[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Moje marzenia nie mają tu... - zaczęła i natychmiast urwała, zdając sobie sprawę, że wpadła w zastawioną przez
niego pułapkę. - Nie mam zamiaru rozmawiać z panem o prywatnym życiu mojej siostry, panie Lockridge - dokoń-
czyła dumnie i wstała kierując się do drzwi. - A teraz proszę mi wybaczyć, ale mam dużo spraw na głowie.
On jednak nie dał się zbyć tak łatwo. Również się podniósł, ale wcale nie po to, by wyjść. Podszedł do niej z
uśmiechem spytał:
- Czy zanim wyjdę mógłbym zobaczyć Naszyjnik Królowej?
- Naszyjnik...? - powtórzyła niemądrze.
- Czy nie trzymasz go w domu?
- Ależ tak... oczywiście. Tak - powtórzyła przeklinając własną głupotę,
Poprowadziła go do małego pokoiku z tyłu domu, którego używała jako gabinetu. Z kredensu stojącego pod
ścianą wyciągnęła małe pudełeczko. Wyjęła z niego Naszyjnik Królowej i położyła na jego wyciągniętej dłoni.
Przez chwilę tylko patrzył, a Liza wykorzystała ten czas na to, by mu się dokładnie przyjrzeć. Dziwne, jak w jego
obecności minione lata poszły w niepamięć. Wdychała znajomy zapach mydła i wody po goleniu, co wywołało, jak
zwykle piorunujące wrażenie. Po raz tysięczny zastanowiła się, jak to się stało, że wszystko tak się między nimi
zepsuło? Jak on mógł uwierzyć, że słuchała tych wszystkich okropnych plotek o nim? A najgorsze, jak mógł
uwierzyć, że chciała go poślubić ze względu na jego tytuł i majątek? Jak?...
- Co takiego? - Podniosła głowę, słysząc, że coś powiedział.
- Powiedziałem tylko  biedny ojciec . Wiele kosztowało go rozstanie się z tym naszyjnikiem... a on jest przecież
taki brzydki! Wyobrażam sobie, jak zadowolona była królowa, mogąc się go pozbyć. Pewno dostała go od jakiegoś
nieszczęsnego ambasadora.
- Tak - odparła cicho. - Podejrzewam, że tak to już jest z klejnotami rodowymi. Moda się zmienia, a sentyment
pozostaje.
21
Oddając naszyjnik, ujął jej dłoń. Liza poczuła ciepło bijące od klejnotu.
- Sentyment nigdy nie umiera - szepnął pochylając się ku niej.
Dziewczyna zastygła w bezruchu, patrząc w jego oczy. Zdawało się, że czas stanął w miejscu. Tylko jej puls
walił jak szalony.
Dyskretne kaszlnięcie przy drzwiach zabrzmiało jak wystrzał. Liza szybko obróciła się na pięcie i zobaczyła
cierpliwie czekającego służącego. Chad wyprostował się gwałtownie, jak człowiek wyrwany ze snu.
- O co chodzi? - zapytała Liza.
Służący podszedł i podał jej liścik. Szybko schowała naszyjnik na miejsce i otworzyła wiadomość.
- Ojej! - zawołała rozpoznając pismo. - To od Gilesa!
- Ach tak, Giles - mruknął Chad. Poczuł nieprzyjemne kłucie w sercu na widok radości na twarzy dziewczyny.
Nie dość, że na pierwszy rzut oka rozpoznawała jego pismo, to jeszcze reagowała na liścik, jak gdyby był
odpowiedzią na jej gorące modły. I to w chwili, gdy właśnie znowu zaczęli się rozumieć! Czyżby jej serce
pozostało zimne jak głaz? A jeszcze przed chwilą mu się zdawało, że cały tonie w lazurowych zrenicach jej oczu.
- Cudownie! - zaświergotała Liza. - Giles urządza przyjęcie i wyprawę do Richmond. Chce, żebym z nim
pojechała. Zwietna zabawa!
Chad zacisnął pięści, ale odpowiedział spokojnie:
- Trochę chyba jeszcze za wcześnie, żeby rozbijać się po parku, ale mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić.
Co do mnie... - Ukłonił się wytwornie. - Jak już mówiłem, muszę iść. Nie, nie, nie kłopocz się... sam znajdę
wyjście.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju.
Liza patrzyła za nim nic nie rozumiejąc.
Kilka godzin pózniej ponuro wspominała przepowiednie Chada. Drżąc z zimna w cienkim płaszczu spoglądała na
smutne szare niebo. Musiała przyznać, że chociaż zareagowała przy nim z takim zapałem - dobry Boże, czyżby
naprawdę chciała wzbudzić w nim zazdrość? - wcale świetnie się nie bawiła.
Nie znała zbyt dobrze nikogo z zaproszonych przez Gilesa gości. Panowie byli ożywieni i aż rwali się do zabawy,
a damy były aż nadto gorliwe, by się do nich przyłączyć. Po skończonym lunchu, pełnym śmiechu i przekomarzań,
towarzystwo udało się do pobliskiego lasku.
Giles dotrzymywał Lizie towarzystwa podczas tej wyprawy do czasu, gdy przyłączyły się do nich dwie panienki i
rozmowa zeszła na bardziej damskie tematy. Wtedy Giles oddryfował do panów, dyskutujących z zapałem o
walkach kogutów i przewadze koloru czerwonego nad szarym w wiosennej modzie.
- Mam nadzieję, że nie zacznie padać. Popsułoby to piknik - zauważyła jedna z panienek, panna Wyvern. -
Bardzo miło ze strony pana Daventry ego, że nas zaprosił.
- Z początku matka nie chciała mnie puścić - dodała panna Chiltenham. - Pan Daventry przekonał ją jednak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl
  • © 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates