[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niebieskich twarzy wędrują za nim stale, i prawie czuł miejsce między łopatkami, gdzie mógł
wylądować grot. Z pewnością nosili włócznie, choć unikali ciskania nimi, przynajmniej
dotąd. Chociaż ta świadomość nie pomagała na swędzenie między łopatkami. Zaczynał
pragnąć, by warownia była blisko, a jednocześnie przerażała go myśl, co tam zastaną.
Najwyrazniej zebrało się więcej niż jedno plemię; z pewnością załoga warowni nie widziała
dotychczas tak wielu niebieskoskórych w jednym miejscu. Gdyby ktoś z tamtych przeżył, z
pewnością doniósłby do legionu, że plemiona urosły w siłę i w hardość.
W końcu minęli ostatni zakręt i mieli przed sobą pół mili stromego podejścia do małej
warowni na szarym wzgórzu. Po dolinie otaczającej odsłoniętą skałę włóczyło się więcej
niebieskich. Niektórzy nawet rozłożyli się obozem pod samą warownią i mrużąc oczy,
obserwowali zbliżające się wozy. Za nimi nieustannie dudniły kroki i było słychać uderzające
o ziemię obluzowane kamienie, strącane bosymi stopami. Kiedy zaczęli się powoli piąć w
górę, każdy żołnierz był w skrajnym napięciu, a woznice nerwowo trzaskali z batów.
Nie było żadnych punktów obserwacyjnych i w Marku zaczął narastać tępy strach. To się nie
mogło stać. A może jednak?
Powolny marsz się przedłużał, ale w końcu znalezli się dość blisko, by zobaczyć, że wały
świecą pustkami. Markowi ścisnęło się serce. Wiedział, że wewnątrz nie ma ani jednej żywej
istoty. Dobył miecza i idąc, wymachiwał nim nerwowo.
Nagle zewsząd podniosło się dzikie wycie. Marek zaryzykował spojrzenie do tyłu, na ścieżkę,
i zobaczył coś, co wyglądało na setkę przypuszczających atak wojowników.
Peritas przejechał wzdłuż szeregu legionistów.
- Porzucić wozy! Biegiem do warowni! - krzyknął.
Kiedy z wozów zeskoczyli woznice i na złamanie karku popędzili przez ostatnie sto metrów,
dzikie wycie przeszło w dziką radość. Marek trzymał miecz w wyciągniętej ręce i biegł, nie
śmiejąc się obejrzeć po raz drugi. Zbyt blisko dudniły o ziemię twarde bose stopy i zbyt
głośny był atak niebieskoskórych. Przepchnął się przez bramy razem z kilkoma
najsilniejszymi żołnierzami i razem zaczęli
Rozdział 29
309
zachęcać krzykiem i ponaglać do szybszego biegu ślamazarniej-szych towarzyszy.
Większość to zrobiła. Tylko dwaj, zbyt zmęczeni albo za bardzo przestraszeni, aby biec
wystarczająco szybko, zostali w ostatnim momencie zawróceni od bram jak schwytana
zwierzyna i posiekani w kawałki. Wilgotny czerwony miecz wzniósł się wyzywająco w tym
samym momencie, kiedy ci, co przeżyli, zamknęli i podparli drągami bramy, a Peritas zsiadł z
konia i krzyknął, by przeszukać i zabezpieczyć warownię. Kto mógł zrozumieć dziwaczne
postępowanie dzikusów? Możliwe, że mieli więcej ludzi, którzy czekali wewnątrz, po prostu
dla przyjemności wyłapania ich, kiedy będą myśleć, że są bezpieczni.
Warownia jednak była pusta, pomijając trupy. Pięćdziesięciu żołnierzy i dwadzieścia koni.
Ludzie i zwierzęta leżeli tam, gdzie zostali zabici, a potem okaleczeni. Nawet konie miały
wyprute wnętrzności i cuchnącą padlinę oblepiały roje wielkich niebieskich much. Dwaj
żołnierze zwymiotowali, kiedy uderzył w nich odór, i serce Marka ścisnęło się jeszcze
bardziej. Byli uwięzieni w pułapce, a ich przyszłość to jedynie choroby i śmierć. Na zewnątrz
niebieskoskórzy skandowali jakieś okrzyki i piali z radości.
ROZDZIAA XXX
JNim noc zapadła, Peritas zamknął ciała legionistów w pustych piwnicach. Więcej trudności
nastręczyły konie. Warownię ogołocono z całej broni i nigdzie nie było choćby siekiery.
Oślizłą padlinę dzwignęłoby kilku ludzi, lecz nawet tylu nie wniosłoby jej po stromych
schodach, aby wyrzucić za wały. W końcu Peritas złożył ciężkie, bezwładne końskie szczątki
w stertę przy bramach, aby przyhamować atak. Nikt nie spodziewał się go nocą; strach i
rezygnacja zawisły nad ich głowami ciężką chmurą. Stojąc na murach, Marek zwężonymi
oczami obserwował ogniska.
- Czegoś tu nie rozumiem - mruknął do Peppisa. - Dlaczego pozwolono nam wejść do
warowni? Wzięli ją raz i niewątpliwie stracili przy tym trochę ludzi, więc dlaczego nie
rozprawili się z nami na drodze?
Peppis wzruszył ramionami.
- To są dzikusy, panie. Może lubią wyzwania, a może chcą nas poniżyć - powiedział, ostrząc
miecze na wklęśniętej, zużytej osełce. - Peritas mówi, że jeżeli rano nie będzie nas w obozie,
to do jutrzejszego wieczora przyślą nam odsiecz, może nawet wcześniej, ale na mój rozum
niebieskoskórzy nie dadzą nam wiele czasu.
-Myślę, że utrzymamy to miejsce dzień lub dwa. Oni mają przewagę liczebną, to pewne, ale
nic więcej. Zauważ, że już raz się tu wykrwawili.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates