[ Pobierz całość w formacie PDF ]
twarzach. Ja skrzyżowałam ręce na piersiach, Orsana oparła swoje na biodrach, znacząco
tupiąc czubkiem lewego buta. Rozmowa zapowiadała się bardzo obiecująco.
- A kim?
- Tak sobie... przebiegałem obok...
Nie dałam rady powstrzymać się od chichotu. Orsana wymownie pomachała przed
nosem krasnoludka znalezionym w jaskini workiem.
- Nie moje - zaprzeczył spiesznie, nie bawiąc się nawet w przyglądanie
przedmiotowi.
- A czyj to znak na boku?
- Ale ja nie miałem żadnego znaku!
- Ano fakt, nie miałeś. - Orsana rozsupłała mieszek. - A czy przynajmniej jakiś
nożyk posiadasz, wojowniczy szamanie?
- Aaa po co? - krasnoludek nieco się zdenerwował.
- Będziemy ci łepek piłowaty ta widrezaty - westchnęła najemniczka, powoli
zbliżając się do niego z otwartym workiem. - A nemaje noża, to oderwiem. Mamy ze
smoczycą taką umowę: czy to zgubę zwrócić, czy złodzieja ubić. Całego trupa to się
ciężko do niej taszczy, a głowa akurat się do torbiny zmieści...
Krasnolud niespodziewanie zerwał z siebie płaszcz, cisnął go Orsanie w twarz i
rzucił się do ucieczki. A raczej próbował, bo już po drugim kroku wpakował się na
niewidoczną ścianę i klapnął na ziemię.
- Nie ty jeden tu jesteś szaman. - Niedbale machnęłam nadgarstkiem prawej ręki,
chłodząc świerzbiące koniuszki palców.
Złodziejaszek zrozumiał, że jego akcje nie stoją najlepiej.
- To może się dogadamy? - pisnął cienko, cofając się przed Orsaną.
- No to się dogaduj - niedbale przytaknęła najemniczka, nie zatrzymując się ani
nie zmieniając skupionego wyrazu twarzy.
- Dziesięć kładni!
- Ha - ha.
- Dla każdej!
- Co ty nie powiesz.
- Połowę!
- Dla każdej? - sprecyzowałam.
- Przecież to wyjdzie całość! - krzyknął z oburzeniem.
- No, ale głowy i tak na pół nie podzielisz - rozsądnie zauważyła Orsana.
- Szantażystki! Rozbójniczki! Złodziejki!
- Orsana, bierz się do tego urywania!
- Nie trzeba! - krasnoludek w jednej chwili zrezygnował z targów. - Zgadzam się.
Najemniczka jeszcze przez moment stała nad nim, symulując ciężką pracę
myślową, po czym skinęła głową:
- Dawaj. Jeśli jednak będziesz próbował oszukiwać... - Z trzaskiem stawów
rozprostowała splecione palce.
- Tu obok mam! - Przerażonemu złodziejaszkowi w widoczny sposób się
śpieszyło.
Zaczął krążyć po lesie pod naszym pilnym nadzorem, po czym przy którejś
jarzębinie opadł na kolana, zebrał w garść pęczek turzycy i pociągnął za niego, otwierając
zrobiony z trawy schowek - głęboką wąską jamę, wykopaną pod pieczołowicie
oddzieloną warstwą zieleni. Dzięki wciąż całym korzeniom turzyca nie wysychała i w
żaden sposób nie dałoby się wykryć schowka, nie znając jego lokalizacji z dokładnością
do piędzi.
- O, tu jest - z głębokim szacunkiem w głosie stwierdził złodziej. - Wszystko do
ostatniego okruszka! Biedny ja, nieszczęśliwy, rabu - u - ją!
Starannie puścił łzę i na pokaz wytarł ją rękawem, ale nie udało mu się wywołać
w nas litości - no bo kto to widział krasnoluda z jednym jedynym schowkiem? Przecież
jego własny naród będzie się z niego naśmiewał do śmierci!
- Jeśli oddałeś mniej niż połowę, to wyciągniemy nawet spod ziemi! - obiecałam
twardo, a Orsana wbiła w biedaka znaczące spojrzenie, jak gdyby próbując na zawsze
utrwalić w pamięci rysy pechowego złodziejaszka.
Wielki i grozny zatrzepotał niczym liść osiki, lecz nadał upierał się przy
ukrywaniu dochodów, przywołując na świadków cały panteon krasnoludzkich bogów,
zdrowie żywych rodziców i prochy nieżyjącej już babuni.
Udałyśmy, że wierzymy. Na ile znałam krasnoludy, za ostatnią garstkę monet
polegnie jak stoi albo zachowa urazę nie gorzej od smoka. No, ale leszy z nim, przecież
kopał, starał się...
- Dobra, spływaj stąd - pozwoliłam.
Krasnoludek znikł tak szybko i chętnie, że zrozumiałam, iż dałoby się z niego
wyciągnąć więcej. Zapobiegawczo zgarnął ze sobą worek i szczurzy płaszcz, działający
nawet na smoczy węch. Pewnie miał nadzieję na poprawę swojego stanu posiadania zaraz
po naszym odejściu. Jednak czekało go głębokie rozczarowanie - natychmiast zamknęłam
właz przy pomocy magii, a na wszelki wypadek jeszcze zaczarowałam, żeby naprawdę
nikt się już do niego nie dobrał.
Trzeba powiedzieć, że potężny szaman naprawdę się postarał i nie raz, i nie dwa
przebiegł się z workiem do skarbca. Orsana zdjęła kurtkę, zawiązała rękawy i resztką
sznura ściągnęła kołnierz. Obciążona złotem część garderoby ważyła nie mniej niż pud i
niebezpiecznie trzeszczała w szwach. We dwie ledwie zdołałyśmy ją unieść i z trudem
powlokłyśmy do jaskini, po drodze robiąc częste przerwy na odpoczynek.
* * *
Po złapaniu oddechu i szybkiej naradzie uznałyśmy, że oddamy smoczycy całą
zdobycz, chociaż poważnie kusiło nas, żeby zabrać sobie po kamyczku na pamiątkę .
Ale kto je tam wie, te smoki, może ten cały krasnolud był kolejnym wnykiem na żądnych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates