[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdy Caleb zapinał pasy przed startem. - Odniosłam wrażenie, że cała ta sytuacja im Charonie
wymagałaby kogoś bardziej zdecydowanego. Kogoś takiego jak tatuś, na przykład.
Javier Perez y de Gras, nieugięty, rozumnie i konsekwentnie przeprowadzający własną wolę,
szybko uporałby się z siedmioma skłóconymi frakcjami na Charonie, ciągłą wojną pomiędzy
partyzantami Tranphonu i wszystkimi siedmioma tymczasowymi rządami. Pracowałby w każdej
wolnej chwili na urządzeniach pokładowych Nancii, przygotowując swój nalot na Charończyków;
zapoznałby się z każdym najdrobniejszym szczegółem konfliktu i nakłamałby do ustępstw
głównych napastników.
A Forister spędził trzy dni na czytaniu starożytnych książek, nawet nie dysków, opisujących
jakąś wojnę na Starej Ziemi, która musiała być zbyt mała, bo nie utrwalono jej w przekazach
komputerowych. Natomiast kiedy nie czytał o tym miejscu, zwanym Wietnamem, tracił czas na
luzną, przypadkową rozmowę z nią i Calebem, gawędząc o ich rodzinach i wychowaniu, ich
nadziejach i marzeniach.
Był zbyt miękki, aby powstrzymać Charończyków od wojny, myślała Nancia pogardliwie.
No cóż, Caleb miał rację - rezultaty nie były ich sprawą. Oni należeli do Służby Kurierskiej.
Lecieli tam, gdzie ich wysyłano, szybko i sprawnie. Zatrzymywanie się, aby zameldować o
niepowodzeniu misji, nie należało do zakresu ich obowiązków.
Bahati, rok 2753 czasu Zwiatów Centralnych
Fassa
- Nie możesz tak mnie zostawić!
Fassa del Panna y Polo zatrzymała się przy drzwiach i przesłała kpiący pocałunek w
kierunku bladego i beczułkowatego mężczyzny, który spoglądał na nią z bólem w oczach.
Dotknęła palcem prawej ręki swojej bransoletki - amuletu na nadgarstku. Było tam puste
serduszko z wielokątnego kawałka drewna o odpowiednich rozmiarach dla minidyskietki,
zawierającej kontrakt tego głupiego biurokraty na przekazanie jej stacji kosmicznej na Nyota ya
Jaha.
- Nasz interes jest zakończony.
Cały ich interes, włączając te nudne manewry na dywanie z syntetycznego włókna.
Przynajmniej nie trwało to zbyt długo. Ci starsi faceci mieli sny o potędze, ale niewiele mogli
zdziałać, kiedy już nadarzyła się po temu okazja.
To już za tobą, kochasiu, a przyszłość należy do mnie.
Coś bardzo niemiłego wkradło się między jej triumfalne myśli; coś w rodzaju pytania,
dlaczego czerpała tyle radości z moralnego niszczenia urzędnika państwowego na tyle starego, że
mógłby być jej ojcem. Dostała to, czego chciała.
- Ale mieliśmy mieszkać razem. Miałaś rzucić tę zapapraną, niekobiecą pracę, teraz, kiedy
masz dość pieniędzy, aby opłacić protezę metachipową dla swojej siostry. I mieliśmy osiąść w
Summerlands.
Fassa roześmiała się głośno.
- Co? Ja? Miałabym spędzić swoje ostatnie sto lat u boku starego człowieka w domku dla
emerytów w Summerlands? Musiałeś łykać za dużo blissto, mój przyjacielu. - Przerwała na
chwilkę, aby jej odmowa dotarła do niego przed ostatecznym ostrzeżeniem. - I nawet niech ci do
głowy nie przyjdzie, aby mnie wydać. Pamiętaj, masz więcej do stracenia niż ja. - Zawsze stawiała
sprawę w ten sposób.
Kiedy wróciła do biura, czekała na nią niemiła niespodzianka. Właściwie dwie. Jedna była
mniejsza. Jakiś dzieciak siedział wciśnięty w narożnikowe siedzenie, bawiąc się formularzami.
Podania o zatrudnienie należało składać w innym biurze i dzieciak powinien być najpierw tam
wysłany.
Zanim jednak zdążyła to wyegzekwować, jej sekretarz upuścił głowę i przepraszająco
poinformował ją, że Bank Kredytowy na Bahati życzył sobie dodatkowego odcisku dłoni, zanim
ostatecznie wpłaci pieniądze na jej konto w sieci, przeznaczone na budowę stacji kosmicznej.
- To tylko formalność - sekretarz zacytował urzędników państwowych.
Fassa ściągnęła brwi, ale mężczyzna zapewniał ją, że nie ma się czym martwić. Inspekcja?
Jaka inspekcja? Wszystko było już omówione i podpisane w bazie na Vedze - lub raczej przez tego
zamroczonego, starego głupca, którego właśnie opuściła i który nawet nie postarał się o transport do
stacji i pieszo przemierzał korytarze; on tym bardziej nie wyznaczałby wykwalifikowanego
inżyniera do takiego zadania, jak szczegółowa inspekcja strukturalna.
- Właśnie im to powiedziałem - odezwał się sekretarz. - Jestem pewien, że to nie potrwa
długo, przecież oddział inżynieryjny na Vedze podpisał już plany wszystkich elementów
konstrukcyjnych. To tylko formalność - powtórzył. - Zdaje się, że wyszedł nowy przepis. Zanim
Bank Kredytowy dokona przelewu gotówki, zobligowany jest do wysłania jednego ze swoich
niezależnych inspektorów, aby sprawdził, czy jakość naszych konstrukcji jest odpowiednia.
Nowy przepis... Cholera! Sądziłam, że wszyscy senatorzy na Bahati wzięli już swoją dolę.
Czy ja wszystko muszę robić sama?
Fassa skrzywiła się na myśl o tym. To nic, prawodawstwem zajmie się pózniej. Teraz będzie
musiała zająć się jeszcze jednym głupcem, zwieść go i nakłonić, aby zapomniał o robieniu testów,
które ujawniłyby jej niepełnowartościowe materiały. Rozdrażniało ją to tylko. Nie lubiła
niespodzianek. W końcu będzie to jej następna minidyskietka do kolekcji.
Fassa zauważyła, że coś drgnęło w rogu i przeszkodziło jej to na moment w rozmyślaniach.
Dzieciak na fotelu przeciągnął się i wstał ze składającego się siedziska. Nie teraz. Idz sobie. Mam
inne rzeczy do przemyślenia.
- Panna del Parma y Polo?
No, nie taki dzieciak; dorosły mężczyzna, starszy od niej, ale niewiele. Fassa przyglądała
mu się z rosnącym zadowoleniem. Szerokie ramiona, długie nogi dobrze prezentujące się w
obcisłych spodniach capellańskich w psychodeliczne wzory, czarne włosy oraz oczy, których błękit
podkreślały kreski namalowane ochrą do twarzy. Niezły paw z tego faceta, może go zatrudnię,
nawet jeśli pominął biuro zatrudnienia. Kogo tam właściwie obchodzi, czy on potrafi coś robić?
Potrzymam go przy sobie, żeby na niego popatrzeć.
- Sądzę, że powinienem się przedstawić. - Uśmiechnął się do niej i uścisnął jej rękę. - Sev
Bryley, główny inspektor Banku Kredytowego. Spodziewam się, że praca z panią będzie prawdziwą
przyjemnością, panno del Parma.
Podprzestrzeń CorCaroli, rok 2753 czasu Zwiatów Centralnych
Caleb i Nancia
Caleb uderzył pięścią w dłoń i odmierzał krokami szerokość kabiny, wydając gardłowe
dzwięki. Zatrzymał się naprzeciwko purpurowej, metalowej obudowy z posrebrzanymi dekoracjami
obwódkami i znów uniósł pięść.
- Nawet o tym nie myśl - ostrzegała go Nancia. - Skaleczysz sobie tylko rękę i uszkodzisz
moje ładne malunki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates