[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skoro to zrobił, powiedziałam tak . A poniewa\ byliśmy na miejscu, a jest tam ta słynna
kaplica... wzięliśmy ślub.
- Dla ciebie to chyba \adna nowość.
W oczach Jessie błysnął gniew, ale jej głos brzmiał spokojnie, kiedy powiedziała:
- Myślałam, \e się ucieszysz. Choćby ze względu na mnie. Jestem bardzo szczęśliwa.
Jeśli nie potrafisz się tym cieszyć, postaraj się przynajmniej zaakceptować moją decyzję.
- Dla mnie to te\ nie powinna być \adna nowość - burknęła Abra.
Jessie spochmurniała.
- Willie chciał tu dziś ze mną przyjść, ale mu to odradziłam. Wydawało mi się, \e
lepiej będzie, jak sama ci o tym powiem. Willie bardzo cię lubi i ceni - jako kobietę i jako
in\yniera. Mam nadzieję, \e nadal będziesz dla niego miła.
- Lubię pana Barlowa - powiedziała sucho Abra. - W zasadzie nie powinnam chyba
być zaskoczona. śyczę wam szczęścia.
Jessie nagle zrobiło się przykro.
- To ju\ coś. - Wstała, okręcając obrączkę na palcu. - Muszę być wcześniej w biurze,
\eby przepisać na maszynie wymówienie.
- Rzucasz pracę?
- Tak, przenoszę się do Dallas. Willie ma tam dom.
- Rozumiem. - Abra tak\e wstała. - Kiedy?
- Wylatujemy dziś po południu, bym mogła poznać jego syna. Wracam za kilka dni,
\eby dograć wszystkie szczegóły. - Chciała objąć córkę, ale się rozmyśliła. Uznała, \e Abra
potrzebuje trochę czasu, \eby się oswoić z rewelacjami, jakie usłyszała. - Zadzwonię po po-
wrocie.
- W porządku - szorstko powiedziała Abra. - Baw się dobrze.
Cody odprowadził Jessie do drzwi. W progu dotknął jej ręki.
- śyczę ci szczęścia, Jessie.
- Dziękuję - odparła. Dobrze, pomyślała, \e o tej porze biuro jest jeszcze puste. Będzie
sobie mogła popłakać. - Dbaj o nią, dobrze? - poprosiła.
Cody zamknął drzwi, a kiedy się odwrócił, zobaczył \e Abra stoi dokładnie w tym
samym miejscu, w którym po\egnała się z matką.
- Byłaś dla niej niezbyt miła.
- Nie wtrącaj się! - Chciała pobiec do sypialni, ale Cody chwycił ją za rękę.
- Dlaczego? - zapytał, patrząc jej w twarz. Była blada, tylko jej oczy miotały
błyskawice. - O co ci chodzi, Abra? Nie wydaje ci się, \e twoja matka ma prawo wyjść za
mą\, za kogo jej się podoba?
- Ale\ tak. Zawsze miała takie prawo. Puść mnie. Muszę się przygotować. Za chwilę
wychodzę do pracy.
- Nie. - Cody ani myślał jej puścić. - Nigdzie nie pójdziesz, póki mi nie powiesz, o co
ci chodzi.
- W porządku. Powiem ci. Chodzi o to, \e ona się nigdy ze mną nie liczyła. - W jej
głosie dzwięczała taka rozpacz, \e Cody zwolnił uścisk. - Zawsze to samo. Ona się nigdy nie
zmieni. Najpierw był Jack, czyli mój ojciec. Kiedy umierał, miał dwadzieścia lat. - Chwyciła
ze stołu fotografię. - Podobno był jej największą miłością.
- On zmarł wiele lat temu - powiedział spokojnie Cody. - A \ycie toczy się dalej. Co
masz matce za złe?
- Tę liczbę i to tempo. Trudno ich wszystkich zliczyć. Mą\ numer dwa, Bob. -
Sięgnęła po kolejne zdjęcie. - Miałam sześć lat, gdy uznała, \e pora na kolejne mał\eństwo.
Trwało jakieś dwa - trzy lata. - Upuściła zdjęcie i wzięła kolejne. - Potem był Jim. Nie wolno
nam zapomnieć o Jimie, mę\u numer trzy. Przed nim było jeszcze trzech czy czterech innych
facetów, tyle \e matka nie wzięła z nimi ślubu. Jim miał sklep spo\ywczy. Poznali się nad
kartonem soków owocowych, a pobrali pół roku pózniej. Dokładnie tyle czasu razem wy-
trzymali. Jim się tak naprawdę nie liczył. Matka nigdy nie nosiła jego nazwiska. Potem był
Bud. Poczciwy Bud Peters. Nie mam jego fotografii, ale mam tu zdjęcie Jessie, zrobione w
dniu ich ślubu. - Wzięła je, przewracając przy okazji kilka innych. - Bud sprzedawał buty i
lubił majsterkować. Był z gatunku tych, co to prochu nie wymyślą, ale go lubiłam. Ona chyba
te\ go lubiła. Była z nim przez siedem lat, a to swoisty rekord. - Odstawiła zdjęcie. -
Poczciwy stary Bud. Rekordzista.
- Przecie\ to jej \ycie, Ruda.
- To było tak\e i moje \ycie - prychnęła z furią - Niech to wszyscy diabli! Moje \ycie!
Masz pojęcie, jak to jest, kiedy człowiek tak naprawdę nie wie, jak aktualnie nazywa się jego
matka? Albo który wujek będzie twoim kolejnym ojczymem? W czyim domu zamieszkasz?
Do jakiej szkoły będziesz chodzić?
- Nie. - Cody pomyślał o udanym mał\eństwie swoich rodziców, o tym, jak zgraną i
stabilną tworzyli rodzinę. - Nie, nie mam pojęcia. Jesteś ju\ dorosłą kobietą, a nie dzieckiem.
Mał\eństwo twojej matki nie ma wpływu na twoje \ycie.
- Ale to się ciągle powtarza. Nie rozumiesz? Przez całe \ycie byłam świadkiem, jak się
zakochiwała i odkochiwała w ekspresowym tempie. Za ka\dym razem, gdy wychodziła za
mą\ albo się rozwodziła, mówiła to samo: Tak będzie dla nas najlepiej . Ale to nigdy nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates