[ Pobierz całość w formacie PDF ]
była całkowicie zdecydowana znalezć go albo przynajmniej przekazać wiadomość. Nie chcia-
ła, by sprawy zostały w takim stanie, jak teraz. Odmówił jej, owszem, ale przecież nie zakłada-
ła, że połączy ich jakieś uczucie. Potrzebna jej była sama świadomość, że jest obok, teraz, na-
wet gdyby to miało oznaczać tylko krótką chwilę radości.
Kierowca, nie mogąc znalezć miejsca do parkowania, krążył bocznymi uliczkami. W
pewnym momencie Jenny zauważyła mężczyznę w budce telefonicznej.
- To chyba Hunter! - powiedziała, zażenowana swoim nieskrywanym podnieceniem.
Taksówka zjechała na krawężnik. Hunter patrzył na nich najwyrazniej zaskoczony.
Szybko odwiesił słuchawkę i wyszedł z budki.
- Cześć - powiedział, spoglądając łagodnie na Jenny. - Cóż sprowadza was do miasta?
- Phil miał dość siedzenia w domu, a nikt inny nie chciał się wybrać, więc zaproponowa-
łam mu swoje towarzystwo. - Zamilkła. Chciała mu powiedzieć o włamaniu, ale to w końcu
nie była jego sprawa.
- Rzygać mi się chciało od patrzenia na ściany sypialni - przyznał Phil. - Nie daj się jej
nabrać. Musiałem ją stamtąd wyciągnąć. Poszła ze mną tylko z litości.
- I dokąd się wybieracie? - spytał od niechcenia Hunter.
- Chyba zjemy coś w twoim hotelu - odpowiedział Phil. - Jenny prawie nic nie jadła wie-
czorem, a ja będę szczęśliwy, gdy zjem cokolwiek, co mi nie zaszkodzi!
- Dasz się zaprosić? - spytała Jenny równie swobodnie. Popatrzyła na budkę telefonicz-
ną, ale nie zapytała, dlaczego nie skorzystał z aparatu w swoim pokoju. Może oszczędza?
Opłaty w hotelu są niebotyczne.
Hunter wahał się tylko przez króciutką chwilę. Ktoś mniej wyczulony mógłby w ogóle
tego nie dostrzec, lecz Jenny potrafiła wychwycić najdrobniejsze sygnały, choć tym właśnie
starała się nie przejmować. Wiedziała, dlaczego tak się zachowuje. Przecież powiedział jej
otwarcie, że nie chce się z nikim wiązać.
Co nie znaczy, że to nie boli.
Ruszyli w stronę hotelu. W sali restauracyjnej przygrywał zespół mariachi, co utrudnia-
ło rozmowę, choć akurat w tym momencie było to Jenny na rękę. Nie umiała wymyślić nic
mądrego.
- Danie dnia to świeży tuńczyk, smażony, w delikatnej skorupce, z sosem z mango i po-
marańczy - poinformował kelner.
Jenny się skrzywiła.
- Widziałam takiego dzisiaj, osobiście i z bliska.
- Są ogromne, co? - wtrącił Phil.
- Złapałaś coś? - spytał Hunter. Uśmiechnęła się niewyraznie.
- Chorobę morską. - Uśmiechnął się. Zrobiło jej się ciepło na sercu. Nie myśl o nim, my-
ślała wpatrując się w menu, jakby zawierało wszystkie tajemnice życia.
Przyleciała do Puerto Vallarta, żeby próbować tutejszych dań, ale żołądek wciąż jakoś
nie stawał na wysokości zadania.
- Proszę wodę sodową - powiedziała.
- I czarną kawę - dodał Hunter. Phil popatrzył na nich, jakby stracili rozum.
- Już jadłem - wyjaśnił Hunter - ale karmią tu fantastycznie.
- Dajcie tego tuńczyka - postanowił Phil.
Cmoknął głośno, kiedy przyniesiono rybę i z zachwytem się do niej zabrał. Jenny popija-
ła wodę i kątem oka obserwowała Huntera. Wyjął papierosa z nowej paczki, postukał nim o
stolik i obracał w palcach.
- Dawno rzuciłem palenie - odpowiedział na jej nieme pytanie. - Ale czasem mam ocho-
tę zapalić.
- Bez specjalnego powodu?
- Zawsze jest powód. - Patrzył gdzieś w bok.
- Rany, ale to dobre - wymamrotał Phil z pełnymi ustami. Z lubością zlizał z kącików
warg odrobinę sosu. - Jenny, skarbie, jeżeli będziesz podawała coś takiego, goście będą walić
drzwiami i oknami.
- Powiem Glorii. - Myślami wybiegła w przyszłość, do restauracji w Santa Fe i do wszyst-
kich spraw, które czekały na załatwienie. A potem pomyślała o Rawleyu. I o włamaniu.
Westchnęła, czując, że Hunter ją obserwuje.
- Coś nie w porządku? - spytał. Wahała się tylko przez chwilę.
- Dostałam nieprzyjemną wiadomość tuż przed naszym wyjazdem z willi.
- Co się stało?
- Ktoś włamał się do mojego mieszkania.
Hunter wpatrywał się w nią. Upuścił niezapalonego papierosa na stół.
- Kiedy?
- Sądzę, że parę dni temu. - Jenny zrelacjonowała rozmowę z Janice. - Pamiętasz, jak
opowiadałam ci o Bennym? O tym psie sąsiadów? Sypia często pod moimi drzwiami, a ostat-
nio ma obolałe żebra. Ktoś, kto się włamał, pewnie kopnął go albo uderzył.
- Z psem wszystko w porządku? - głos Huntera był jak stal.
- Chyba tak.
- Jakieś banalne włamanie? - spytał Phil przy ostatnim kęsie. Z uśmiechem zadowolenia
odsunął talerz i rozparł się na krześle.
- Może i tak - powiedziała wolno.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates