Diana Palmer Soldier Of Fortune 04 Pora na miłość (Mercenary's Woman) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znów pojawił się wyraz zatroskania. - Hej, wszystko
w porzÄ…dku?
- Tak. - Położyła rękę na klamce, zamierzając
otworzyć drzwi. - Eb, czy zawsze tak jest?
Zmarszczył czoło.
- O co pytasz?
- O przemoc. Czy zawsze przyprawia o mdłości?
- Mnie tak - odparÅ‚. - PamiÄ™tam każdy incy­
dent... - Spojrzenie miał odległe, jakby odpłynął
myślami w przeszłość. - No dobra, leć do domu.
WpadnÄ™ po ciebie w czwartek, a potem jeszcze
w sobotę. Poćwiczymy u mnie na ranczu.
- Tylko co to da? - spytała z autoironią.
- Nie mów tak- skarcił ją. - Przecież broniłaś się,
ale ich było dwóch. A ty jedna. Nie mogłaś wygrać, to
żaden wstyd.
- Tak myślisz? - Uśmiechnęła się.
84 PORA NA MItOZ
- Nie myślę. Wiem. - Pogładził jej upięte w kok,
potargane włosy. - Tamtego wiosennego popołudnia
przed laty włosy opadały ci swobodnie na ramiona
- szepnął. - Pamiętam, jak muskały mnie po skórze,
pamiętam ich miękkość i kwiatowy zapach...
Zalała ją fala wspomnień. Oboje byli rozebrani do
pasa. Przez moment podziwiaÅ‚a jego twarde, wspa­
niale umięśnione ciało, potem on ją przytulił i zaczął
całować...
- Czasem nadarza siÄ™ druga szansa - szepnÄ…Å‚.
- NaprawdÄ™?
Opuszkiem palca delikatnie potarł jej wargę.
- Staraj się nie myśleć o tym, co się dziś stało,
Sally - rzekł. - Nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię
skrzywdził.
Jego słowa przepełniły ją radością. Chciała mu
powiedzieć to samo, ale po tym, jak się dziś spisała,
zabrzmiałoby to niepoważnie.
Chyba czytał w jej myślach, bo nagle parsknął
śmiechem.
- Głowa do góry, dopiero rozpoczęłaś lekcje. Ale
zobaczysz, kiedy zakoÅ„czymy trening, nawet naj­
większe zbiry będą zwiewać przed tobą w popłochu.
- Takim jesteÅ› dobrym nauczycielem?
- Jestem świetnym nauczycielem, i to nie tylko
samoobrony - dodał z humorem. - No, wysiadka.
- Dobrze, już idę. - Nagle przypomniała sobie
o koszuli, którą jej pożyczył. - Kiedyś ci ją oddam...
- Nie musisz. Aadnie ci w niej - powiedziaÅ‚. - Któ­
regoś dnia możesz poprzymierzać inne moje stroje.
Diana Palmer 85
Roześmiawszy się wesoło, otworzyła drzwi. Po
chwili jednak spoważniała.
- Eb, czy koniecznie muszÄ™ zÅ‚ożyć wizytÄ™ w biu­
rze szeryfa?
- Nie denerwuj siÄ™. OdbiorÄ™ ciÄ™ po szkole i razem
pojedziemy. To miły facet. - Na moment zamilkł.
-Nie możemy pachołkom Lopeza puścić tego płazem.
Na dzwiÄ™k nazwiska narkotykowego bossa prze­
szły ją ciarki.
- A Lopez nie bÄ™dzie siÄ™ mÅ›ciÅ‚, jeÅ›li zÅ‚ożę ze­
znania przeciwko jego ludziom?
- Lopeza zostaw mnie. - Oczy Eba lÅ›niÅ‚y gniew­
nie. - Każdy, kto tylko spojrzy na ciebie krzywo,
będzie miał ze mną do czynienia.
Serce zabiÅ‚o jej mocniej. ByÅ‚a nowoczesnÄ… kobie­
tą, ceniła swoją niezależność, więc słowa Eba nie
powinny byÅ‚y sprawić jej przyjemnoÅ›ci. Ale sprawi­
ły. Ebenezer należał do mężczyzn, którzy w kobiecie
szukają partnerki. W wieku siedemnastu lat była dla
niego zbyt młoda i naiwna. Teraz to się zmieniło;
miała własne zdanie i potrafiła go bronić.
- Co? Zastanawiasz siÄ™, czy wypada, aby w kwes­
tii bezpieczeństwa nowoczesna kobieta polegała na
mężczyznie? - spytał z lekką ironią w głosie.
- Sam mówiłeś, że nikt nie jest niezwyciężony
- wytknęła mu. - A co do twojego pytania, to nie, nie
zastanawiam siÄ™.
DziÄ™ki niemu czuÅ‚a siÄ™ silna, pewna siebie, rados­
na. %7łycie znów nabrało barw. Poza tym dawno nie
śmiała się tyle, co w towarzystwie Eba. Dziwne,
PORA NA MIAOZ
86
pomyÅ›laÅ‚a, że czÅ‚owiek, który lata spÄ™dziÅ‚ jako na­
jemnik i walkÄ™ miaÅ‚ niemal we krwi, potrafiÅ‚ jedno­
cześnie być taki dobry, troskliwy, wrażliwy.
- Wszystko w porzÄ…dku?
Skinęła głową.
- Tak. - Obejrzawszy się przez ramię, wzdrygnęła
się. - Nie będą mnie szukać?
- Ci, z którymi się rozprawiłem? Mała szansa
- mruknÄ…Å‚. - SwojÄ… drogÄ…, mieli niesamowite szczęś­
cie - dodał z posępną miną. - Dziesięć lat temu nie
obszedłbym się z nimi tak łagodnie.
Aagodnie? Uniesieniem brwi wyraziła zdziwienie.
- Byłem wtedy zupełnie innym człowiekiem
- rzekł cicho. - Wiodłem życie nieustabilizowane,
pełne przemocy. Wciąż tkwi we mnie dawny Ebene-
zer, ale nie obawiaj siÄ™: nigdy ciÄ™ nie skrzywdzÄ™.
- Zadumał się. - Zmiana odbywa się stopniowo.
Człowiek nie staje się barankiem z dnia na dzień.
- Mam wrażenie, że usiłujesz mi coś powiedzieć.
- Owszem. - Nie spuszczaÅ‚ z niej wzroku. - Pró­
bujÄ™ ciÄ™ ostrzec.
- Przed czym?
- Przed sobÄ…. Ostatnim razem zdoÅ‚aÅ‚em siÄ™ po­
wstrzymać. Następnym za siebie nie ręczę.
Nie do końca śledziła tok jego myśli.
- Chodzi ci o tych zbirów? %7łe następnym razem...
- Nie - zaoponował. - Chodzi mi o ciebie. Pragnę
cię. - Wygiął usta w uśmiechu. - Dobranoc, Sally.
Dom znajduje siÄ™ pod obserwacjÄ…. Ty, Jess i Stevie
jesteście bezpieczni.
Diana Palmer 87
Otuliła się ciaśniej jego koszulą.
- Dzięki, Eb.
Wzruszył ramionami.
- Drobiazg. Zpij dobrze.
- Ty też.
Patrzył, jak Sally wbiega na ganek, naciska klamkę
i znika w środku. Po chwili z domu wyłonił się Dallas.
Wsiadłszy do pikapa, zatrzasnął za sobą drzwi.
- Co się stało? - spytał, odkładając na bok laskę.
- Nie wiem, czy to był zbieg okoliczności, czy
czyjeś świadome działanie, ale złapała gumę przed
domem wynajÄ™tym przez ludzi Lopeza, którzy na­
tychmiast ją otoczyli. Opona była wprawdzie łysa,
ale spokojnie dałoby się na niej przejechać jeszcze
kilkaset kilometrów.
- Sally sprawiała wrażenie przybitej.
- Dranie ją zaatakowali. Gdybym się w porę nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl
  • © 2009 ...coÅ› siÄ™ w niej zmieniÅ‚o, zmieniÅ‚o i zmieniaÅ‚o nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates