[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obiedzie i tego, że traktowała mnie wtedy jak kogoś dorosłego
- w przeciwieństwie do Marjorie, która zupełnie inaczej
rozmawiała z osobami poniżej dwudziestego pierwszego roku
życia. Choć, oczywiście, nie licząc kilku wyjątków -
przygodnego sprzedawcy, klientów MegaMite i dostawcy
oleju - byłem jedyną osobą, z którą w ogóle rozmawiała.
Gdy wiosną powiedziałem ojcu, że chcę wrócić do matki,
nie protestował. Następnego dnia przeprowadziłem się więc
do poprzedniego mieszkania.
Spróbowałem też swych sił w drużynie baseballowej.
Zostałem ustawiony na prawej stronie w roli łapacza.
Pewnego razu, gdy graliśmy z drużyną, w której był Richard,
złapałem mocno uderzoną piłkę, choć wszyscy spodziewali się
punktu dla rywali. Ilekroć stawałem z kijem i
przygotowywałem się do uderzenia, miałem swój rytuał:
Patrz na piłkę", powtarzałem sobie cicho, by nikt nie mógł
usłyszeć. I trafiałem częściej, niż moglibyście przypuszczać.
Przez lata nauki w szkole matka i ja mieszkaliśmy w domu
niemal pozbawionym wyposażenia. Mieliśmy trochę rzeczy,
które planowaliśmy zostawić w dniu wyjazdu, oraz te
spakowane już wtedy do samochodu, ale wszystkie inne
rozdaliśmy. W dodatku z rzeczy, które chcieliśmy zabrać do
Kanady rozpakowaliśmy jedynie czajnik i trochę ubrań. Nie
wyjęliśmy tanecznych strojów matki, jej szali i wspaniałych
butów, wachlarzy, obrazów, które wcześniej wisiały na
ścianach, jej cymbałów, a nawet radiomagnetofonu. W końcu
jednak, gdy zacząłem zarabiać, kupiłem sobie walkmana więc
mogłem słuchać muzyki.
Głosy Franka Sinatry, Joni Mitchell i Leonarda Cohena
(teraz już znałem jego nazwisko) nie rozbrzmiewały już w
naszym mieszkaniu. Nie rozbrzmiewała też muzyka z
musicalu Guys and Dolls. Ani żadna inna. Jakakolwiek.
%7ładnej muzyki, żadnego tańca.
Pewnego dnia pojechaliśmy z matką do organizacji
charytatywnej i kupiliśmy wystarczającą ilość talerzy,
sztućców i kubków, byśmy mogli spożywać posiłki. Choć,
biorąc pod uwagę fakt, że jedliśmy głównie mrożonki i zupy,
nasze potrzeby w kwestii zastawy stołowej nie były zbyt
wielkie. W dziesiątej klasie zapisałem się na zajęcia z
ekonomiki gospodarstwa domowego - wtedy właśnie zaczęto
wprowadzać takie zajęcia także dla chłopców. Odkryłem, że
lubię gotować i z jakiegoś powodu, mimo że moja matka o
gotowaniu nie wiedziała praktycznie nic, byłem w tym dobry.
Jedną z moich specjalności, choć nie nauczyłem się tego na
zajęciach, było ciasto.
Przez większość szkoły ojciec i ja kontynuowaliśmy
tradycję wspólnych wyjść na sobotnie obiady, ale - gdy
wreszcie zacząłem się udzielać towarzysko - przestawiliśmy
się na środek tygodnia, ku zadowoleniu wszystkich
zainteresowanych. Marjorie przestała brać w nich udział.
Stosunki z Richardem były całkiem przyzwoite. Bardzo też
lubiłem przebywać w towarzystwie mojej siostry Chloe, ale
wieczory w restauracji spędzałem głównie z ojcem. Zgodnie z
moją sugestią przestaliśmy spotykać się w Friendly's i
przenieśliśmy się poza miasto, do restauracji Akropol, w
której serwowano całkiem niezłe greckie jedzenie. Raz nawet,
gdy Marjorie wyjechała do przyjaciółki, odwiedziłem ich w
domu i przygotowałem danie, które widziałem w jednym z
czasopism - kurczak w winie marsala.
Pewnego wieczoru, zajadając spanakopitę w Akropolu i
po kilku lampkach wina, ojciec poruszył temat seksu,
pierwszy raz od czasu, kiedy próbował zapoznać mnie z tym
zagadnieniem.
- Wszyscy mówią o szalonej i dzikiej namiętności -
powiedział. - Przynajmniej tak to jest przedstawiane w
piosenkach. Twoja matka taka była. Zakochana w miłości. Nie
potrafiła niczego robić na pół gwizdka. Wszystko przeżywała
tak głęboko, że życie było dla niej chyba bardzo ciężkie. Za
każdym razem, gdy słyszała o jakimś dziecku chorym na raka
lub starym człowieku, któremu zmarła żona czy choćby pies,
odbierała to tak, jakby nieszczęście dotknęło właśnie ją.
Sprawiała wrażenie, jakby była pozbawiona tej ochronnej
warstwy, która pozwala ludziom przeżyć dzień bez
nieustannego bólu. %7łycie stało się dla niej zbyt trudne do
udzwignięcia.
- Ja jestem zupełnie inny - dodał. - Jeśli za czymś tęsknię,
potrafię sobie z tym poradzić.
Pewnego dnia wracałem z biblioteki - gdy mieszkałem z
ojcem i Marjorie, spędzałem tam bardzo dużo czasu. Był
świąteczny weekend - Dzień Kolumba, a może Dzień
Weterana. Pamiętam, że liście opadły już z drzew i bardzo
wcześnie robiło się ciemno, więc gdy szedłem do domu na
kolację, w sąsiednich domach świeciły się już światła.
Wracając do domu na rowerze lub piechotą, mogłem widzieć
ludzi, którzy mieszkają w tych domach i wykonują codzienne
czynności. Było to jak spacer po muzeum, w którym
wystawiono podświetlone eksponaty z opisami: Jak żyją
ludzie lub Rodziny w Ameryce. Kobieta siekająca warzywa.
Mężczyzna czytający gazetę. Dzieci w pokoju na piętrze,
grające w twistera. Dziewczyna leżąca na łóżku i
rozmawiająca przez telefon.
Na tej ulicy znajdował się także stary apartamentowiec.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates