[ Pobierz całość w formacie PDF ]

publicznej kościół wznoszony na wzgórzu Montmartre. Ledwo w kilka miesięcy potem żona
mera Bouville miała widzenie: jej patronka, święta Cecylia, ukazała się udzielając jej nagany.
Czyż można było znieść, aby w każdą niedzielę elita walała się błotem chodząc do Saint-Re
lub do Saint-Claudien słuchać mszy razem ze sklepikarzami? Czy Zgromadzenie Narodowe
nie dało przykładu? Bouville miało teraz dzięki opiece nieba pierwszorzędną sytuację
ekonomiczną; czy nie należało postawić kościoła, żeby oddać hołd Panu?
Wizje spodobały się. Rada miejska odbyła historyczne zebranie i biskup zgodził się
przyjmować składki. Pozostawało wybrać miejsce. Stare rodziny kupców i armatorów były
zdania, że powinno się wznieść budowlę na szczycie Coteau Vert, gdzie zamieszkiwały, "aby
37
święta Cecylia czuwała nad Bouville, jak Najświętsze Serce Jezusa nad Paryżem". Nowi
panowie z bulwaru Maritime, jeszcze nieliczni, ale bardzo bogaci, nadstawili ucha: daliby
owszem, co należy, ale kościół powinno się wznieść na placu Marignan; jeśli płacili na
kościół, to oczywiście chcieli z niego korzystać; nie było im niemiłe pozwolić odczuć swoją
potęgę tej wyniosłej burżuazji, która traktowała ich jak parweniuszy. Biskup wymyślił
wyjście kompromisowe.
Kościół został zbudowany w połowie drogi pomiędzy Coteau Vert i bulwarem
Maritime, na placu Halle-aux-Morues, który nazwano placem Sainte-Cecile-de-la-Mer. Ten
monstrualny budynek ukończony w roku 1887 kosztował co najmniej czternaście milionów.
Ulica Tournebride szeroka, ale brudna i mająca złą opinię musiała zostać całkowicie
przebudowana, a jej mieszkańców odsunięto stanowczo poza plac Zwiętej Cecylii;
małe Prado stało się - zwłaszcza w niedzielę rano miejscem spotkań elegantów i
znakomitości. Na promenadzie dla elity zaczęto zakładać piękne magazyny. Są otwarte w
poniedziałek wielkanocny, całą noc Bożego Narodzenia, we wszystkie niedziele aż do
południa. Obok wędliniarni Juliena, gdzie sprzedaje się świetne gorące pasztety, ciastkarnia
Foulon wystawia swoje słynne specjalności, cudowne stożkowate ciasteczka z różowoliliowej
masy ozdobione fiołkiem z cukru.
Na wystawie księgarza Dupaty można zobaczyć nowości wydawnictwa Plon, kilka
książek technicznych, jak na przykład teoria okrętów lub traktat o ożaglowaniu, wielką
ilustrowaną historię Bouville i gustownie ułożone wydawnictwa luksusowe: Koenigsmark,
oprawne w niebieską skórę, Księgę moich synów Pawła Doumer, oprawną w skórę beżową z
purpurowymi kwiatami. Kwiaciarnia Piegeois oddziela "Dom mody, modele paryskie"
Ghislaine od antykwariusza Paquin. Fryzjer Gustaw, zatrudniający cztery manikiurzystki,
zajmuje pierwsze piętro w nowym budynku pomalowanym na żółto.
Przed dwoma laty na rogu zaułka Moulins-Gemeaux i ulicy Tournebride mały
bezwstydny sklepik wystawiał jeszcze reklamę Tu-pu-nez, środka owadobójczego.
Prosperował w czasach, gdy handlarze głośno polecali sztokfisza na placu Zwiętej Cecylii, i
miał sto lat. Nieczęsto myto szyby wystawowe: poprzez kurz i parę z trudem dało się
rozróżnić tłum małych postaci z wosku, ubranych w kaftany płomiennego koloru, a
wyobrażających szczury i myszy.
Zwierzęta wychodziły na ląd z ogromnego statku, podpierając się laskami; ledwo
dotknęły ziemi, a już wieśniaczka ubrana kokieteryjnie, ale sina i czarna od brudu, zmuszała
je do ucieczki skrapiając Tu-pu-ez'em. Bardzo lubiłem ten sklepik, miał wygląd uparty i
cyniczny, o dwa kroki od najdroższego kościoła Francji przypominał z bezczelnością o
prawach robactwa i brudu.
Stara z drogerii umarła zeszłego roku i jej bratanek sprzedał dom. Wystarczyło
wyburzyć kilka ścian: teraz jest to mała salka konferencyjna "Bombonierka". Henry Bordeaux
miał tam w zeszłym roku pogadankę o alpinizmie.
Nie trzeba się spieszyć na ulicy Tournebride: rodziny kroczą powoli. Czasem można
się wysforować o jeden szereg, gdyż cała rodzina weszła do Foulona czy Piegeois. To znów
trzeba się zatrzymać i zwolnić kroku, bo dwie rodziny, z których jedna stanowi część
kolumny idącej w górę ulicy, a druga kolumny idącej w dół, spotkały się i trwają w uścisku
dłoni. Posuwam się powolutku.
Przerastam obie kolumny o głowę i widzę kapelusze, morze kapeluszy.
Większość z nich jest czarna i sztywna. Od czasu do czasu widać, jak kapelusz, uniesiony
czyjąś ręką, odkrywa czułe połyskiwanie czaszki; po kilku chwllach ciężkiego lotu osiada
znów. Pod numerem 16 ulicy Tournebride czapnik Urbain, specjalista od kepi, zawiesił w
powietrzu, jak symbol, ogromny czerwony kapelusz arcybiskupi; złote chwasty zwisają dwa
metry nad ziemią.
38
Zatrzymujemy się: właśnie pod chwastami utworzyła się grupa. Mój sąsiad czeka
cierpliwie, z opuszczonymi rękami: ten mały, blady i kruchy jak porcelana starzec to chyba
Coffier, prezes Izby Handlowej. Podobno bardzo onieśmiela ludzi, gdyż nigdy nic nie mówi.
Mieszka na szczycie Coteau Vert, w wielkim domu z cegieł, którego okna są zawsze otwarte
na oścież. No już: grupa się rozdzieliła, ruszamy. Uformowała się inna, ale zajmuje mniej
mięjsca, ledwo utworzona, upchnęła się na wystawe Ghislaine. Kolumna nawet się nie
zatrzymuje, tylko trochę zbacza: defilujemy przed sześcioma osobami podającymi sobie ręce:
"Dzień dobry panu, bardzo się cieszę, jak się pan miewa, niech pan założy kapelusz, bo się
pan zaziębi; rzeczywiście. proszę pani, nie jest za ciepło. Moja droga przedstawiam ci doktora
Lefrancois. Doktorze, bardzo się cieszę że pana poznałam, mój mąż ciągle mi opowiada o
doktorze Lefrancois, który go tak dobrze leczył, niechże pan założy kapelusz, doktorze. bo się
pan zaziębi na tym zimnie.
Ale doktór by się szybko wyleczył: niestety, proszę pani, najgorzej wygląda leczenie
lekarzy, doktór jest wybitnym muzykiem. Mój Boże, panię doktorze, nie wiedziałam, gra pan
na skrzypcach? Doktór jest bardzo utalentowany." Mały staruszek obok mnię to na pewno
Coffięr. Jest w grupie jedna kobieta, brunetka, która pożera go oczami, uśmiechając się
jednocześnie do doktora. Ma taka minę, jakby myślała: "To pan Coffier, prezes Izby
Handlowej; jakże on onieśmiela swoim wyrazem twarzy, zdaje się, że jest bardzo chłodny."
Ale pan Coffier nie raczył nic zauważyć: to są ludzie z bulwaru Maritime, oni nie należą do
towarzystwa.
Od czasu, gdy przychodzę na tę ulicę oglądać niedzielne ukłony, nauczyłem się
rozróżniać ludzi z bulwaru od tych z Coteau. Kiedy facet ma na sobie nowy płaszcz, miękki
filcowy kapelusz, koszulę olśniewającej białości, to niewątpliwie ktoś z bulwaru Maritime.
Ludzie z Coteau Vert wyróżniają się trudnym do określenia przygnębiającym i wzbudzającym
litość wyglądem. Mają wąskie ramiona i bezczelną minę na zużytej twarzy. Mogę przysiąc, że
ten gruby pan trzymający dziecko za rączkę to Coteau: jego twarz jest zupełnie szara, a
krawat zawiązany jak sznurek.
Gruby pan zbliża się do nas: wpatruje się w pana Coffier. Ale zbliżając się do niego,
odwrócił głowę i zaczął żartować po ojcowsku ze swoim chłopczykiem. Jeszcze kilka
kroków, pochylony ku synkowi, oczy zatopione w jego oczach, jest tylko tatusiem; potem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl
  • © 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates