[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stawia ich przed plutonem egzekucyjnym.
- Kogo przesłuchuje?
- Zaczął od tych, którzy byli w Armii Rezerwowej. Znał ich. Potem wziął się za
gliniarzy, Berta Heagneya i paru nauczycieli. Za wszystkich, którzy mają jakieś zdolności
przywódcze, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Najwidoczniej większość z tych ludzi nie jest mu
obca. Przesłuchuje mniej więcej pięć osób dziennie i mamy szczęście, jeśli przynajmniej trzy
z nich wrócą do nas wieczorem.
- Słyszałam, że już dawno znalezli informatorów na terenie wystawowym -
powiedziałam.
- Ten facet jest inny. Niektórzy rzeczywiście im się podlizują, ale nie robią takich
rzeczy jak on. Nie pomagają przy przesłuchaniach. Nie tak jak ten gad.
Mówiąc ostatnie zdanie, mężczyzna był już tak wściekły, że gwałtownie podniósł
głos. Na chwilę przyczaiłam się w cieniu, ale nikt się nie zjawił. Wiedziałam, że czas się
wycofać, ale miałam nadzieję, że usłyszę coś więcej od pani Mackenzie. Wyglądała strasznie
mizernie, była wykończona.
- Jak się czuje rodzina Lee? - zapytałam. - Co u rodziców Fi i Homera? U najbliższych
Robyn?
Pani Mackenzie tylko pokiwała głową.
- Wszystko w porządku - powiedział mężczyzna.
- Co tutaj robicie? - zainteresowałam się.
- Szykujemy gospodarstwa. Za kilka dni wprowadzą się osadnicy. Musicie na siebie
uważać. Wszędzie kręcą się grupki sprzątających. Wkrótce zjawią się setki obcych.
Zrobiło mi się niedobrze. Zaczynali nas otaczać. Wiedziałam, że być może pewnego
dnia przyjdzie mi pogodzić się z tym, co na razie wydawało się niewyobrażalne, chore - z
tym, że przez resztę życia będziemy niewolnikami. Teraz nie miałam jednak czasu na
rozmyślania. Mogłam tylko działać.
- Muszę już lecieć, pani Macca - powiedziałam.
Ku mojemu przerażeniu mama Corrie nagle wybuchnęła płaczem, odwróciła się ode
mnie i padła na stół, ponownie upuszczając śrubokręt. W zasadzie brzmiało to tak, jakby
płakała i krzyczała jednocześnie. Miałam wrażenie, że podłączono mi do głowy dwieście
czterdzieści woltów. Jakbym w jednej chwili została ostrzyżona na jeża. Wystraszona, szybko
się wycofałam, podbiegłam do drugiego końca sterty wełny i tam się ukryłam. Usłyszałam,
jak otwierają się drzwi ciężarówki, a po chwili do warsztatu wszedł żołnierz.
- Co się dzieje? - zapytał.
- Nie wiem - odpowiedział mężczyzna. Brzmiało to dość przekonująco, jakby zupełnie
go to nie obchodziło. - Po prostu zaczęła płakać. Chyba przez te cholerne szwedzkie gazniki.
One każdego doprowadzają do łez.
Kucając w ciemności, prawie się uśmiechnęłam.
Przez jakiś czas nic się nie działo. Słychać było jedynie szlochanie pani Mackenzie,
które trochę już ucichło. Słyszałam, jak mama Corrie głośno połyka ślinę, próbując
zaczerpnąć więcej powietrza i odzyskać panowanie nad sobą.
- Już dobrze, skarbie - powiedział do niej mężczyzna.
Znowu usłyszałam kroki żołnierza. Wyszedł z warsztatu i ruszył w stronę domu.
- Uciekaj, Ellie - powiedział mężczyzna normalnym tonem, jakby zwracał się do pani
Mackenzie.
Musiałam mu zaufać, więc ruszyłam bez słowa, wymknęłam się z warsztatu, minęłam
zbiornik na wodę i uciekłam do lasu. Przywitałam się z drzewami, jakby były moimi
przyjaciółmi, moją rodziną. Schowałam się za jednym z nich i chwilę odczekałam. Objęłam
pień, próbując złapać oddech. Potem popędziłam na wzgórze, żeby odnalezć przyjaciół.
14
Pierwszych osadników zobaczyliśmy już dwa dni pózniej. Znowu zaczął padać deszcz, więc
schroniliśmy się w domku postrzygaczy. Siedzieliśmy zbici w gromadkę, wsłuchując się w
skrzypienie, zawodzenie i pomruki drewna. Deszcz atakował nawałnicami, bębniąc o
cynkowaną blachę, jakby chciał rozkołysać dach. Pełniliśmy wartę na zmianę, dwadzieścia
cztery godziny na dobę, ale pogoda była tak paskudna, że ekipy sprzątające więcej się nie
pokazały. Poszliśmy sprawdzić, co zrobiły. Dom był czysty, wysprzątany, a łóżka zaścielone.
Wszystko przygotowano dla obcych, dla cudzoziemców, którzy mieli się wprowadzić i
przejąć nasz dobytek. Czułam strach i przygnębienie, wyobrażając sobie, jak śpią w łóżkach
Holmesów, jedzą w ich kuchni, chodzą po ich polach i sieją swoje ziarno na ich ziemi.
Podejrzewałam, że naszą farmę spotka wkrótce podobny los.
Dwa dni pózniej przestało padać, ale niebo nadal było szare, powietrze zimne, a
ziemia mokra i błotnista. Postanowiliśmy, że gdy tylko nadarzy się okazja, jeszcze raz
zajrzymy do domu Chrisa i sprawdzimy, czy przypadkiem go tam nie ma. Dlatego o zmroku,
mimo zimnej, paskudnej pogody, zebraliśmy manatki i pomaszerowaliśmy przez pola.
Wczesnym wieczorem podróżowanie drogą było zbyt niebezpieczne, ale wiedzieliśmy, że
możemy okrążyć Wirrawee i bez większego problemu wyjść na Meldon Marsh Road
niedaleko domu Langów.
Przez chwilę szliśmy w milczeniu. Dwa kolejne dni w zamknięciu nie poprawiły nam
humorów. Otwarta przestrzeń miała na nas jednak pozytywny wpływ: miło było znowu
odetchnąć świeżym powietrzem. Po przejściu dwóch kilometrów poczułam, że zaczynam się
odprężać. Przez jakiś czas trzymałam Lee za rękę, ale poruszanie się w ten sposób w
ciemności okazało się zbyt uciążliwe. Po licznych potknięciach doszliśmy do wniosku, że
potrzebujemy obu rąk, żeby utrzymać równowagę. Puściłam Lee przodem i zaczęłam
rozmawiać z Robyn o filmach, które kiedyś oglądałyśmy: o tym, które z nich nam się
podobały, a które nie. Strasznie chciałam obejrzeć jeszcze kiedyś jakiś film, móc wpatrywać
się w ogromny ekran w ciemności i oglądać pięknych ludzi w pięknych strojach, którzy
mówią sobie mądre i romantyczne rzeczy. Podejrzewałam, że w innych częściach świata
ludzie nadal kręcą filmy, a inni nadal je oglądają, ale w tamtej chwili trudno było mi to pojąć.
Okrążyliśmy Wirrawee i wyszliśmy na Meldon Marsh Road. Było już dobrze po
dziesiątej i uznaliśmy, że nic nam tam nie grozi. Czuliśmy ulgę, mogąc znowu iść drogą, i
przemieszczaliśmy się znacznie szybciej. Mniej więcej dwa kilometry od domu Chrisa
zauważyliśmy jednak budynek, w którym paliło się światło. To był dla nas szok. Na wsi
znowu płynął prąd. Zatrzymaliśmy się i patrzyliśmy w milczeniu. Wcale nie był to przyjemny
widok. W pewnym sensie powinien być pocieszający: widzieliśmy przecież coś, co bardzo
przypominało dawne czasy. Teraz jednak życie wyglądało inaczej. Zmieniliśmy się w dzikie
zwierzęta i przywykliśmy do tego, przyzwyczailiśmy się do przemierzania nocą ciemnych
pól, do biegania w dziczy. Wiedzieliśmy, że jeśli osadnicy rozpanoszą się w gospodarstwach,
przejmując je razem ze światłami, prądem i swoją własną formą cywilizacji, będziemy
spychani coraz bardziej na obrzeża, przyjdzie nam czaić się w jaskiniach i norach, wśród skał.
Nadal bez słowa zbliżaliśmy się do oświetlonego domu. Jak ćmy. Nie wiedziałam, kto
w nim wcześniej mieszkał, ale wydawał się wygodny: był zbudowany z cegły, miał duże
szerokie okna i co najmniej trzy kominy. Wokół rosły drzewa dające cień i rozpościerał się
zadbany ogród otoczony murkiem z cegły, który przed domem tworzył geometryczny wzór.
Ten murek prawie mnie wykończył. Potknęłam się o wystającą cegłę i poczułam
przeszywający ból w kolanie, które nie bolało mnie już od kilku dni. Odzyskałam jednak
równowagę, a kiedy pomacałam kolano, okazało się, że wszystko jest w porządku.
Dogoniłam pozostałych, którzy schowali się za drzewem i patrzyli w stronę jednego z
oświetlonych okien. Zła strategia, pomyślałam. %7łołnierz z karabinem maszynowym mógłby
ich wszystkich zmieść w niespełna sekundę. Stanęłam za drzewem i szepnęłam im to. Byli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates