[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pojawił się właśnie tuż nad horyzontem i witraż lśnił niczym olbrzymia pajęczyna. Gut ist der Schlaf, der Tod ist
besser. Może to również potrafiła już zrozumieć.
Chciała wspiąć się na drugie piętro, kiedy coś kazało jej się nagle obejrzeć. Z początku nie bardzo
wiedziała, co się stało, ale potem uświadomiła to sobie i poczuła się tak, jakby po jej plecach, pod swetrem,
pełzły w dół krocionogi.
Gipsowej postaci nie było. W miejscu, gdzie stała, podłoga była poplamiona i kostropata, a odsłonięte
listwy przypominały żebra rozsypującej się mumii. Ale sama postać bryłowata, ociekająca wodą kreatura z
potworną głową Człowieka-Słonia i jednym załzawionym okiem zniknęła.
Effie stała u stóp schodów, opierając dłoń na szorstkiej, łuszczącej się poręczy i czując, że za chwilę
zemdleje ze strachu. Skoro gipsowej postaci tu nie było, gdzie mogła się podziać? Wyobraziła sobie przez
chwilę, jak sunie przez pogrążone w mroku korytarze Walhalli, zgarbiona i zdeformowana, próbując ją odnalezć.
Mogła nawet wspiąć się po schodach i czekać na nią na górze.
To szaleństwo powiedziała na głos. Wszystko to sobie zmyśliłaś. Sama wpędzasz się w panikę.
Wzięła kilka głębokich oddechów.
Nie mogę uwierzyć, że powiedziałam to na głos! dodała. Tracę chyba zmysły!
Ostrożnie podniosła wzrok. Księżyc przesunął się trochę wyżej i postać zakapturzonej kobiety na witrażu
jaśniała teraz zimnym blaskiem. Proporce na odległych umocnieniach wydawały się łopotać na wietrze, a lilie
drżały, jakby ktoś przez nie przed chwilą przeszedł. Sen jest dobry, ale śmierć jeszcze lepsza, szepnął witraż i
Effie poczuła, jak przeszywa ją śmiertelny lęk.
Za pózno już jednak było, żeby wracać. Z drugiego piętra wciąż dobiegał ten szloch i Effie wiedziała, że
musi zdobyć się na odwagę i odkryć, skąd się bierze. Nabrała powietrza w płuca, żeby się uspokoić, i postawiła
prawą nogę na pierwszym schodku. Stopa robiła wrażenie zupełnie zdrętwiałej, jakby zbyt długo na niej
siedziała.
Pomóż mi błagała ją kobieta między kolejnymi szlochami. Jeśli mnie słyszysz, proszę, pomóż
mi.
O Boże, pomyślała Effie, wspinając się po schodach. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa, a wola
wyciekała z niej przy każdym kroku. Wiedziała jednak, że musi iść dalej. Jeśli nie odkryje, kto tak szlocha,
nigdy nie będzie w stanie zamieszkać w Walhalli, a jeśli nie będzie w stanie tu zamieszkać, nie będzie mogła
dalej żyć z Craigiem, ponieważ dostał na punkcie tego domu prawdziwej obsesji.
Minęła witraż i szła dalej na górę. Na podeście drugiego piętra przystanęła na chwilę, żeby się uspokoić.
Potem ruszyła skąpanym w księżycowej poświacie korytarzem w stronę sypialni z błękitnym dywanem, z
wyglądu sama niewiele różniąc się od ducha.
Po upadku Mortona Walkera większość popękanych płytek i wiewiórczego ścierwa uprzątnięto albo
zgarnięto na bok, a dziurawy dach przykryto brezentową płachtą. W dalszej części korytarza, tam gdzie Morton
spadł do pokoju muzycznego, drogę tarasowały dwie skrzyżowane deski, sama dziura zaś przykryta była
grubymi płytami sklejki.
Effie dotarła do drzwi sypialni. Były lekko uchylone i szloch dochodził zza nich całkiem wyraznie. Wcale
go sobie nie wyobraziła ani nie zmyśliła i nie był to wcale wiatr zawodzący w kominku, ponieważ tej nocy
prawie w ogóle nie wiało.
Proszę, proszę, proszę, jeśli możesz mi pomóc... Złapała za klamkę. Nie wiedziała, czy starczy jej
odwagi, żeby otworzyć drzwi na oścież. Czekała chyba całą wieczność, a kobieta przez cały ten czas zawodziła
żałośnie, jakby nie mogła przestać.
W końcu Effie otworzyła drzwi.
Przez krótką chwilę wydawało jej się, że widzi stojącą przy oknie białą postać, a potem usłyszała głos
Craiga:
Effie? Co ty tu, do diabła, robisz?
Obejrzała się, czując, jak cały jej system nerwowy rozsypuje się w proch. Na podeście drugiego piętra
stał, trzymając w ręku latarkę, Craig, ubrany tylko w dżinsy i buty. Effie odwróciła się z powrotem do sypialni,
ale światło latarki oślepiło ją i kiedy spojrzała ponownie w stronę okna, biała postać (jeśli w ogóle była tam
jakaś postać) zniknęła.
Craig podszedł i objął ją ramieniem.
Nie powinnaś włóczyć się tu po nocy, to niebezpieczne.
Wydawało mi się... wydawało mi się, że coś słyszę.
Obudziłem się i zobaczyłem, że cię nie ma. Napędziłaś mi niezłego stracha.
Przepraszam. Nie chciałam cię denerwować.
Wracajmy. Może uda nam się jeszcze trochę przespać.
Craig...
O co chodzi, kochanie?
Wydaje mi się, że ktoś tu jest oprócz nas.
Jasne. Jest tu Norman.
Chciałam powiedzieć, że ktoś tu jest oprócz Normana. Wydaje mi się, że mieszkają tu jacyś ludzie.
Craig wyprowadził ją delikatnie z pokoju i zamknął drzwi.
Nie sądzę, żeby to było możliwe.
Ale ja wciąż coś słyszę, wciąż coś widzę. Przełknęła ślinę i ogarnęło ją prawdziwe poczucie winy,
jakby zdradziła czyjeś zaufanie. Słyszałam płacz kobiety, jestem tego pewna.
Craig zatrzymał się u szczytu schodów.
Ale teraz go nie słyszysz, prawda?
Nie przyznała zgodnie z prawdą.
Stare domy zawsze wydają dziwne dzwięki. Chodz, wypiłaś za dużo szampana i to całe twoje
zmartwienie.
Otuliła się pledem i prawie natychmiast zasnęła. Miała wrażenie, że spada w głąb czarnej,
rozbrzmiewającej głuchym echem studni. A potem przyśniło jej się, że wchodzi do wysłanego błękitnym
dywanem pokoju i widzi stojącą przy oknie kobietę w bieli. Kobieta milczała. W ogóle się nie odwróciła. Effie
uświadomiła sobie, że sunie po podłodze w jej stronę, mimo że wcale nie porusza nogami, mimo że wcale nie
chce się do niej zbliżyć.
Bała się spojrzeć jej w twarz. Coś mówiło jej, że może być chora, zniekształcona albo podobna do trupiej
czaszki. Mimo to przysuwała się coraz bliżej i bliżej. Chciała podnieść ręce, żeby się jakoś zatrzymać, ale
odmówiły jej posłuszeństwa.
Nagle kobieta obróciła się i okazało się, że ma zdeformowaną twarz gipsowego posągu, z jednym
połyskującym okiem i okropnym kostropatym wolem inkrustowanym kryształkami soli mineralnych.
Effie obudziła się, dygocząc i łapiąc kurczowo powietrze. Po chwili usiadła i znalazła swój zegarek.
Spała tylko dwadzieścia jeden minut. Przez okno wciąż zaglądał księżyc i w sypialni panowała grobowa cisza.
Nie słychać było nawet chrapania Crai-ga. Kiedy przesunęła ręką po materacu, okazało się, że go nie ma.
Craig! zawołała. Gdzie jesteś, Craig?
Wstała i ruszyła do łazienki. Craig poszedł się prawdopodobnie wysikać.
Craig? odezwała się scenicznym szeptem, sama nie wiedząc, dlaczego szepce w tym dużym
pustym domu. Jesteś tam?
Otworzyła drzwi. Aazienka była pusta i pogrążona w półmroku. Zwiatło księżyca padało na zielone kafle
i wannę z widniejącą z boku rdzawą plamą. Effie zobaczyła naprzeciwko siebie blade rozmazane oblicze i przez
ułamek sekundy zamarła ze strachu. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to jej własna twarz odbita w
zakurzonym lustrze nad umywalką. Une ombre lointaine.
Wracając, żeby się położyć, miała wrażenie, że słyszy krzyk, gdzieś w głębi domu. Nasłuchiwała przez
jakiś czas, ale krzyk się nie powtórzył i nie była pewna, czy go w ogóle usłyszała. Może to sowa? Miała
nadzieję, że Norman nie wpadł do jakiejś dziury i nie zrobił sobie krzywdy. I gdzie, do diabła, podziewał się
Craig?
Uklękła i zapaliła jedną z lamp ciśnieniowych. Zakładała właśnie z powrotem klosz, kiedy drzwi
prowadzące na korytarz otworzyły się i do sypialni wszedł Craig. Sprawiał wrażenie podnieconego i
zmęczonego, ale mimo to się uśmiechał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates