[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Charlesa.
Człowieku, powinieneś kazać sobie zbadać głowę. Wpadasz tu w środku
nocy i pleciesz coś o jakimś benzenie. Co jest grane? yle się dziś oglądało tele-
wizję? Nie mówię, że mi nie żal twojego dzieciaka, ale prawdę mówiąc, nie masz
prawa się tu znajdować.
Ta przetwórnia stanowi zagrożenie dla otoczenia.
Taak? Nie byłbym taki pewny, czy wszyscy by się z tobą zgodzili.
Wally Crab wpadł z impetem, jak gdyby spodziewał się zastać pożar. Wyprę-
żył się prawie na baczność.
Wally, ten człowiek mówi, że wylewamy benzen do rzeki. Ponoć ty mu to
powiedziałeś.
Cholera, nie! zaprzeczył zdyszany Wally. Powiedziałem mu, że ben-
zen wywozi firma Draper Brothers Disposal.
Kłamiesz, ty pieprzony sukinsynu! wykrzyknął Charles.
Nikt nie będzie mnie tak nazywał! ryknął Wally, ruszając w jego stronę.
Daj spokój rzekł Nat, kładąc rękę na piersi Wally ego.
Powiedziałeś mi krzyknął Charles, mierząc oskarżycielsko palcem
w gniewną twarz Wally ego że kiedy zbiorniki są pełne, opróżniacie je po
nocach do rzeki! To mi wystarczy. Dopilnuję, żeby zamknięto tę budę.
Spokój! Nat wypuścił ramię Wally ego i chwycił w zamian Charlesa.
Pociągnął go za sobą w stronę drzwi.
Zabierz łapy! Charles wyrwał mu się i odepchnął go od siebie. Gdy Na-
towi udało się odzyskać równowagę, przycisnął Charlesa do ściany niewielkiego
biura.
Nie próbuj mnie dotknąć! zagroził. Charles miał na tyle rozwagi, że
znieruchomiał.
Coś ci poradzę rzekł Nat. Nie rozrabiaj, wlazłeś tutaj bez pozwole-
nia i jeśli jeszcze raz się tu zjawisz, pożałujesz tego. Teraz zmiataj stąd, nim cię
wywalę na zbity pysk.
Przez krótką chwilę Charles nie był pewien, czy uciekać, czy się bić. Zdał
sobie jednak sprawę, że nie ma żadnego wyboru, odwrócił się na pięcie i głośno
tupiąc zbiegł po metalowych schodkach w koszmarny mechaniczny labirynt hali
przetwórni. Przebiegł przez przedsionek i wypadł na zewnątrz. Odetchnął z ulgą,
96
czując, jak owiewa go zimne i względnie czyste nocne powietrze. Gdy tylko zna-
lazł się w samochodzie, ruszył, do granic wytrzymałości silnika zwiększając gaz
przed wrzuceniem biegu.
Im bardziej oddalał się od przetwórni, tym mniejszy czuł lęk, a tym większą
wściekłość i upokorzenie. Uderzając dłonią w kierownicę poprzysiągł sobie, że
bez względu na cenę zniszczy fabrykę za to, co przytrafiło się Michelle. Próbował
zebrać myśli, jak się do tego zabrać, był jednak zbyt wytrącony z równowagi, by
jasno rozumować.
Zjechał z autostrady 301 na drogę prowadzącą do swego domu i przycisnął
pedał do deski, wyrzucając spod kół żwir, łomoczący po błotnikach. Samocho-
dem zarzuciło najpierw w jedną stronę, potem w drugą. Kątem oka dostrzegł, że
firanki w oknie salonu rozsuwają się i przez moment mignęła mu twarz Cathryn.
Zahamował tuż przed tylnym gankiem i wyłączył silnik.
Siedział przez chwilę nieruchomo, ściskając w dłoniach kierownicę. Słyszał,
jak silnik stygnie w mroznym powietrzu. Szaleńcza jazda ukoiła jego nerwy i po-
zwoliła odzyskać jasność myśli. Może wdzieranie się o tej porze do Recycle Ltd
było głupotą, musiał wszakże przyznać, że udało mu się osiągnąć przynajmniej
jedno: upewnił się, skąd pochodzi benzen w stawie. Po namyśle uznał jednak, że
o wiele ważniejszą sprawą jest zajęcie się Michelle i podjęcie trudnych decyzji co
do jej leczenia. Jako naukowiec zdawał sobie sprawę, że sama obecność benze-
nu w wodzie ze stawu jeszcze nie dowodzi, iż to dlatego Michelle ma białaczkę.
Jak na razie dowiedziono jedynie, że benzen wywołuje białaczkę u zwierząt, nie
ustalono, czy dotyczy to także ludzi. Poza tym był przecież świadom, że przetwór-
nia odpadów służy mu jako cel poniekąd zastępczy, na którym mógł wyładować
wrogość i gniew spowodowane chorobą córki.
Powoli wysiadł z samochodu, po raz kolejny żałując, że przez pięć ostatnich
lat nie pracował nad swoimi badaniami wystarczająco szybko, by móc teraz rato-
wać Michelle. Pogrążony w myślach, drgnął, gdy na ganku powitała go Cathryn.
Po jej twarzy spływały świeże łzy, drżała daremnie starając się opanować szloch.
Co się dzieje? spytał ze zgrozą. Pierwszą myślą, jaka mu przyszła do
głowy, było, że coś się stało z Michelle.
Dzwoniła Nancy Schonhauser zdołała wydusić z siebie Cathryn. Tad
umarł dziś wieczorem. Biedaczek.
Charles przytulił do siebie żonę, próbując ją pocieszyć. W pierwszej chwili
poczuł ulgę, jakby to znaczyło, że los oszczędził Michelle, zaraz jednak przypo-
mniał sobie, że chłopiec, podobnie jak oni, mieszkał nad Pawtomackiem, tyle że
bliżej miasta.
Myślałam, że pojadę odwiedzić Marge, ale sama jest teraz w szpitalu
mówiła Cathryn. Zemdlała, kiedy powiedzieli jej o śmierci Tada. Jak myślisz,
czy powinnam pojechać do nich i może jakoś im pomóc?
97
Charles już jej nie słuchał. Benzen wywoływał i białaczkę, i anemię apla-
styczną! Zapomniał o Tadzie. Michelle przestała być odosobnionym, pojedyn-
czym przypadkiem choroby szpiku kostnego. Zastanawiał się, ile jeszcze osób
mieszkających nad Pawtomackiem dotknęła choroba. Ogarnęła go ponownie fala
niepohamowanego gniewu. Oderwał się od Cathryn.
Słuchasz mnie? spytała, pozostawiona nagle na środku pokoju. Patrzyła,
jak Charles szuka w książce telefonicznej numeru i podnosi słuchawkę. Zdawało
się, że zupełnie zapomniał o jej obecności.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates