[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pomyślała ze złością.
- Nie idziesz do zródeł - odparł,
- Idę i nie powstrzymasz mnie. - Obeszła go, chcąc
iść dalej. - Widzisz? Idę sobie.
- Może i idziesz, ale nie do zródeł.
- Idę, Jared...! - zaoponowała niemal płaczliwym,
proszącym tonem.
- Tą ścieżką dojdziesz do Widokowej Skały, jeśli
po drodze nie spadniesz w przepaść lub nie zabłądzisz
w bardzo gęstym i ciemnym lesie. Gorące zródła są tam!
- wskazał jej kierunek. - Jesteś na złym szlaku,
Blondasie.
- Przestań mnie nazywać blondasem, nienawidzę
tego!
- Bardzo ci się podobało, kiedy dawniej cię tak
nazywałem.
- Dawniej to nie teraz.
- Wracając do poprzedniego tematu. Nie wiesz o
tym, co grozi ceprom, kiedy się wałęsają samotnie po
tych górach?
- Chwycił ją za ramię i dosłownie przeciągnął na
poprzednie miejsce przed sobą. - Są tu także dzikie
zwierzęta. Niedzwiedzie i rysie. - Lekko pchnął ją w
kierunku, z którego przyszła.
Gdy wyszli z iglastego poszycia, wskazał na ślady
tuż przy ścieżynie.
- Widzisz? - Ukląkł, pociągając ją za sobą. Palcem
wskazał obrys śladów. - Drapieżnik.
- Drapieżnik? Tutaj? Może to duży kot?
- Owszem, nawet bardzo duży. %7łbik, ryś lub
kuguar.
- Boże drogi! - Skoczyła na równe nogi, serce
zaczęło jej walić. Rozejrzała się po polanie. - Gdzie on
jest?
- Mam nadzieję, że już gdzieś daleko. Czy teraz
rozumiesz, dlaczego nie mogę ci pozwolić samej daleko
chodzić? Diabli wiedzą, na co możesz trafić, albo co trafi
na ciebie. I jak to potem wytłumaczysz panu
Wybrańcowi.
- Nie nazywaj go tak. On ma imię i nazwisko.
- Co ty mówisz? Jeszcze mi go nie
zaprezentowałaś w całej okazałości.
- Ma na imię Wes. Wesley Sherborn,
- Wesley, powiadasz. No tak, nawet wyglądasz na
osobę, która może mieć coś wspólnego z Wesleyem.
Wiedziała, że to jest obrazliwe, ale nie była pewna,
na czym ta obraza miała polegać.
- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego teraz ma tu być
tak niebezpiecznie, skoro kiedyś biegałyśmy wszędzie z
Risą... - mruknęła, nie chcąc dopuścić do dalszej
rozmowy na temat Wesleya.
- Po prostu byłaś wtedy mądrzejsza i nie byłaś
sama.
- Owszem, byłyśmy same z Risą.
- Nie. Za wami zawsze wszędzie szedłem ja.
- Ty? Ale przecież...
- Wolałem mieć na was oko. Porzućmy ten temat,
dobrze? Wyszli na skalny zrąb tuż nad domem. Idąc za
spojrzeniem Jareda, Lark zobaczyła stojącą na
podjezdzie furgonetkę i wydała okrzyk przerażenia.
Odnalazł ją tu ojciec! Instynktownie chwyciła Jareda za
ramię, ale zobaczyła na jego twarzy uśmiech.
- Przyjechała Jenny - poinformował ją.
Skonfundowana, dumnie sama poszła stokiem w
kierunku domu.
Zmiana w zachowaniu Jareda była oszałamiająca.
Przed chwilą wściekły ciągnął Lark przez las, a teraz
gaworzył z małym Jaredem i robił do niego zabawne
miny.
Trudno jest rozgryzć tego człowieka, pomyślała.
Jenny mieszała łyżeczką kostki lodu w szklance z
herbatą, rzucając z ukosa krótkie spojrzenia na Lark.
- Jak wam dwojgu tu się wiedzie? - spytała
nienaturalnie obojętnym głosem.
Lark zaśmiała się z goryczą.
- Jak ma się wieść, kiedy... Powiedz mi, Jenny,
dlaczego Jared tak mnie nie lubi?
- Nie lubi? - Jenny uniosła wysoko brwi. Była
szczerze zdumiona. - Jeśli tak jest rzeczywiście, to
zupełnie nie rozumiem. Natomiast twojego ojca... to już
inna sprawa. - Pokiwała smutno głową.
- Wiele o tym nie powiedział, ale jego pretensje do
ojca wydają mi się trochę wydumane. To prawda, że
ojciec nie należy do najmilszych ludzi na świecie...
Jenny prychnęła.
Lark roześmiała się.
- Już dobrze, przyznaję. Jest arogancki, narzuca
wszystkim swoją wolę. Spędziłam całe życie, starając się
robić to, czego żądał, i prawie nigdy go nie zadowoliłam.
Ale cóż on takiego zrobił, że Jared aż tak go nienawidzi?
- Skrzywdził nie tylko Jareda, ale całą naszą
rodzinę. Może nie powinnam o tym mówić... - Jenny
zerknęła w stronę brata pogrążonego z małym Jaredem
w studiowaniu wielkiej szyszki.
- No to mi nie mów. Nie zamierzam nalegać...
- Nie powinnam, ale ci powiem - przerwała jej
Jenny z uśmiechem. - Gniew Jareda nie jest mi straszny.
Mój wspaniały braciszek onieśmiela wszystkich dokoła,
ale nie mnie.
- Mnie onieśmiela bardzo - przyznała Lark. - Po
prostu boję się go.
- Hej, hej! Zacznij się odgryzać. W mojej rodzinie
często panuje nastrój wojowniczy i jeśli nie oddasz ciosu,
to cię stratują. A poza tym warczenie Jareda jest
grozniejsze niż samo ugryzienie. - Widząc wyraz twarzy
Lark, dodała: - Wiem, że niezbyt mi wierzysz, ale
któregoś dnia sama się przekonasz. No więc sprawa
stosunku naszej rodziny do Drake'a Mallory'ego... - Upiła
trochę mrożonej herbaty. - Mówiąc w skrócie: twój papa
ukradł ten dom.
- Ooo, widzę, że nie przebierasz w słowach. - Lark
zaśmiała się sztucznie.
- Nigdy, kiedy nie muszę. Nie zadałabyś mi tego
pytania, gdybyś nie chciała znać prawdy. To było tak: w
rok po śmierci naszego ojca twój ojciec zwrócił się do
naszej matki z propozycją kupna tego domu na cele
wakacyjne. Jared miał wtedy około trzynastu lat, a ja
cztery lub pięć.
- Chyba się mylisz. - Lark zmarszczyła brwi. - Ile
masz teraz lat, Jenny?
- Dwadzieścia trzy, a Jared trzydzieści jeden.
Dlaczego pytasz?
- No bo ja mam dwadzieścia sześć. Jestem o trzy
lata starsza od ciebie. I dokładnie sobie przypominam,
że miałam jedenaście lat, kiedy ojciec kupił ten dom.
- Przypominasz sobie, kiedy go kupił, czy kiedy tu
po raz pierwszy przyjechałaś?
- Chcesz powiedzieć, że...?
- Tak. Chcę powiedzieć, że Drake Mallory był
właścicielem tej posiadłości na wiele lat przed
sprowadzeniem tu po raz pierwszy swej rodziny. Używał
domu jako... - rzuciła kolejne ukradkowe spojrzenie w
kierunku brata. - ...do interesów. Załatwiał tu prywatne
sprawy... Wracając jednak do sedna sprawy, to wiedz,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates