapytałam.
W zarazie zginęło o wiele więcej kobiet niż mężczyzn.
Jako jedna z nielicznych kobiet w Nowej Ameryce, do tego
wykształcona i cywilizowana, myślałam, że jestem w typie
każdego.
Chłopak popatrzył na mnie i wzruszył ramionami.
- A tam - powiedział.
A tam? Byłam inteligentna, pracowita. Mówiono mi, że
jestem piękna. To przecież ja, Eve, dziewczyna wygłaszająca
mowę na ceremonii zakończenia szkoły, a jedyne, co on był w
stanie powiedzieć, to  a tam"?!
Zadrżały mu ramiona. Spojrzałam mu w twarz i zdałam
sobie sprawę, pierwszy raz w czasie naszej podróży, że nabija
się ze mnie. %7łartuje.
- Uważasz, że jesteś bardzo zabawny, tak? - zapytałam i
odwróciłam się, żeby nie widział rumieńca na moich
policzkach.
Zciągnął lejce i skierował konia w stronę zachodzącego
słońca. Kiedy chowało się za horyzontem, niebo było
posiniaczone na fioletowo i niebiesko. Pojawiły się też szare
chmury, a towarzyszyły im dochodzące z oddali dzwięki
grzmotów.
- A teraz lepiej odwiez mnie z powrotem tam, skąd mnie
zabrałeś. Czeka na mnie... mój bardzo wysoki i potężny
przyjaciel. Jest bardzo straszny i... zabijaka z niego - dodałam,
powtarzając słowo używane przez członków gangu.
Wciąż śmiał się do siebie.
- Przecież jedziemy z powrotem.
- Tak, wiedziałam od początku - powiedziałam,
rozglądając się wokół. Nie byłam pewna, gdzie jesteśmy. Nie
dojechaliśmy jeszcze do Wal Mat. Nie było też widać drogi.
Dwie żółte tyczki sterczały z ziemi po naszej lewej stronie,
oznaczając miejsce, gdzie kiedyś znajdowało się boisko do
futbolu amerykańskiego, teraz zarośnięte kukurydzą.
- Jest coś, czego nie wiesz? - zapytał chłopak,
uśmiechając się ponownie. Odwróciłam się i udawałam, że nie
widzę dołeczka na jego prawym policzku ani tego, że oczy tak
mu błyszczą, jakby były podświetlane od środka. Pani Agnes
nazwała to kiedyś złudzeniem porozumienia. Czy to właśnie
to?
Przez jakiś czas w milczeniu słuchaliśmy grzmotów, aż
dotarliśmy do miejsca, gdzie po raz ostatni widziałam Arden.
Rozpoznałam znajomą huśtawkę z opon, od których odłaziła
guma. Ulicą przebiegł dziki kot, brzuch prawie wlókł po
ziemi.
Chłopak zlustrował zarośnięte podwórze i wskazał na
drobną figurkę kryjącą się za krzakami.
- Domyślam się, że to jest twój  bardzo wysoki i potężny
przyjaciel"?
Arden powoli wyszła z kryjówki. Kolana spodni miała
mokre i ubłocone, jakby czołgała się po ziemi.
Zeskoczyłam z końskiego grzbietu i oczekiwałam, że
zasypie mnie pytaniami, ale była zbyt zajęta przyglądaniem
się chłopakowi, żeby w ogóle zwrócić na mnie uwagę. Przez
chwilę wszyscy byliśmy cicho i jednym dzwiękiem
wypełniającym przestrzeń był głośny oddech konia. Arden
trzymała rękę na trzonku noża.
Chłopak pokręcił głową.
- Ty też masz obsesję? Niech zgadnę, dopiero co
wyszłyście ze szkoły? - Jednym płynnym ruchem zeskoczył z
konia. Znów zagrzmiało i pogładził końską szyję, żeby
uspokoić zwierzę. - W porządku, Lila - szepnął.
- Co wiesz o szkole? - zapytała Arden.
- Więcej niż myślisz. Nazywam się Caleb. - Wyciągnął
rękę do Arden. Nie drgnęła, wpatrując się w brud pod jego
paznokciami i w załamaniach skóry na kłykciach. Potem,
powoli, rozluzniła ramiona i zsunęła dłoń z rękojeści noża.
Patrzyłam to na niego, to na nią.
Oswajał ją.
- Arden - syknęłam, bo nie chciałam, żeby go dotykała.
Jej wzrok spoczął na tatuażu, który miał na piersi: koło z
herbem Nowej Ameryki. - Chodzmy robić obiad. -
Wiedziałam, że to nagłe pojawienie się mężczyzny zaskoczyło
ją tak samo jak mnie, ale nie mogłyśmy dłużej tak stać, w
odległości kilkunastu centymetrów od niego. Bezbronne.
Patrzyłam na drogę i przywoływałam Arden do siebie. Ale się
nie ruszyła.
- Nic nie upolowałam - powiedziała wreszcie i oddaliła
się od Caleba. Patrzyła na trzy króliki zwisające z końskiej
szyi. Potem rozwiązała worek, który miała przytroczony do
paska, i pokazała mi, że jest pusty.
Burzowe chmury były coraz bliżej. Od grzmotów drżało
powietrze. Kopnęłam kamień i zaczęłam żałować, że nie
zabrałam małemu niedzwiadkowi tych zardzewiałych puszek.
Dziś czeka mnie kolejny lodowaty, mokry i głodny wieczór.
Caleb wspiął się z powrotem na konia.
- Gdybyście miały ochotę się przyłączyć, w moim obozie
jest mnóstwo jedzenia.
Roześmiałam się, ale Arden patrzyła to na mnie, to na
Caleba, to na króliki.
- Nie... - mruknęłam pod nosem. Złapałam ją za rękę i
odciągnęłam, ale nogi jakby jej wrosły w zakurzoną drogę.
- Jakiego jedzenia? - zapytała.
- Każdego. Są dziki, króliki, jagody. A kilka dni temu
zabiłem jelenia. - Wskazał ręką bliżej nieokreślony kierunek. -
To mniej niż godzina drogi stąd. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl
  • © 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates