[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z tą nową firmą. Muszą mieć masę forsy. Zobaczymy się za pół godziny; zarezer-
wuję miejsca na ekspres TWA do Monachium. Tylko pomyśl: Terapia E dla nas
obojga.
— Jeśli już o to chodzi — odparła Emily cicho — to nie jestem pewna, czy
chcę ewoluować.
— Z pewnością chcesz — odparł zaskoczony. — Przecież to może uratować
nam życie, a jeżeli nie nam, to naszym dzieciom. . . naszym przyszłym dzieciom.
I nawet jeśli będziemy tam krótko i zewoluujemy tylko trochę, to tylko pomyśl,
jakie to otworzy przed nami możliwości. Wszędzie będziemy mile widziani. Czy
znasz osobiście kogoś, kto poddał się Terapii E? Przez cały czas czytasz w wide-
ogazetach o tych tam, ludziach z towarzystwa, ale. . .
— Nie chcę mieć tych włosów na całym ciele — powiedziała Emily. — I nie
chcę, by powiększano mi głowę. Nie. Nie pojadę do kliniki w Eichenwaldzie.
Wydawała się zupełnie zdecydowana; twarz miała spokojną.
— A więc pojadę sam — oznajmił.
Tak będzie jeszcze lepiej. Przecież to on zawierał umowy z kupującymi.
I mógłby zostać w klinice dwa razy dłużej, ewoluować dwa razy więcej, zakła-
dając oczywiście, że kuracja się uda. W przypadku niektórych ludzi terapia nie
dawała wyników, ale nie była to wina doktora Denkmala — nie wszyscy są jedna-
kowo obdarzeni zdolnością ewoluowania. Był głęboko przekonany, że on z pew-
nością zewoluuje wspaniale, dorówna grubym rybom, a nawet prześcignie nie-
których, jeśli ujmować sprawę w kategorii tego, co uprzedzona Emily niesłusznie
nazwała „włosami”.
— A co ja mam robić, gdy ty pojedziesz? Lepić garnki?
— Zgadza się — odparł.
Na pewno zamówienia będą napływać szybko i licznie, gdyż inaczej Chew-Z
Manufacturers z Bostonu nie byłoby zainteresowane miniaturyzacją. Najwidocz-
niej zatrudniało swoich własnych jasnowidzów, tak samo jak P.P. Layouts. Jednak
zaraz przypomniał sobie, co powiedział Icholtz: początkowo nie będzie wielkiego
rozgłosu. To oznaczało, uświadomił sobie Hnatt, że nowa firma nie miała sieci
prezenterów krążących wokół skolonizowanych księżyców i planet. W przeci-
wieństwie do P.P. Layouts nie mieli Allena i Charlotty Faine’ów, którzy mogliby
rozgłosić te wieści.
Wprowadzenie na orbitę satelitów z prezenterami zajmuje sporo czasu. To
oczywiste.
Mimo to był zaniepokojony. W pewnej chwili pomyślał, bliski paniki: czyżby
to była nielegalna firma? Może Chew-Z, tak samo jak Can-D, jest zakazanym
środkiem? Może wpakowałem nas w coś niebezpiecznego?
— Chew-Z — rzekł na głos do Emily. — Słyszałaś kiedyś o nich?
— Nie.
27
Wyjął kontrakt i przejrzał go raz jeszcze. Ale historia, pomyślał. Gdyby tylko
ten cholerny Mayerson powiedział „tak”. . .
O dziesiątej rano znajomy potworny ryk syreny wyrwał Sama Regana ze snu.
Przeklął krążący w górze statek ONZ. Wiedział, że robili to celowo. Statek uno-
szący się nad barakiem chciał mieć pewność, że koloniści — a nie miejscowe
zwierzęta — odbiorą paczki, które miano doręczyć.
Odbierzemy je, mruczał do siebie Sam Regan zasuwając zamek ocieplanego
kombinezonu. Wciągnął na nogi wysokie buciory i ospale powlókł się w kierunku
rampy.
— Przyleciał za wcześnie — narzekał Tod Morris. — I założę się, że to tylko
materiały, cukier i tłuszcz — nic interesującego, jak na przykład słodycze.
Norm Schein podsadził się barkiem pod klapę na końcu rampy i pchnął. Za-
mrugali, gdy zalał ich potok jasnego, zimnego światła.
W górze, na tle czarnego nieba, skrzył się statek ONZ, jakby zawieszony na
niewidocznej nitce. Wysłali dobrego pilota, ocenił Tod. Musi znać rejon Fineburg
Crescent. Pomachał doń i statek ONZ ponownie ryknął syreną zmuszając go do
zasłonięcia uszu rękami.
Z dolnej części wysunął się zasobnik, automatycznie wystawił stabilizatory
i spiralnym ruchem poleciał w dół.
— Gówno — rzekł z obrzydzeniem Sam Regan. — To materiały. Nie potrze-
bują spadochronu.
Odwrócił się straciwszy zainteresowanie.
Jak okropnie było dziś tu, na zewnątrz, pomyślał rozglądając się po po-
wierzchni Marsa. Paskudnie. Po co tu przybyliśmy? Musieliśmy, zostaliśmy zmu-
szeni.
Zasobnik ONZ wylądował. Ścianki popękały od siły uderzenia i trzej koloniści
dostrzegli kanistry. Wyglądało to na ćwierć tony soli. Sam Regan poczuł jeszcze
większe przygnębienie.
— Hej — rzekł Schein, podchodząc do zasobnika i zaglądając do środka —
zdaje się, że widzę coś, co się nam przyda.
— Te pudełka wyglądają tak, jakby zawierały radia — zauważył Tod. — Tran-
zystorowe.
W zadumie poszedł za Scheinem.
— Może uda nam się je wykorzystać do czegoś w naszych zestawach.
— W moim jest już radio — oświadczył Schein.
— No, z tych części można by zbudować elektroniczną, samoczynną kosiarkę
do trawników — stwierdził Tod. — Tego nie masz, no nie?
Znał zestaw Perky Pat Scheina dość dobrze. Obie pary, on ze swoją żoną
i Schein ze swoją, tworzyły dobrany zespół.
28
— Jestem następny w kolejce do radia — zawołał Sam Regan. — Przyda mi
się.
W jego zestawie brakowało mechanizmu otwierającego drzwi garażu, jaki
mieli Schein i Tod. Był zdecydowanie za nimi. Rzecz jasna, wszystko to moż-
na kupić, ale on był zupełnie spłukany. Cały swój żołd wydał na coś, co uważał
za bardziej potrzebne. Kupił od handlarza dość dużą ilość Can-D. Schował go do-
brze, zakopawszy w ziemi pod pryczą stojącą na najniższym poziomie zbiorowej
kwatery.
On sam był wierzący; czcił cud przeniesienia — ową niemal świętą chwilę,
w której miniaturowe zestawy przestawały przypominać Ziemię, lecz s t a w a -
ł y się nią. Wtedy on i inni, zespoleni i przeniesieni w ten miniaturowy świat
dzięki Can-D, udawali się w inną przestrzeń i czas. Wielu kolonistów jeszcze nie
wierzyło; dla nich komplety były jedynie symbolami świata, do którego już nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl
  • © 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates