[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Edell, wciąż nieco oszołomiony, ze zdumieniem spojrzał na Quarrę. Bentado opadła
szczęka. Krzyknął do tych na górze:
- Powiedzcie, że Korsin Bentado i Keshiri z Alanciaru witają Wielkiego Lorda. A
żołnierzom każ zabić jego i wszystkich, którzy z nim przyjechali, natychmiast!
Mijały sekundy. Ciszę wypełniającą pomieszczenie przerywały jedynie dzwięki aparatury
sygnalizacyjnej na górze. Wreszcie jeden z keshirskich zbirów Bentado zszedł na dół z zafrasowaną
miną.
- No? Co jest?
- Wielki Lord Hilts przesyła tylko jedno słowo, mój panie - rzekł kurier, prostując się i
podchodząc bliżej. - Pozdrowienia .
Bentado wytrzeszczył oczy.
- Pozdrowienia?
Edell rozejrzał się, zakłopotany. Stojący u boku Bentado Klocek zmrużył czarne oczy, kiedy
usłyszał to słowo.
Na szyi jego mistrza nabrzmiały żyły. Dłoń z mieczem zadrżała z gniewu.
- Czy oni się ze mną bawią? - warknął, odwrócił się i spojrzał z góry na więzniów. - Czy to
jakaś...
W tej samej chwili oczy Bentado o mało nie wyszły z orbit, kiedy miecz świetlny, wbity w
plecy, odnalazł jego czarne serce. Upadł najpierw na kolana, a potem na twarz.
Mały Klocek patrzył z góry na nieruchome ciało swojego pana. Pokręcony Keshiri ukląkł i
wyłączył skradziony miecz świetlny Adari Vaal. A potem rozbroił nieboszczyka.
Edella zatkało...
- Klocek...? - wykrztusił w końcu.
- Jestem pewien, że rodzina Hiltsów zorganizuje dla pana lepsze powitanie, Arcylordzie
Vrai - garbus skłonił się i podał Edellowi oba miecze. - Jestem też pewien, że zechcą je przekazać
osobiście.
ROZDZIAA 16
Ogromny statek napowietrzny spoczywał dostojnie na placu parad Sus mintri. Tej samej
wielkości co Yaru , Dobry Omen różnił się jednak od niego niemal pod każdym względem.
Zamiast mrocznego, przerażającego rysunku, złota farba na powłoce kreśliła obraz potężnego
latającego stworzenia, którego dziób układał się w radosny uśmiech. Z powłoki zwisały ozdobne
frędzle i klejnoty. Zabudowaną gondolę osłaniał jedwabny namiot, sprawiając wrażenie, jakby z
nieba spłynęła puszysta chmura, zawisając kilka metrów nad stojącą na baczność armią Keshirich.
Quarra stała na podeście obok Edella, który czekał niecierpliwie - i jawnie - wśród ocalałych
przywódców miasta. Wydawało się, że jest zachwycony widokiem statku.
- Czy to ten królewski pojazd, nad którym pracowałeś? - zapytała.
- Tak. Ale wprowadzili trochę zmian z zewnątrz - odparł. - Szybko pracowali.
Zatrzymał się już raz w Porcie Melephos, gdzie najpierw zszedł nad morze tuż poza
zasięgiem balist Keshirich. Wtedy na dziobowy balkon wyszedł pasażer, który pozdrowił
dosiadających uvaków obrońców - ten sam pasażer, który teraz pojawił się tutaj. Quarra już
wiedziała, kim on jest.
Jogan Haider stał przy relingu, ubrany w mundur wojskowy Alanciaru i najwyrazniej
całkiem wyleczony z ran.
- Keshiri z Alanciaru! - zawołał. - Byłem za oceanem! Pozwólcie mi opowiedzieć, co
widziałem!
Nad regimentami zapadła cisza.
- Zostałem zabrany z naszego brzegu przez te istoty... ludzi, którzy zostali nam opisani jako
Sithowie. Nie poszedłem z nimi z własnej woli i cokolwiek się miało zdarzyć, byłem gotów bronić
Alanciaru.
Zaraz po pojawieniu się lądu przed dziobem Pecha zawiązano mi oczy, ale zdążyłem
zobaczyć rozpościerającą się przede mną zieloną krainę, taką jak ta, którą opisywała Adari Vaal.
Przewieziono mnie w wozie na kołach w głąb kraju, a część z moich strażników wyruszyła
przodem i spotkała się z innymi. - Oparł dłonie na relingu. - Nadal nie zamierzałem nic powiedzieć,
nawet gdyby użyli tortur.
Wyraz jego twarzy złagodniał.
- A potem dojechaliśmy do gładkich, kamiennych ulic miasta i zostałem uwolniony. Tak,
uwolniony. Całkowicie. Mogłem swobodnie przechadzać się po ulicach. Ale jakie to były ulice!
Przepiękne, lśniące miasto ze strzelającymi w niebo szklanymi iglicami, najwspanialsze, jakie
zdarzyło mi się widzieć. I miasto to tętniło życiem... byli tam wyłącznie Keshiri!
W tłumie rozległ się szmer.
- Wiem, co sobie myślicie, ponieważ wtedy też tak pomyślałem. Zwiastunka wiele lat temu
powiedziała nam, że ta ziemia tak naprawdę nie należała do nich, a Keshiri tak naprawdę nie byli
wolni. Ale nigdzie nie widziałem ludzi. Nawet ci, którzy mnie pojmali, wkrótce po moim
uwolnieniu gdzieś zniknęli.
Nie chciałem rozmawiać z tymi Keshiri - ciągnął. - Wyglądali jak my, ale wiedziałem, że
żyją w niewoli. Jak bardzo mogą być do nas podobni? - teatralnym gestem rozłożył ręce. - Ale nie
widziałem żadnego ucisku. Widziałem za to rzemieślników, spędzających dni nie na ciężkiej pracy,
ale na tworzeniu dzieł sztuki na ulicach. Poświęcali się malowaniu. Rzezbie. Muzyce i śpiewom
takim, jak my w wolne dni, po prostu na świeżym powietrzu. Myślałem, że to jakiś festiwal i że
ludzie zorganizowali to, aby mnie oszukać. Ale w miarę jak mijał czas, zacząłem rozumieć, że oni
tak żyją.
Powitali mnie keshirscy rzemieślnicy. Po mundurze poznali, że jestem obcy, i pytali mnie o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates