[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie mogła się zdecydować; jedne kobiety były zupełnie
nieodpowiednie, inne zaś wydawały jej się nie dość dobre. Po
pewnym czasie zjawiła się u niej Jane. Anne była blada ze
zmartwienia i niecierpliwości.
- Chodzi o dzieci! - zawołała, nie zwracając uwagi na
karcące spojrzenie Jane. - O dzieci Davida Jerome'a! Ich
ciotkę odwieziono do szpitala, i David zadzwonił z prośbą o
pomoc, ale... ale nie mogę znalezć nikogo odpowiedniego.
Jane gniewnie zmarszczyła czoło.
- Jak to nie możesz nikogo znalezć? - spytała. - Nasza
agencja załatwia wszystkie zlecenia. Zgoda, to nagły
wypadek, ale takich spraw mamy na pęczki. Na pewno ktoś
się znajdzie. Na przykład ta King wydaje się bardzo
pracowita.
- Nie potrzebujemy nikogo pracowitego - rozzłościła się
Anne. - Czy nie rozumiesz, że tutaj chodzi o dzieci Davida?
One straciły matkę, ojciec jest gdzieś daleko, a teraz w
dodatku opuściła je ostatnia osoba, którą znają i kochają. One
nie są jeszcze dostatecznie duże, by docenić pracowitość obcej
kobiety; potrzeba im kogoś, kto byłby dla nich jak matka. Nie
możemy tak po prostu posłać tam pierwszej lepszej osoby.
- Więc kogo proponujesz? - spokojnie zapytała Jane. -
Ależ Anne, nie musisz na mnie patrzeć takim oskarżycielskim
wzrokiem: ja nie mogę tam pójść. Jeśli spokojnie się nad tym
zastanowisz, na pewno mnie zrozumiesz. Jestem
odpowiedzialna za tę agencję, jestem tu po to, żeby załatwiać
pomoc dla dziesiątków ludzi, ale nie po to, żeby komuś
pomagać osobiście. Możliwe, że to brzmi okrutnie, ale taka
jest rzeczywistość. Mam zobowiązania wobec naszych
klientów.
- Ale ja mogłabym opuścić biuro na kilka godzin -
spontanicznie odparła Anne. - To nie byłby zresztą pierwszy
raz.
Jane popatrzyła na nią ze zdziwieniem.
- Ty? - spytała. - Ale nie jestem pewna...
- Za to ja jestem - odrzekła Anne. - Jestem zupełnie
pewna. Jeśli ty tam nie pójdziesz, zrobię to sama.
Jane przez chwilę milczała. W końcu jednak zgodziła się,
żeby Anne pojechała do domu Davida Jerome'a i zorientowała
się w sytuacji. Pózniej Anne do niej zadzwoni i zdecydują, co
robić dalej.
- A tak przy okazji - dodała Jane - mam dla ciebie świetną
pracę w Londynie. Najwidoczniej pan Kenneth w całej stolicy
piał hymny pochwalne na twoją cześć. W każdej chwili
spodziewam się telefonu w tej sprawie, dlatego chciałabym,
żebyś była wolna.
- Jeśli nie znajdziesz nikogo odpowiedniego do dzieci
Jerome'a, będziesz musiała odrzucić tę propozycję -
odpowiedziała Anne. - Czekaj ma mój telefon.
- Dzięki - powiedziała Jane, patrząc na Anne zamyślonym
spojrzeniem. - Chyba wiesz, co robisz?
- Naturalnie - krótko odparła Anne. - Idę, żeby pomóc w
nagłym wypadku. W końcu takie jest nasze zadanie, w
każdym razie ja zawsze tak to pojmowałam. Możesz mi
wyświadczyć przysługę? Zadzwoń do mojej matki i powiedz,
dokąd poszłam, i żeby się nie martwiła, jeśli nie wrócę na noc
do domu. Zadzwonię pózniej, kiedy trochę zorientuję się w
sytuacji.
- Ale przecież nie możesz teraz tak po prostu wyjść -
zaniepokoiła się Jane. - Co będzie z nie załatwionymi
zleceniami? Chyba powinnaś mnie we wszystko wprowadzić.
- Nie w tej chwili... Wszystko znajdziesz w księgach. A
teraz muszę już iść. Obiecałam to Davidowi.
W połowie drogi na przystanek Anne zobaczyła taksówkę.
Natychmiast ją zatrzymała i podała kierowcy adres pana
Jerome'a. Jane wytłumaczyła jej, gdzie mieści się jego dom.
Nagle Anne ogarnęła niecierpliwość, której nie potrafiła sobie
wytłumaczyć, Jak najszybciej chciała znalezć się przy
dzieciach Davida.
Niewielki dom, stojący w szeregu innych domów tego
samego typu, sprawiał dość przygnębiające wrażenie. Był
ponury i zaniedbany. To dom, pomyślała Anne, pukając do
drzwi, w którym brakuje miłości, za to tym więcej jest
smutku.
Z wewnątrz dobiegał płacz dziecka. Nagle drzwi
otworzyły się. Na progu stała niewysoka, energiczna kobieta.
- Dzięki Bogu! - zawołała. - Muszę powiedzieć, że
potrzebowała pani sporo czasu, żeby przyjechać. Oczywiście,
nikt chętniej nie pomógłby temu biednemu człowiekowi niż
ja, ale ostatecznie powinien był przewidzieć, że coś takiego
może się zdarzyć. Mógł więc poczynić pewne przygotowania
na wszelki wypadek. Przecież nie wolno tak po prostu
obciążać dziećmi starszych osób, prawda? A teraz jeszcze ją
zabrali, to znaczy jego ciotkę. A tyle razy mu mówiłam...
- Proszę mnie wpuścić - przerwała jej Anne. Kobieta,
trochę dotknięta, usunęła się na bok.
- Cóż, jestem pewna, że nie doczekam się wyrazów
wdzięczności - powiedziała zjadliwie. - A przy tym trzeba
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates