[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kę. Dina w swoim pokoju coś szyła na maszynie. Drzwi były otwarte.
Zastukał we framugę.
Dina odwróciła się z uśmiechem.
- Cześć, co robisz w domu?
- Przyjechałem po dokumenty. A ty co szyjesz?
- Znalazłam w garderobie karnisze, więc robię zasłony do naszych
pokoi. Dzięki temu będzie bardziej przytulnie. Jeśli ci się nie spodobają,
po naszej wyprowadzce będzie można je zdjąć.
Poczuł nieprzyjemne ukłucie na myśl, że Dina mogłaby stąd odejść,
choć przecież dobrze wiedział, że traktowała pracę u niego tymczasowo.
- Jest piękna pogoda, więc wybieram się nad jezioro. - Spojrzał w jej
niebieskie oczy. - Pójdziesz ze mną? - wyrwało mu się spontanicznie.
- Jakie jezioro?
- Jezioro Freemont. Graniczy z moim terenem. Możemy popływać
łódką, której używam do wędkowania.
- Aowisz ryby? - spytała zaskoczona.
- A co, nie wyglądam na wędkarza? Roześmiała się.
- To zajęcie zawsze mi się kojarzyło z ojcem, a ty zupełnie go nie
przypominasz. Ale masz rację, szkoda w tak cudowny dzień siedzieć
pod dachem, tym bardziej, że niedługo nadejdzie zima. Szycie mogę do-
kończyć wieczorem. Jadłeś coś?
- Jeszcze nie.
R
L
- To zapakuję coś do torby.
- Zwietnie. Pójdę się przebrać. Spotkajmy się w kuchni. Po kwadran-
sie w radosnych nastrojach ruszyli do lasu.
Mac lubił samotne spacery, ale w towarzystwie Diny było mu jesz-
cze przyjemniej. Mimo to dziwił się sam sobie, że zaprosił ją na tę wy-
cieczkę. Zrobił to zupełnie odruchowo, bez zastanowienia, jakby to była
rzecz najbardziej naturalna w świecie. A przecież nie była.
- Jak ładnie! - zawołała Dina, gdy dotarli do przystani. Słoneczne
światło cudownie odbijało się w wodzie. Wyglądało to tak, jakby jezioro
płonęło
- Dlatego kupiłem ten teren.
Słoneczne promienie rozświetlały również włosy Diny, a jej uśmiech
był cudownie radosny. W różowym swetrze i dżinsach wyglądała prze-
ślicznie.
- Zjemy na przystani czy w łodzi? - spytał.
- W łodzi.
Gdy Mac podawał jej kamizelkę ratunkową, Dina powiedziała z
uśmiechem:
- Tak się cieszę, że wyciągnąłeś mnie na ten spacer. Była radosna
jak dziecko w wesołym miasteczku. Aatwo
ją uszczęśliwić, pomyślał Mac. A może to tylko gra? Może, jak inne
kobiety, w głębi duszy Dina jest wyrachowana i łasa na pieniądze?
Nie, dzisiaj nie będzie się nad tym zastanawiać. Jest na pikniku z
piękną dziewczyną, chce się odprężyć i miło spędzić czas.
Mac wiosłował powoli. W ciszy sunęli po jeziorze, cieszyli się słoń-
cem, błękitnym niebem i barwami przyrody. Wreszcie zatrzymali się
przy brzegu pod wierzbą płaczącą, by zjeść lunch.
- Często tu przychodzisz? - spytała.
R
L
- Niezbyt. Częściej latem, by popływać na motorówce.
- Zapalił się. - Można osiągać niesamowite prędkości. To cudowny
relaks.
Dina zaśmiała się.
- A raczej sprzeczność. Już sobie to wyobrażam: ryk silnika, łódz
prawie wyskakuje z wody. Aadny mi relaks.
- Rozejrzała się wokół. - Ale teraz, gdy nie ma szalonych facetów na
pędzących motorówkach, jest jak w niebie.
Zaczęli jeść kanapki.
- Można tu robić wspaniałe wycieczki piesze. Te lasy wprost zapra-
szają do tego.
- Nieraz w sobotę biorę plecak, ruszam na wzgórza i robię sobie bi-
wak.
- Sam?
- Tak.
A może jednak nie tak całkiem sam? - pomyślała. No tak. ale niewie-
le kobiet dałoby się zaprosić pod namiot. Wszystkie jej koleżanki ceniły
sobie wygodę.
- Co robisz na biwaku?
- Co robię?
- No wiesz, jedni obserwują ptaki, inni lubią gotować na ognisku,
jeszcze inni czytają przy latarce. A ty?
Kochał przyrodę, napawał się jej tajemniczą potęgą. Była w lym ja-
kaś pierwotna religia.
- Trudno to opowiedzieć. W lesie czuję się cząstką natury, przynale-
żę do drzew, słońca, wiatru. To wspaniałe uczucie. Nieraz wydaje mi
się, że w każdym kamieniu czy najmarniejszej trawce zaklęta jest dusza.
Mam to pewnie po przodkach.
R
L
- Twoja indiańska krew...
- Tak. To musi głupio brzmieć.
- Wcale nie. Jestem pewna, że nosimy w sobie pamięć po naszych
przodkach, odzywają się w nas ich uczucia i upodobania. Jestem Irland-
ką i dlatego kocham zielony kolor, wysokie trawy, błękitne niebo i
ciemne piwo. Jak mój ojciec, dziadek, pradziadek i pewnie najodleglej-
szy pra. Irlandczycy tacy po prostu są, i już.
- Ciemne piwo? - powtórzył ze śmiechem.
- Wyobrażasz sobie Irlandkę, która nie przepadałaby za guinessem?
Pijamy go hektolitrami.
W jej oczach błyszczały wesołe chochliki. Z natury była raczej po-
ważna, ale potrafiła być też zabawna. Zawsze zachowywała się w sto-
nowany sposób, lecz podczas ich kłótni przypominała żywe wcielenie
furii. Utrzymywała pewien dystans, a nawet lekki chłód, lecz w jego ra-
mionach przemieniała się w samą namiętność. Czy taka sama była wo-
bec swojego męża?
- Jak spotkałaś Crafta? - spytał.
W naturalny sposób przyjęła zmianę tematu.
- Pracowałam wtedy w zakładzie krawieckim, gdzie Robert był
księgowym. Miałam dziewiętnaście lat, a on dwadzieścia dwa. Zaczęli-
śmy się spotykać. Imponował mi swoją pozycją zawodową i widokami
na zrobienie wielkiej kariery, bo taką aurę wokół siebie roztaczał. Mia-
łam tylko maturę i byłam początkującą krawcową, a on skończył stu-
dia... Koleżanki mi zazdrościły, uważały, że złapałam świetną partię. To
wszystko sprawiło, że poczułam się, jakbym była zakochana. A ja tylko
pragnęłam stabilizacji.
Czy teraz też tego szukała?
- Dostałaś już jakieś oferty?
R
L
- Nic interesującego. Będę musiała podejść do tego inaczej. Gdybym
mogła zrobić kurs komputerowy...
- Mogę cię podszkolić w domu na moim komputerze.
- To byłoby wspaniale! Gdybym zaczęła pracować jako sekretarka,
mogłabym spokojnie zrealizować mój najważniejszy plan. - Trochę się
spłoszyła. - Zawsze marzyłam, by pójść na kurs projektowania odzieży.
- Jestem pewien, że ci się uda. Spojrzała na zegarek.
- Powinniśmy już wracać. Muszę odebrać Jeffa ze szkoły, Tak, po-
winni wracać. Za bardzo mu się spodobał tek piknik z Diną.
Szybko dopłynęli do przysłani. Wychodząc na ląd, Dina powiedziała:
- Dziękuję, było cudownie.
Nie mogąc się opanować, zanurzył palce w jej włosach.
- Dina... - szepnął.
Również ona zaczęła tracić nad sobą kontrolę. Wtulili się w siebie,
przylgnęli ustami. Wciąż mieli na sobie kamizelki ratunkowe.
- Cholerny kapok - mruknął Mac i szybko się go pozbył. A gdy Dina
nie poszła w jego ślady, zrobił to za nią,
zrywając z niej kamizelkę.
- Mac, nie wiem, czy powinniśmy... - powiedziała cicho. Lecz on
już nie potrafił myśleć, z głowy wyleciały mu
przestrogi dziadka dotyczące kobiet. Położył dłoń na jej piersi, a Di-
na przymknęła oczy i coś zamruczała. Zapragnął kochać się z nią, zaraz,
tu, na pomoście.
Jednak resztki zdrowego rozsądku podpowiedziały mu, że jeśli chce
coś osiągnąć, nie powinien tak się spieszyć. Odsunął się o pół kroku.
- Spóznisz się po Jeffa - powiedział. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl
  • © 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates