[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie odpowiedziałem. To ja wypuściłem siebie na wolność.
Poruszyła sennie głową, którą trzymałem w mych dłoniach.
117
Czy nie mógłbyś przynajmniej przez chwilę zostawić siebie w spokoju?
Tak odpowiedziałem. Będę nawet do tego zmuszony. I obawiam się, że dłu-
żej niż przez chwilę. Nie będę miał wiele okazji do własnych rozstrzygnięć. Gdy się tak
na to spojrzy, doznaje się uczucia ulgi.
Wszystko jest radością odrzekła Helena i ziewnęła. Dopóki żyjemy,
wszystko jest radością. Czy jeszcze tego nie wiesz? Jak sądzisz, czy mogą nas rozstrze-
lać jako szpiegów?
Nie. Natomiast mogą zamknąć.
Czy emigrantów również zamykają, mimo że nie uważają ich za szpiegów?
Owszem. Zamykają jednych i drugich. Wszak z mężczyznami już to zrobili.
Gdzież jest w takim razie różnica? spytała podnosząc się nieco.
Być może, że tamci wyjdą wcześniej na wolność.
Jeszcze nic nie wiadomo. A może właśnie dlatego, że uważają nas za szpiegów,
będą się z nami lepiej obchodzić?
Ależ, Heleno, to nonsens.
Pokręciła głową.
To nie jest nonsens. Mam już doświadczenie. Czy jeszcze tego nie wiesz, że w na-
szej epoce niewinność jest przestępstwem, za które karze się najciężej? Czy mimo że
więziono cię w dwóch krajach, nie rozumiesz jeszcze tego? Ech, ty marzycielu, obrońco
sprawiedliwości! Masz tam jeszcze trochę koniaku?
Koniak i pasztet.
Dawaj jedno i drugie. Niezwykłe to co prawda śniadanie. Ale obawiam się, że
mamy przed sobą życie pełne przygód!
Dobrze, że tak to przyjmujesz powiedziałem i podałem jej koniak.
Tylko tak trzeba to przyjmować. Czy chcesz umrzeć z nadmiaru żółci i niedo-
czynności wątroby? Jeżeli potrafisz wyłączyć pojęcie sprawiedliwości, wówczas wcale
nie jest tak trudno potraktować to jako przygodę! Czy nie mam racji?
Wspaniały zapach starego koniaku i pysznego pasztetu osnuł Helenę, niby pozdro-
wienie szczęśliwego życia. Jadła z widocznym zadowoleniem.
Nie domyślałem się, że może to być dla ciebie takie proste powiedziałem.
Nie troszcz się o mnie rzekła szukając w koszyku białego chleba. Dam sobie
radę. Dla kobiety sprawiedliwość nie zawsze jest tak ważną sprawą.
A co jest ważne?
To. Wskazała na chleb, pasztet i butelkę. Jedz, mój miły! Przebrniemy i przez
to! Po dziesięciu latach będziemy o tej wielkiej przygodzie tak często opowiadali wie-
czorami naszym gościom, że aż stanie się to nudne. Odżywiaj się, człowieku z fałszy-
wym nazwiskiem. Tego, co teraz zjemy, nie będziemy musieli potem dzwigać z sobą.
118
Nie chcę pana nużyć wszystkimi szczegółami powiedział Schwarz. Zna
pan przecież pielgrzymkę uchodzców. Na stadionie w Colombes byłem tylko kilka dni.
Helenę zabrali do Petite Roquette. Ostatniego dnia przyszedł na stadion właściciel na-
szego hotelu. Mogłem widzieć go tylko z daleka. Nie wolno było rozmawiać z odwie-
dzającymi. Przekazał mi niewielki torcik i dużą butelkę koniaku. W torcie znalazłem
karteczkę: Madame jest zdrowa i dobrej myśli. Nic jej nie grozi. Oczekuje paszportu do
żeńskiego obozu, założonego gdzieś w Pirenejach. Listy przez hotel. Madame est formi-
dable! Dołączona do tego była maleńka karteczka z pismem Heleny. Nie martw się,
nic mi nie grozi. Traktuj to jako przygodę. Do rychłego... Kochanie!
A więc udało się jej przedrzeć niedbałą blokadę. Ale w jaki sposób? Potem opowia-
dała mi, że na jej prośbę pozwolono jej pójść w towarzystwie policjanta do hotelu po
rzekomo zostawione tam dokumenty. Tutaj wetknęła gospodarzowi karteczkę i szepnę-
ła, jak ma ją mi dostarczyć. Policjant, który okazał się wyrozumiały dla miłości, udał, że
tego nie zauważył. Oczywiście nie zabrała żadnego dokumentu, natomiast zaopatrzyła
się w perfumy, koniak i kosz z jedzeniem. Lubiła zjeść. W jaki sposób potrafiła przy tym
zachować smukłą sylwetkę, pozostało dla mnie na zawsze tajemnicą.
Często, kiedy byliśmy na wolności, po obudzeniu się w nocy, nie widząc Heleny obok
siebie, szukałem jej tam, gdzie przechowywaliśmy nasze zapasy żywności. Stała w świe-
tle księżyca i ogryzała zapamiętale kość od szynki albo opychała się deserem pozosta-
łym z wieczora. Popijała przy tym wino z butelki. Zachowywała się jak kotka, która
w nocy wychodzi na łowy, by zaspokoić głód. Opowiadała mi, że wówczas, kiedy została
aresztowana, poprosiła, by policjant zechciał zaczekać, aż pasztet, który właśnie gospo-
darz wstawił do pieca, upiecze się. Był to jej ulubiony pasztet i chciała go zabrać z sobą.
Policjant pogderał, ale w końcu skapitulował. Helena wręcz oświadczyła, że nie ruszy
się z miejsca bez pasztetu. Gliny unikały tego, by kogoś gwałtem ciągnąć do wozu po-
licyjnego.
Następnego dnia załadowano nas i wywieziono w kierunku Pirenejów. Zaczęła się
posępna i oburzająca odyseja strachu, komedii, ucieczek, biurokracji, zwątpienia i mi-
łości.
12.
Możliwe, że okres, w którym żyjemy, zostanie kiedyś nazwany okresem ironii
rzekł Schwarz. Oczywiście nie chodzi tu o pełną esprit ironię osiemnastego stule-
cia, lecz o mimowolną ironię okresu przemocy, złośliwości i głupoty naszego niezdar-
nego wieku, wieku postępu technicznego i regresji kulturalnej. Hitler nie tylko głosił
przed światem, lecz sam w to wierzył, że jest orędownikiem pokoju i że to inni narzucili
mu wojnę. Jego wiarę podzielało pięćdziesiąt milionów Niemców. To, że tylko oni jedni
w ciągu wielu lat zbroili się po zęby, podczas gdy żaden inny naród nie był przygoto-
wany do wojny, w niczym nie zmienia ich rozumowania. Toteż nic dziwnego, że ratując
się przed obozami niemieckimi wylądowaliśmy w obozach francuskich. I cóż tu można
powiedzieć naród, który walczy o swoje istnienie, zajęty jest ważniejszymi sprawami
niż wyświadczanie każdemu emigrantowi pełnej sprawiedliwości. Nie byliśmy katowa-
ni, uśmiercani gazem ani rozstrzeliwani, byliśmy tylko zamknięci. O cóż więc mogliśmy
wnosić pretensje?
A kiedy spotkał się pan znów ze swoją żoną? zapytałem.
Nieprędko. Czy pan był w Le Vernet?
Nie. Ale wiem, że to był jeden z najgorszych obozów we Francji.
Schwarz uśmiechnął się ironicznie.
Gorsze czy lepsze możemy ocenić zawsze tylko poprzez porównanie. Czy zna pan
historię raków, które wrzucono do garnka z zimną wodą, by je ugotować. Kiedy woda
miała pięćdziesiąt stopni, raki podniosły krzyk, że nie mogą wytrzymać, i żałowały tej
pięknej chwili, kiedy woda miała tylko czterdzieści stopni! Kiedy woda zagrzała się do
sześćdziesięciu stopni, żałowały chwili, gdy miała pięćdziesiąt potem przy siedem-
dziesięciu, kiedy miała sześćdziesiąt i tak dalej. Obóz w Le Vernet był tysiąckrotnie
lepszy od najlepszego obozu koncentracyjnego w Niemczech; podobnie jak obóz bez
komór gazowych jest lepszy od tego, który ma te urządzenia tak to parabola z rakami
znalazła zastosowanie w naszych czasach.
Skinąłem głową.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates