[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odparł: - Nie ma mowy. Schodzę do nich. - Odłożył słuchawkę i powiedział do Sable: -
Zostań tutaj.
- Idę z tobą - zaoponowała.
- Nie trzeba - odpowiedział krótko.
Z dołu dobiegł zgrzytliwy dzwięk i krzyk, wcale nieprzypominający wiwatów
sprzed kilku minut, a potem krótki charkot silnika i cisza.
Kain burknął coś, czego szczęśliwie nie dosłyszała, i znów chwycił słuchawkę tele-
fonu.
- Rozbili się. Sprowadz szybko Vanessę. - Rzucił słuchawkę na widełki i spojrzał
twardo na Sable. - Chodz, ale tylko jeżeli naprawdę chcesz się przydać. Tam może być
krew.
Istotnie, było jej dużo. Kain poruszał się zdumiewająco szybko jak na tak masyw-
nego mężczyznę. Minął Sable, którą zatrzymał na miejscu widok dwóch bezładnie roz-
rzuconych ciał, obu złowieszczo nieruchomych. Jedno leżało dalej, ale drugie było uwię-
zione pod przewróconym pojazdem. Trzeci z chłopców kucał nad quadem, próbując
uwolnić przygniecionego kolegę. Kiedy się nad nim pochyliła, spojrzał na nią z twarzą
pobladłą z przerażenia.
- Nie mogę go ruszyć - jęknął nienaturalnie wysokim głosem i zapłakał.
- Zajmij się tamtym. - Kain wskazał leżącego dalej nastolatka. - Sprawdz, czy od-
dycha, i zatamuj krwawienie.
Posłusznie uklękła obok chłopca, piętnasto-, może szesnastolatka. %7łył, ale był nie-
przytomny, a jego chrapliwy oddech martwił ją tak samo, jak duża, mocno krwawiąca
rana uda.
Przez moment była o krok od załamania, ale siłą woli zdołała opanować mdłości i
zawrót głowy. Szybko rozejrzała się za czymś, co mogłoby pomóc zatamować krwotok,
a potem przypomniała sobie szkolny kurs pierwszej pomocy i mocno ucisnęła udo powy-
żej rany.
R
L
T
Niestety krew wciąż płynęła i Sable z niepokojem obserwowała twarz chłopca. Czy
robi się coraz bledsza? Stracił już tyle krwi, że był w niebezpieczeństwie. Ostrzegano ich
przed opaskami uciskowymi, ale tutaj chyba nie było innego wyjścia.
Postanowiła najpierw spróbować ucisnąć bezpośrednio ranę. Zciągnęła bluzkę,
zwinęła ją i przycisnęła do rozcięcia.
Niemal od razu zrozumiała, że to nic nie da. Krew błyskawicznie przesiąkała przez
materiał.
Podziękowała w myśli losowi za wybór bluzki z długimi rękawami, którymi teraz
mogła obwiązać udo chłopca powyżej rany, przeklinając pod nosem, kiedy namoknięty
materiał ślizgał się i nie chciał trzymać. Pamiętała bardzo dobrze, że węzeł musi dać się
łatwo rozwiązać.
Strumień krwi zaczął słabnąć, więc westchnęła z ulgą i obejrzała się przez ramię.
Kain powoli unosił quada, który przygniatał drugiego chłopca, i widziała, jak ra-
miona drżą mu z wysiłku.
- Uważaj - wyszeptała mimowolnie i odetchnęła, kiedy skończył.
Patrzyła, jak klęka i bada obrażenia chłopca, a potem wyciąga z kieszeni komórkę i
przez chwilę rzeczowo opisuje sytuację. Trzeci chłopak, z twarzą pobladłą z bólu, stał
obok, dysząc z wysiłku.
Kain podszedł do niej i podał jej swoją koszulę.
- Włóż - polecił. - Jak on się czuje?
- Kość może być złamana. Stracił mnóstwo krwi i potrzebuje fachowej pomocy.
Nie wiem, jak długo może mieć tę opaskę, ale damy sobie radę - dokończyła szybko. - A
jak ten drugi?
- Podnieśliśmy quada. - On też był powściągliwy. - Już tu jedzie mój zarządca z
żoną pielęgniarką. Wezwałem też śmigłowiec ratowniczy. Kazali ich nie ruszać.
Jej pacjent poruszył się i otworzył oczy, niewinnie okrągłe i niebieskie jak u dziec-
ka.
- Mamo? - szepnął i znów stracił przytomność.
- Jak mu na imię? - spytała chłopca, który stał obok, wpatrzony w kolegę.
- Nigel, ale wołamy go Corky - odparł załamującym się głosem.
R
L
T
- Corky. - Pochyliła się nad nim. - Corky, wszystko będzie dobrze.
Chłopak ściągnął brwi i jęknął.
- Boli - wyszeptał, niespokojnie kręcąc głową.
- Wszystko będzie dobrze - powtórzyła możliwie najpewniejszym głosem. - Mu-
sisz tylko spokojnie czekać na helikopter. To nie potrwa długo.
Obejrzała się. Kain wrócił do drugiego rannego, a tymczasem na zboczu pojawił
się drugi quad z zarządcą farmy Kaina i jego żoną, która fachowo zajęła się rannymi. Z
urywków rozmowy wynikało, że dwaj ranni chłopcy są braćmi i mieszkają na farmie ra-
zem z trzecim, ocalałym kolegą. Jego bladzi, przerażeni rodzice wkrótce przyjechali ko-
lejnym quadem.
Corky na zmianę odzyskiwał i tracił przytomność, ale kiedy Sable przestawała
mówić, próbował odwrócić do niej głowę. Została przy nim, podtrzymując go na duchu i
obiecując szybkie przybycie zespołu ratunkowego.
Rzeczywiście już po chwili jej słowa zagłuszył warkot silnika i w końcu odetchnę-
ła z ulgą. Chłopcy zostali szybko i fachowo załadowani do śmigłowca, a towarzyszyła im
kobieta, u której mieszkali. Jej mąż już wcześniej zawiadomił rodziców, którzy mieli
przyjechać do szpitala.
Zmigłowiec wystartował w chmurze piasku i ogłuszającym huku. Sable i Kain ob-
serwowali go z zadartymi głowami.
- Zwietnie sobie poradziłaś - zwróciła się do Sable żona zarządcy farmy.
- Wyjdą z tego? - spytała z troską.
Starsza kobieta pokręciła głową.
- Nie wiem. Corky prawdopodobnie tak, ale Sandy...
Ich uwagę znów odwrócił warkot silnika.
- Policja - oznajmił Kain.
Funkcjonariusz zadał kilka pytań, zrobił zdjęcia i odjechał.
Sable marzyła o kawie i powiedziała to głośno, spotykając się z ogólnym aplau-
zem. Kain podniósł jej zakrwawioną bluzkę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates