[ Pobierz całość w formacie PDF ]
był dla niej bardzo miły, a teraz, kiedy koniom nic już nie
groziło, wrócili do punktu wyjścia. I nagle zdała sobie sprawę
z tego, że gotowa jest włączyć Vaughna do swego życia. Mo-
że powinna zostać jego weterynarzem.
A może kimś więcej?...
Zmieniała swoją ocenę tego mężczyzny, wciąż jednak nie
S
R
wiedziała, kogo J.D. pragnie bardziej: jej czy Rustlera?
- Miałaś rację - odezwał się. - Ten kto ukradł moją cięża-
rówkę musiał być znacznie niższy ode mnie.
Deanna skrzyżowała ręce na piersiach.
- Aż ciarki przechodzą mi po plecach na myśl, że siedział
na twoim miejscu za kierownicą.
J.D. nic nie odpowiedział. Chwycił tylko dłoń Deanny i
mocno uścisnął.
-Przestań się niepokoić. Zapewniam cię. Ten złodziej nig-
dy więcej nie waży zbliżyć się ani do naszych rzeczy, ani do
ciebie.
Głos Vaughna zabrzmiał groznie, a zarazem uspokajająco.
Deanna pomyślała, że nie chciałaby być jego wrogiem.
Wręcz przeciwnie...
Tuż przed wschodem słońca dotarli do Maricopa Wells i
zatrzymali się, aby coś przekąsić. J.D. dodzwonił się na ran-
czo i polecił przysłać jeszcze jednego konia.
Po śniadaniu ruszyli w dalszą drogę ku dawnemu szlakowi
osadników, który przebiegał przez pobliskie góry. Były to
wielkie bloki skalne o płaskich ścianach, gdzieniegdzie poro-
śnięte kłującymi krzewami. Konie i ludzie mogli tam jednak
znalezć wodę i cień.
J.D. i Deanna zajęli się wierzchowcami. J.D. nakarmił je
zbożem, Deanna natomiast przygotowała paliki do przywią-
zania zwierząt. Dochodziła szósta rano, kiedy wreszcie roz-
winęła śpiwór.
- Nie będziesz tego potrzebowała - zauważył J.D. - Zapo-
wiada się kolejny gorący dzień.
Rozejrzała się. Wysoko pod pogodnym turkusowym nie-
bem krążył jastrząb, wydający przenikliwe okrzyki.
Rozpostarła śpiwór w cieniu przyczepy i położyła się
na wierzchu. Rozkosznie westchnęła i zamknęła oczy.
S
R
- A ty nie odpoczniesz trochę? - spytała po chwili.
- Nie.
Uniosła powieki.
- Dlaczego?
J.D. siedział na rozkładanym krzesełku ze strzelbą w rę-
kach.
- Skąd masz broń?
-Ze skrytki w przyczepie.
Deanna usiadła i utkwiła wzrok w brązowej kolbie
karabinu.
- Co ty właściwie wyprawiasz?
- Bronię swojej własności.
- Ależ... nie bądz głupi!
- A co mam robić? Podać złodziejom wszystko na talerzu?
- Oczywiście, że nie! Ale przecież nikt się tu nie zjawi, na
środku pustyni! A nawet gdyby, to czy warto zabijać dla cię-
żarówki? Nawet Rustler, na którym tak mi zależy, nie jest
tego wart!
Vaughn zmierzył ją spojrzeniem zimnym jak stal.
-Nikt mi nie odbierze tego, co do mnie należy, Deanna.
Kieruję się tą zasadą, odkąd skończyłem trzynaście lat. I nie
zamierzam tego zmienić.
Deanna przypomniała sobie historię o niedzwiedziu griz-
zly, który zabił konia Vaughna i pozostawił szkaradne blizny
na jego ciele. Przeniosła wzrok ze strzelby na twarz mężczy-
zny. Nie widziała go jeszcze w takim stanie.
- Twierdziłeś, że złodziej był amatorem i że się na niego
już nie natkniemy.
- Powiedziałem dokładnie, że złodziej nie zagrozi tobie.
Byliśmy śledzeni. A ściśle, w tej chwili jesteśmy obserwo-
wani.
- Co takiego?
S
R
Deanna zaczęła się rozglądać nerwowo na wszystkie stro-
ny.
-Na lewo, za załomem skalnym, spostrzegłem jezdzca.
Chcę, żebyś osiodłała mojego konia, Deanna.
- Co wtedy zrobisz? - spytała podejrzliwie.
J.D. z napięciem na twarzy czekał na pojawienie się sa-
motnego jezdzca.
- Przeczeszę te skały.
Poderwała się na nogi.
- Beze mnie nigdzie nie pojedziesz!
- Zostań tu, Deanna.
- A co tu mam do roboty?
- Zabarykadujesz się w ciężarówce, a ja będę
gonił koniokrada.
- Za żadne skarby! To nie twój koń jest poszukiwany.
Wyciągnęła z bagażnika uprząż Rustlera.
-Tu byłabyś o wiele bezpieczniejsza nalegał J.D., nie od-
rywając wzroku od skał w oddali.
- Na litość boską, czasy się zmieniły! Jestem nowoczesną
kobietą i nie słucham rozkazów kowbojów. A poza tym, mo-
że tam czai się więcej bandytów? Może chcą, żebyśmy się
rozdzielili? Kiedy pojedziesz, bez przeszkód zabiorą Rustle-
ra.
Nachmurzona twarz J.D. mówiła, że nie podoba mu się
pomysł wspólnej pogoni za złodziejem.
- Poważnie! - ciągnęła. -Apacze zasadzali się na dyliżanse
na przełęczy Pima.
- Gdzie jest ta przełęcz?
- Między Maricopa Wells a zakrętem rzeki Gila. Ulubione
miejsce zasadzek Apaczów. Jeśli złodziej przeprowadzi Ru-
stlera przez rzekę, nigdy go nie złapiemy.
- My? Ja na pewno go złapię.
S
R
- Sądziłam, że ty również jesteś nowoczesnym mężczyzną.
Pamiętaj, że to twoja siostra zastrzeliła niedzwiedzia. Czy
kazałbyś jej się zamknąć na cztery spusty w ciężarówce i
wejść pod siedzenie?...
- Do diabła, nie.
- A więc mnie też tego nie każ.
Zaczęła siodłać Rustlera.
-W porządku, jedz ze mną, Deanna, ale pod warunkiem, że
będziesz mnie słuchała. Nie chcę, żeby ci się coś stało.
- Ja też.
W parę minut osiodłali konie i dosiedli ich. J.D. wsunął
strzelbę do specjalnej kabury. Ruszyli kłusem - szybko, ale
nie za szybko, aby nie budzić podejrzeń przeciwnika.
Gdybyż te skały były przezroczyste... - rozmarzyła się
Deanna.
- Widzielibyśmy wszystko jak na dłoni. Ale nie ma sensu
podchodzenie do niego najkrótszą drogą. Spłoszyłby się. Nie
zboczymy ze szlaku. Pojedziemy wyżej i stamtąd rozejrzymy
się po okolicy.
Deanna skinęła głową. Górsko-pustynny krajobraz nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates