[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odpłynęła mu cała krew. Rozdziawił usta. Oczy wyszły mu z orbit, zadrżały różowe policzki.
- Na Czarcią... Wyspę? - wyszeptał. Zaczął się trząść. Jego włosy zafalowały, a potem stanęły
dęba.
Był śmiertelnie przerażony. David nigdy dotąd nie widział tak przerażonego człowieka. Co on
takiego powiedział? Wymienił tylko nazwę szkoły i nazwę wyspy, tymczasem pastor patrzył
na niego jak na samego diabła.
- Na Czarcią Wyssss... - Nieszczęśnik próbował powtórzyć to po raz drugi, lecz słowa utknęły
mu w gardle i zasyczał jak przekłuty balon. Jego wytrzeszczone oczy przypominały piłeczki
do ping-ponga. Posiniała mu szyja, cały dygotał i było widać, że nie może oddychać.
- Ssss... - Syk stopniowo ucichł. Palce gitarzysty zmieniły się nagle w zakrzywione szpony:
wystrzeliły do góry i chwyciły go za gardło. A potem rozległ się głośny trzask, brzdęk i
głuchy łoskot. Pastor runął na podło-
- O Boże - szepnęła Jill. - On chyba nie żyje.
Czarcia Wyspa
Pastor dostał ciężkiego ataku serca, ale żył i chyba przeżył. Konduktor zatelefonował do
King s Lynn i gdy tam dojechali, na peronie czekał portier z wózkiem, który przewiózł go
szybko do karetki pogotowia przed dworcem. Po Davida, Jill i Jeffreya też ktoś wyszedł.
Wystarczyło, że na niego spojrzeli i natychmiast doszli do wniosku, że z radością zabraliby
się karetką wraz z chorym pastorem.
Mężczyzna był potwornie zdeformowany. Gdyby przeżył straszliwy wypadek samochodowy,
a następnie wpadł między tryby przemysłowego młyna, jego wygląd mógłby tylko ulec
poprawie. Miał najwyżej metr pięćdziesiąt wzrostu - najwyżej, a raczej najniżej, gdyż głowę
nosił bliżej ziemi niż ramiona. Było tak częściowo dlatego, że miał chyba skręcony kark, a
częściowo dlatego, że na plecach sterczał mu potężny garb. Miał też tylko jedno oko,
osadzone dobrych kilka centymetrów niżej, niż u normalnego człowieka, mocno napuchnięty
policzek i cienkie, rzadkie włosy. Był w obszernej skórzanej kurtce i bufiastych spodniach.
Czekający na stacji ludzie tak bardzo starali się na niego nie patrzeć, że pewna nieszczęsna
kobieta spadła z peronu na tory. Mężczyzna wyglądał tak potwornie, że szczerze mówiąc,
trudno było patrzeć na cokolwiek innego. Trzymał tabliczkę z napisem: SZKOAA POD
WIE%7łYCAMI. David zbliżył się do niego z sercem w gardle. Jeffrey i Jill podeszli za nim.
- Mam na imię Gregor - wychrypiał gardłowo mężczyzna. - Mieliście dobrą podróż?
David musiał zaczekać, aż Gregor powtórzy pytanie, gdyż zabrzmiało mniej więcej tak:
Mieścierąóż? Wreszcie zrozumiał i bez słowa kiwnął głową.
- W takim razie zabierzcie swoje bagaże, młodzi panicze i ty, panienko. Samochód czeka.
Przed dworcem czekał karawan.
Był przemalowany, na jego boku widniała nazwa szkoły, lecz Jill, David i Jeffrey natychmiast
rozpoznali ten charakterystyczny kształt, tę długą, szeroką platformę, gdzie zwykle spoczywa
trumna z jej posępną zawartością. Przechodnie też nie dali się nabrać. Przystawali, z
nabożnym szacunkiem zdejmowali kapelusze, a oni, Jill, David i Jeffrey, mknęli ulicami w
nieznane. David zastanawiał się, czy nie jest to koszmarny sen, czy nie obudzi się zaraz w
swoim łóżku przy Wiernotta Mews. Ukradkiem uszczypnął się w nogę. Na próżno. Garbus
zatrąbił klaksonem na jakąś ciężarówkę i zaklął. Przejechali przez skrzyżowanie na
czerwonym świetle.
Gregor był dość szczególnym szoferem. Ze względu na niski wzrost i kształt ciała, prawie nic
nie widział zza kierownicy, natomiast przechodnie nie widzieli jego i wyglądało to tak, jakby
karawan prowadził się sam. Cud, że nikogo nie potrącili. David, który siedział na przednim
siedzeniu, nie odrywał od niego oczu. Gregor odwrócił głowę, uśmiechnął się szeroko i rzekł:
- Pewnie ciekawi cię, paniczu, dlaczego tak wyglądam, co? Urodziłem się taki, urodziłem się
odrażająco brzydki. Moja matka omal nie umarła z przerażenia, naprawdę. Biedna mamusia.
Biedny Gregor. - Szarpnął kierownicą i w ostatniej chwili ominęli wysepkę na jezdni. - Kiedy
byłem w twoim wieku, chciałem występować w cyrku, w przedstawieniu z dziwolągami. Ale
nie, powiedzieli, że mam za wysokie kwalifikacje. No to zostałem dozorcą w Szkole Pod
Wieżycami. Kocham tę szkołę, paniczu, wy też ją pokochacie. Kochają ją wszyscy młodzi
chłopcy i dziewczęta.
Minęli przedmieścia i skręcili w drogę biegnącą wybrzeżem na północ. Potem David musiał
chyba przysnąć, ponieważ następną rzeczą, jaką zobaczył, było szarawe niebo. Zdawało się,
że płyną po nim jak po morzu, że przód karawanu rozcina ciemnozielone fale, lecz gdy
przetarł oczy i spojrzał w okno, okazało się, że to nie morze, tylko płaskie, rozlegle pole, że
fale nie są prawdziwymi falami, tylko falującą na wietrze trawą. Pole było zupełnie puste,
lecz w oddali dostrzegł biały, drewniany wiatrak, w którym odbijały się ostatnie promienie
wieczornego słońca. Zadrżał. Gregor włączył ogrzewanie, mimo to David czuł, jak do
szoferki wkrada się przerazliwy chłód pustkowia.
Potem zobaczył prawdziwe morze. Droga, a właściwie dróżka, którą jechali, prowadziła do
rozchwierutanego, drewnianego pomostu. Czekała na nich łódz, na wpół ukryta w wysokiej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates