[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nawet one najwyrazniej wymagały zbyt wiele energii, gdyż szybko milkły.
Co tu się dzieje? Czy ci ludzie podają jego ludowi jakieś narkotyki? Wiedział, jakie są
orki - dzikie i waleczne. Oczekiwał... nie wiedział właściwie, czego oczekiwał, ale na pewno
nie tego dziwacznego letargu.
- Dalej. - Waryk popchnął Thralla w stronę najbliższej gromadki orków. - Jedzenie
dostajecie raz dziennie. W korytach jest woda.
Thrall wyprostował się i spróbował zrobić odważną minę, po czym ruszył w stronę
piątki orków siedzących przy wspomnianych korytach. Czuł, jak Waryk wpatruje się w jego
podrapany i posiniaczony grzbiet, po czym usłyszał jego słowa:
- Mógłbym przysiąc, że już go gdzieś widziałem.
Tylko jeden z orków podniósł wzrok, gdy Thrall zbliżył się do nich. Serca Thralla
zabiło. Nigdy jeszcze nie był tak blisko kogoś ze swojego ludu.
- Witam was - powiedział w orczym.
Ale oni tylko gapili się w ziemię. Po chwili i ten jeden ork opuścił wzrok i wrócił do
wygrzebywania z ziemi kamyka.
Thrall spróbował ponownie.
- Witam was - powiedział, rozkładając szeroko ramiona w geście, który według
przeczytanych przez niego ksiąg oznaczał powitanie wojowników.
- Gdzie cię złapali? - spytał w końcu jeden z nich, używając języka ludzi. - Widać, że
nie wychowywałeś się wśród mówiących orczym.
- Masz rację, wychowali mnie ludzie i to oni nauczyli mnie podstaw orczego. Miałem
nadzieję, że wy nauczycie mnie więcej.
Orki popatrzyły po sobie i zaczęły się śmiać.
- Wychowany przez ludzi? Hej, Krakis... chodz tutaj! Mamy tu świetnego bajarza!
Dobra, szamanie, opowiedz nam swoją bajkę.
Thrall czuł, że szansa na porozumienie z orkami przecieka mu przez palce.
- Nie chciałem was obrazić. Jestem tu więzniem tak samo jak wy. W życiu nie
spotkałem żadnych orków, chcę tylko...
Teraz ten, który wpatrywał się w ziemię, skierował wzrok na Thralla. Jego oczy były
jaskrawoczerwone i świeciły, jakby płonęły wewnętrznym ogniem.
- Chciałeś spotkać swój lud? A więc spotkałeś. Teraz zostaw nas w spokoju. - Wrócił
do prób wykopania z ziemi kamyka.
- Twoje oczy... - mruknął Thrall, tak zaskoczony ich dziwnym czerwonym blaskiem,
że nawet nie pomyślał, iż mógł go obrazić swoimi słowami.
Ork zakrył twarz przed spojrzeniem Thralla i jeszcze bardziej się skulił.
Nagle Thrall odkrył, że stoi tu zupełnie sam. Wszystkie pozostałe orki odeszły,
spoglądając na niego spod oka.
Przez cały dzień niebo się chmurzyło, a teraz, gdy Thrall stał tak samotnie pośrodku
dziedzińca, szare niebo otworzyło się i zaczął padać lodowaty deszcz zmieszany ze śniegiem.
Thrall nie zwracał uwagi na paskudną pogodę, tak bardzo był nieszczęśliwy. Czy po to
zerwał wszystkie więzy, żeby teraz żyć jako więzień w grupie pozbawionych ducha,
niemrawych istot? I pomyśleć, że on marzył, iż kiedyś poprowadzi ich do walki przeciwko
tyranii ludzi... Zastanawiał się, co jest gorsze: czy walka na arenie dla chwały Blackmoore a,
spanie w suchym, bezpiecznym miejscu i czytanie listów od Tari, czy też stanie samotnie
tutaj, w lodowatym błocku, ze świadomością, że unikają go nawet jego pobratymcy.
Odpowiedz nadeszła szybko - obie te sytuacje są równie nieznośne. A więc trzeba
pomyśleć o ucieczce. Nie powinno być trudno. Tylko kilku strażników tu i tam, którzy nocą
mają większe trudności z widzeniem niż Thrall. Wyglądali na znudzonych, gdyż biorąc pod
uwagę brak odwagi i otępienie tej żałosnej zbieraniny orków, nie obawiali się, by
którykolwiek z więzniów spróbował choćby wspiąć się na niewysoki mur.
Dopiero teraz poczuł, że deszcz przemoczył jego spodnie. Szary, ponury dzień,
pomyślał, idealny na ponurą lekcję. Orki nie są szlachetnymi, walecznymi wojownikami. Nie
potrafił sobie nawet wyobrazić, jak te stwory mogły w ogóle kiedykolwiek stawiać ludziom
opór.
- Wiesz, my nie zawsze tacy byliśmy. - Ku swojemu zdziwieniu Thrall zobaczył, że
ork o niepokojąco czerwonych oczach wpatruje się w niego. - Bezduszni, przerażeni, otępiali.
To oni nam to zrobili. - Wskazał na swoje oczy. - Gdyby udało nam się tego pozbyć, nasz
duch mógłby powrócić.
Thrall usiadł obok niego w błocie.
- Opowiedz mi wszystko - zachęcił towarzysza. - Słucham.
OSIEM
Od czasu pożaru i ucieczki Thralla minęły prawie dwa dni. Blackmoore był wściekły.
Za namową Tammisa wybrał się na polowanie z sokołami.
Dzień był wilgotny i ponury, lecz on i Taretha ubrali się ciepło, a jazda konno
sprawiała, że ich krew krążyła szybciej. Zrezygnował z polowania, gdyż kochanka przekonała
go, że sama jazda będzie wystarczająco przyjemna. Teraz patrzył, jak mija go kłusem na
zgrabnej siwej klaczy, którą podarował jej dwa lata wcześniej, i żałował, że nie jest trochę
cieplej. Wyobrażał sobie, jak mógłby w przyjemniejszy sposób spędzać czas z Tarethą.
Jakże niezwykłym owocem okazała się córka Foxtona. Była ślicznym, posłusznym
dzieckiem i wyrosła na śliczną, posłuszną kobietę. Kto by pomyślał, że te błyszczące
niebieskie oczy tak go usidlą, że będzie uwielbiał wtulać twarz w jej długie złote pukle? Od
kiedy wziął ją sobie kilka lat temu, cały czas go bawiła, a to nieczęsto mu się zdarzało.
Langston spytał go raz, kiedy ma zamiar odprawić Tarethę i znalezć sobie żonę.
Blackmoore odpowiedział, że nie odprawi jej nawet wtedy, kiedy wezmie sobie żonę, a to
nastąpi dopiero, gdy spełnią się jego plany. Kiedy już rzuci Sojusz na kolana, będzie mógł
pomyśleć o zawarciu korzystnego politycznie małżeństwa.
I rzeczywiście wcale się nie spieszył. Mógł cieszyć się Tarethą kiedy tylko chciał i jak
chciał. A im więcej czasu z nią spędzał, tym mniej zależało mu na zwykłym zaspokajaniu
żądzy, a więcej na samej przyjemności przebywania z nią. Nieraz, gdy leżał na łóżku i
obserwował śpiącą kobietę oblaną wpadającym przez okno światłem księżyca, zastanawiał
się, czy się w niej przypadkiem nie zakochał.
Zciągnął wodze Pieśni Nocy, który wprawdzie się postarzał, ale od czasu do czasu
lubił sobie pokłusować, i patrzył, jak kobieta krąży wokół niego na Szarej Damie. Na jego
rozkaz nie splotła ani nie zakryła niczym włosów, które teraz opadały jej na ramiona niczym
wodospad z najczystszego złota. Taretha śmiała się. Przez moment ich spojrzenia się
spotkały.
Do diabła z pogodą, pomyślał, jakoś sobie poradzimy.
Właśnie miał kazać jej zejść z konia i wejść w najbliższą kępę drzew - ich płaszcze
zapewnią im wystarczająco dużo ciepła - gdy usłyszał zbliżający się stukot kopyt. Skrzywił
się, gdy zobaczył jadącego na spienionym koniu Langstona.
- Mój panie - wydyszał - chyba mamy wieści o Thrallu!
***
Major Lorin Remka nie była osobą, którą można lekceważyć. Choć miała zaledwie
pięć stóp wzrostu, była silna i mocno zbudowana, a do tego umiała walczyć. Wiele lat
wcześniej, udając mężczyznę, zaciągnęła się do wojska, gdyż z całego serca pragnęła
zniszczyć zielonoskóre stwory, które zaatakowały jej wioskę. Gdy podstęp odkryto, dowódca
natychmiast wysłał ją na pierwszą linię, mając nadzieję, iż zginie i w ten sposób oszczędzi mu
wstydu składania raportu na jej temat. Ale Lorin Remka uparcie trzymała się życia, a do tego
radziła sobie równie dobrze, a czasem nawet lepiej niż mężczyzni z jej oddziału, którzy
zawsze omijali ją szerokim łukiem.
Zabijanie wroga sprawiało jej wręcz dziką przyjemność. Nieraz po zabiciu
przeciwnika rozcierała jego czarną krew na twarzy, by w ten sposób obwieścić swoje
zwycięstwo.
W czasach pokoju major Remka z niemal równą rozkoszą wydawała rozkazy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl
  • © 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates