[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na tle upiornie bladych kobiet.
Conan zrozumiał, \e cały bluszcz, z łodygami grasującymi wśród ruin wyrastają z tego
jednego stwora. Pnącza spełniały funkcję korzeni, lecz zamiast wyciągać po\ywienie z gleby,
wysysały je z ciał nieszczęsnych ofiar. Jak długo odra\ający potwór czatuje pod ziemią,
\erując na wszystkim co pojawi się w jego zasięgu?
Istnienie tak podłej bestii pod tą zapomnianą wioską, napawało Conana obrzydzeniem.
Bestia nale\ała z całą pewnością do świata obłąkanych demonów, a nie do świata \ywych
istot. Conan dostał zawrotu głowy, ręce i nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Przeklęty
potwór roślina chwycił go w niewidzialne więzy.
Makiela niespodziewanie otworzyła oczy i zobaczyła twarz Cymmerianina, na której
malowało się przera\enie i cierpienie, jakich nigdy przedtem u niego nie widziała. Uchyliła
usta, ale łodyga szybko przesunęła się z karku na twarz, tłumiąc jej krzyk.
Ona \yje! Tamte mogą \yć tak\e! Napełniony nową nadzieją, Conan chwycił mocno swój
miecz z akbitanańskiej stali i skoczył na podłe monstrum.
Coś, co przypominało usta, rozwarło się w wydętym korpusie potwora. Wstrętny obłok
jakiegoś paskudztwa buchnął z tej gęby i ochlapał Cymmerianina. Zimne gałki oczu na
łodygach roz\arzyły się jak iskry w ogniu, cielsko przybrało kolor wściekłej czerwieni.
Gdyby Conan nie zamknął odruchowo powiek, kleista papka z pewnością pozbawiłaby go
wzroku. Sam fetor mógłby powalić najsilniejszego wojownika. Ale Conana ogarnęła ju\
furia. Nie zwracając uwagi na otaczający go smród i ogień jednym skokiem znalazł się w
połowie drogi do bestii. Przedzierając się dalej, rąbał wściekle mieczem gąszcze łodyg.
Otwór w cielsku potwora otworzył się ponownie, ale Conan błyskawicznie usunął się
przed strumieniem tłustej, palącej wydzieliny.
Zamachnąwszy się dziko w złości, która dała mu siłę dziesięciu wojowników, uderzył
potę\nie w wypięty kałdun stwora. Ostrze przecięło grube fałdy skóry i zatopiło się we
wnętrznościach. Zielone macki zaczęły skręcać się spazmatycznie i miotać na wszystkie
strony. Raniona bestia zadygotała z bólu, po czym dzwignęła się z posadzki. Rozległ się
dzwięk przypominający otwieranie butelki.
Macki zaczęły tłuc Conana, ale nie zwracał na to uwagi. Wsadził ostrze ponownie w
rozdarty brzuch potwora z taką siłą, \e miecz zatopił się po rękojeść w ohydnym cielsku. Z
głośnym trzaskiem pękł jakiś wewnętrzny organ i zielony śluz wyciekł z przebitej rany. Ale
pnącza sterczące z kadłuba bestii nie zaprzestawały walki. Oplątując się wokół barbarzyńcy,
próbowały wcią\ wytrącić go z równowagi i powalić. Rozszalały wojownik, rozprostował
ręce i jednym szarpnięciem pozbył się ich, odrzucił od siebie kopniakiem, zanim macki
natarły na nowo. Jeszcze raz rąbnął cielsko ciosem, który powaliłby masywne drzewo.
Ociekająca krwią bestia przewaliła się na jeden bok. Jej macki straciły moc, karmazynowe
wypustki zwisły bezwładnie. Stworzenie zwiotczało niczym przekłuty balon, a potem
przetoczyło się na grzbiet i znieruchomiało.
W pomieszczeniu zaległa cisza, słychać było jedynie przyspieszony oddech Conana i
bulgotanie martwego, obrzydliwego cielska.
Conan cofnął się o krok. Chłoszczące go pnącza starły z niego wstrętną palącą ciecz. Na
jego skórze pozostały jedynie ślady podobne do oparzeń, ale nic więcej. Trochę obawiał się
szkodliwych skutków działania trującej substancji, ale chyba nic takiego mu nie groziło.
Rozluznił zaciśnięte palce, nie puszczał jednak rękojeści miecza. Stopniowo odzyskiwał
zimną krew. Poruszył mieczem lśniące, włókniste pozostałości, chcąc rozproszyć obawy co
do tego, czy zostało jeszcze \ycie w zielonym diable. Pochylił się, by przeciąć pnącza
oplatające powalone Ganaczki.
Makiela powa\nie osłabiona, poruszyła się jak w transie. Avrana i Kanitra oddychały
płytko i niespokojnie, blady odcień ich skóry świadczył, \e straciły naprawdę sporo krwi.
Zdumiewające było to, \e Makiela o własnych siłach dzwignęła się z posadzki. Zaczęła
pocierając ręką gardło, próbując złapać oddech. Wzory, które pokrywały jej ciało, zostały
zupełnie starte. Skóra posiniaczona i podrapana była niemal wszędzie, w paru miejscach
widać było głębsze rany ślady po ucztowaniu potwora.
Makiela strząsnęła bezwładną łodygę, wcią\ przyczepioną do jej nogi. Oczy na szypułkach
martwo patrzyły na kobietę. Odrzuciła to z obrzydzeniem. Dzięki, ci, wojowniku z
Cymmerii przemówiła słabym, ochrypłym głosem.
Strona 73
Moore Sean U - Conan i klątwa szamana
Barbarzyńca kiwnął jej głową i zerwał ostatnie resztki piekielnego bluszczu z dwu
nieprzytomnych kobiet. Nagle zauwa\ył, \e stoi ju\ po kostki w zielonkawym szlamie.
Chwilę wcześniej to samo lepkie błoto ledwie przykrywało posadzkę. Coraz cię\ej było
oddychać, i miało się wra\enie \e w płuca wciągało się coś więcej ni\ tylko powietrze.
Panował zaduch, jakby ścieki z całego miasta skoncentrowały się właśnie tutaj. Głęboka
kału\a zalewała wszystko wokoło, i zaczęła sięgać ju\ łydek.
Widocznie potwór blokował przepływ wody do fontanny na górze i do studni w
budynkach. Conan przypomniał sobie dzwięki, jakie wydawała podnosząca się z posadzki
bestia. Potwór zatykał podziemne zródło, inaczej całe pomieszczenie i połączone z nim
korytarze, szybko wypełniłyby się wodą spod ziemi. Gdyby była to czysta woda, nie byłoby
kłopotu, \e przybiera. Ale czysta była kiedyś, a stulecia kontaktu z ohydnym, pełnym jakichś
\rących kwasów potworem rośliną, spowodowały, \e stała się zanieczyszczona. Y Taba
mówił o strasznej klątwie rzuconej na fontannę.
Mo\esz iść? zapytał Conan Makielę.
Tak, myślę \e tak odparła niepewnie, opierając się plecami o ścianę. Uznał, \e
kobieta da sobie radę. Inną sprawą było, co zrobić z pozostałymi Ganaczkami. Przeniesienie
dwu kobiet nie stanowiłoby dla niego wielkiego kłopotu, ale teraz był zmęczony i nie sądził,
by udało mu się taszczyć te dwie olbrzymki całą drogę przez tunele. Mimo wszystko
wiedział, \e musi spróbować. Przeło\ył sobie przez jedno ramię Avranę, na drugie zarzucił
Kanitrę. Wyprostował się z wysiłkiem i zrobił kilka kroków po śliskiej posadzce.
Pnącza wokół nie wisiały ju\ sztywno na ścianach, niektóre ześliznęły się, tworząc niedu\e
sterty, inne porozrzucane w nieładzie plątały się pod stopami Conana. W miejscu, gdzie wody
jeszcze nie było, barbarzyńca dostrzegł kilka rozstępów w zwartej, zielonej masie. Zobaczył
przez nie stare pozostałości po dawnych ucztach potwora ró\nego rodzaju kości,
fragmenty szkieletów małych i du\ych ptaków, wysokich humanoidów czy to Rahamanów,
czy Ganaków, czy jednych i drugich. Wśród tego le\ały tak\e skorupy i pancerze jakichś
du\ych owadów, a nawet włókniste szkielety czarowników. Jak wiele ofiar zostało
wciągniętych do tej nory, legowiska bestii, i wyssanych do ostatniej kropli krwi? Czy mógł
być między nimi Kulunga?
Je\eli atnalaga spoczywa gdzieś w tej warstwie trupich resztek, będzie musiała zostać tam
na zawsze. Nie było czasu na przetrząsanie sterty kości, nawet gdyby Conan pokusił się o to.
Pozostawało trzymać się nadziei, \e Kulunga uniknął zgubnego ataku pnączy. Jeśli dotrą na
powierzchnię, przede wszystkim trzeba będzie sprawdzić, co jest w wie\y.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates