[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żądzą walki, przyznawał, że jeśli tylko połowa Woongów znajduje się w tych stronach, sytuacja
będzie rozpaczliwa, tym bardziej że myśliwi mają zaledwie dwie fuzje.Toteż Rod ucieszył się
szczerze, widząc, że Wabi i Mukoki rezygnują z planu natychmiastowego ścigania Woongów i
zabierają się do zdzierania skalpów z zabitych wilków. Wolf tymczasem ucztował nad resztkami
jelenia.
Tej nocy w starej chacie spano bardzo mało. Myśliwi znaleźli się pod dachem dopiero o
drugiej i prawie do czwartej, siedząc wokół rozgrzanego pieca, gwarzyli o mającym nadejść dniu.
Podniecenie obecne stanowiło jaskrawy kontrast z poczuciem bezpieczeństwa, którego doznawali
nocując tu po raz pierwszy. Inne też mieli plany. Wszyscy trzej bowiem rozumieli, co im grozi.
Znajdowali się w wymarzonej krainie łowieckiej, ale kraina ta leżała w bezpośrednim sąsiedztwie
terenów Woongi. Każdej chwili mogli być zmuszeni do walki na śmierć i życie lub do ucieczki, a
może do jednego i drugiego. Zebranie wokół ognia było więc, prawdę mówiąc, naradą wojenną.
Postanowiono natychmiast doprowadzić starą chatę do stanu obronnego, przygotowując otwory
do strzelania we wszystkich jej ścianach i umocowując u drzwi mocne zasuwy; obok okna miały
stać w pogotowiu grube bale, którymi w razie napadu można by je było szczelnie zatarasować.
Dopóki nie znikną wszelkie obawy, jeden z myśliwców, uzbrojony w dwa rewolwery, będzie
stale strzegł obozu. O świcie Mukoki miał ruszyć wzdłuż linii sideł Wabigoona, by ją zbadać i
ustawić nowe pułapki; nieco później Wabi wybierał się jego tropem, by zebrać upolowaną
zwierzynę i na nowo zastawić sidła. Rod miał pełnić pierwszą straż w obozie.
Mukoki zerwał się z krótkiego snu jeszcze przed brzaskiem, ale zbudził znużonych
towarzyszy dopiero, gdy śniadanie było gotowe. Zaledwie skończono posiłek, stary Indianin ujął
karabin i oznajmił, że nim wyruszy na całodzienną wędrówkę, chce zwiedzić pułapki zastawione
na skunksy tuż za wzgórzem. Rod bez namysłu przyłączył się do tej wyprawy, a Wabi zabrał się
do mycia naczyń.
Wkrótce mogli już dojrzeć strumień, nad którym snuła się linia sideł. Oczy obu
myśliwych przywarły instynktownie do maleńkich chatek, natomiast nie zwracali wcale uwagi na
resztę otoczenia. W rezultacie zaskoczył ich znienacka ostry chrzęst śniegu i gwałtowne
chrapanie. Tuż obok spośród drobnych bukowych zarośli porwał się olbrzymi łoś i z szybkością
cwałującego konia gnał teraz w górę zbocza, chcąc za pewne znaleźć schronienie w leśnej
gęstwie za jeziorem.
— Poczekaj, aż będzie u szczytu! — wołał Mukoki biorąc broń do oka. — Poczekaj!
Strzał był tak nęcący, że Rod miał wielką ochotę nie posłuchać przestrogi starego
Indianina. Wiedział jednak, że Mukoki nigdy nie mówi na wiatr, toteż pohamował swe
zniecierpliwienie.
Zaledwie jednak zwierzę dosięgło szczytu i olbrzymi, rogaty łeb zarysował się na tle
nieba, Mukoki dał znak i Rod trzykrotnie pocisnął cyngiel. Odległość była niewielka — dwieście
metrów — więc Mukoki strzelił tylko raz. W następnej chwili łoś znikł i Rod już chciał biec za
nim, gdy stary Indianin ujął go za ramię.
— Pójdziemy naokoło — chichotał. — Łoś poleci w dół i padnie tuż prawie koło chaty.
Wygodnie! Nie trzeba go będzie daleko wlec.
I tak spokojnie, jak gdyby nic nie zaszło, stary Indianin zawrócił znów ku linii sideł. Rod
stał w miejscu jak przygwożdżony, z szeroko otwartymi ustami.
— Idziemy zwiedzać pułapki! — zachęcał Mukoki. — Wracając znajdziemy martwego
łosia.
Ale Rodryg Drew, który w swym rodzinnym mieście polował jedynie na szczury, nie
mógł się pogodzić z taką filozofią i nim stary Indianin zdołał go powstrzymać, chłopak pędził już
w górę zbocza. Na szczycie zobaczył w śniegu wielką jamę zbryzganą krwią, a znaczącą miejsce,
gdzie ranny zwierz padł zaraz po strzałach; u stóp wzgórza zaś, zgodnie ze słowami Mukiego,
wspaniały łoś leżał martwy.
Wabigoon zwabiony strzałami pędził już przez jezioro i obaj chłopcy dopadli powalonego
olbrzyma niemal jednocześnie. Rod sprawdził wnet, że trzy strzały wywarły pożądany skutek;
kula z karabinu Mukiego trafiła tuż za przednią łopatką, a dwie inne przebiły płuca. Rod cieszył
się bardzo, widząc, że spośród trzech jego strzałów dwa były celne, toteż, ożywiony, opowiadał
właśnie przyjacielowi o ucieczce łosia, gdy nadszedł uśmiechnięty Mukoki, pokazując już z dala
wspaniałego skunksa.
Trudno było o pomyślniejszy ranek, toteż myśliwi wpadli w cudowny humor,
zapominając niemal o strachach ubiegłej nocy. Wabi pozostał w chacie do obiadu, ćwiartując
łosia i pomagając Rodrygowi w przygotowaniach do obrony; ledwie jednak minęło południe, a
już ruszył w ślad za Mukim. Rod, pozostawszy sam ze swymi myślami, oddał się wnet
marzeniom o tajemniczym parowie. Gdy idąc ścieżką spoglądał w jego głąb, zauważył, że leży
tam jeszcze bardzo niewiele śniegu, i pragnął rozpocząć poszukiwania jak najwcześniej, nim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates