[ Pobierz całość w formacie PDF ]
może nigdy nie przeniknie tajemnicy swego pochodzenia, było już samo w sobie rzeczą
trudną. Najsmutniejsze było jednak to, że nie wiedział, jaki kraj jest jego ojczyzną.
Najbiedniejsze dziecko ulicy, najnędzniejszy wieśniak wie przynajmniej, do jakie-
go kraju, do której z wielkich ludzkich rodzin należy! mówił sobie czasami, gdy my-
ślał o tych sprawach. A ja tego nie wiem! Jestem jak rozbitek na ziemskim globie, jak
pyłek kurzu przyniesiony przez wiatr nie wiadomo skąd! Nie mam korzeni, nie mam
tradycji, nie mam przeszłości! Ziemia, gdzie urodziła się moja matka, gdzie spoczywają
lub spoczną jej kości, może zostać zhańbiona i zdeptana przez wroga, a mnie nie będzie
dane jej bronić, przelać dla niej krew!
Myśl ta zasmucała biednego Erika. W takich chwilach na próżno mówił sobie, że
znalazł matkę w pani Katrinie, rodzinny dom u Herseboma, ojczyznę w Noro; na próż-
no przysięgał sobie, że po stokroć zwróci im te dobrodziejstwa i będzie najbardziej od-
danym synem Norwegii czuł, że jest w sytuacji wyjątkowej.
Różnice fizyczne między nim a otoczeniem, kolor oczu, cera przelotnie dostrze-
żone w lustrze, w szybie sklepowej wszystko budziło w nim co chwila te bolesne re-
fleksje. Czasami zastanawiał się, który kraj wybrałby na swą ojczyznę, gdyby mógł wy-
bierać. Studiował pod tym kątem historię i geografię, dokonywał przeglądu kultur i na-
rodów. Pewnym pocieszeniem było dla niego, że przynajmniej jedno może sobie po-
wiedzieć: jest z rasy celtyckiej, i szukał w książkach potwierdzenia faktu stwierdzone-
go przez doktora.
Ale kiedy ów powtarzał mu, że jego zdaniem Erik jest na pewno Irlandczykiem, chło-
piec czuł, jak kraje mu się serce. Jak to! Czy ze wszystkich ludów celtyckich trzeba było
mu wybrać najbardziej ciemiężony?... Gdyby tylko miał na to niepodważalny dowód,
oczywiście kochałby tę nieszczęśliwą ojczyznę tak, jak kochałby największą i najznako-
mitszą! Jednak tego dowodu nie było! Dlaczegóż nie miałby na przykład być Francu-
58
zem?... We Francji też są Celtowie!... Taką ojczyznę chciałby mieć, z jej wspaniałymi tra-
dycjami, dramatyczną historią i plennymi prawami, które zaszczepiła światu! Och, jak
żarliwie kochałby taką ojczyznę i służył jej ze wszystkich sił!... Jakże byłby dumny, że
do niej przynależy! Z jaką synowską miłością studiowałby jej chwalebne kroniki, czy-
tał książki jej pisarzy, podziwiał dzieła artystów!... Niestety! Właśnie ten rodzaj wrażeń
miał dla niego pozostać niedostępny na zawsze!... Dobrze wiedział, że problem jego po-
chodzenia nigdy nie zostanie rozwiązany, skoro tyle poszukiwań nie dało żadnych re-
zultatów!
A jednak wydawało się Erikowi, że gdyby tak osobiście sięgnął do zródeł już uzy-
skanych informacji, sam zbadał na miejscu nowe ślady, które mogą się jeszcze pojawić,
może udałoby mu się coś osiągnąć. Czego nie potrafiły dokonać starania wynajętych
agentów, mogła zdziałać jego własna aktywność, poparta wniesionym zapałem i wolą
zwycięstwa, których nic przecież nie zastąpi!
Ta prześladująca go myśl wpłynęła niepostrzeżenie a bardzo wyraznie na jego dzia-
łania i nadała im, niemal bez jego wiedzy, specjalny kierunek. Jakby to było z góry po-
stanowione, że musi podróżować, zaczął dogłębnie studiować kosmografię, geografię,
sztukę żeglowania, cały program szkół morskich.
Któregoś dnia mawiał sobie zdam egzamin na kapitana żeglugi wielkiej,
a wtedy będę mógł, na własny koszt, popłynąć do Nowego Jorku i podjąć dochodzenie
w sprawie Cynthii !
W rozmowach siłą rzeczy Erik z całą młodzieńczą pasją rozwijał swój projekt osobi-
stych poszukiwań.
Na koniec doktor Schwaryencrona, mecenas Bredejord i profesor Hochstedt prze-
siąknęli nim do tego stopnia, że przyjęli go za własny, albowiem kwestia pochodzenia
Erika, która początkowo była dla nich wyłącznie interesującym problemem, coraz bar-
dziej ich pasjonowała. Widzieli, jak bardzo Erik wziął ją sobie do serca, a ponieważ ko-
chali go szczerze, byli gotowi zrobić wszystko, by rzucić nieco światła na tę tajemniczą
sprawę.
I tak oto pewnego pięknego wieczoru zrodził się pomysł wspólnego wyjazdu na wa-
kacyjną wycieczkę do Nowego Jorku, by sprawdzić osobiście, czy nie dałoby się dowie-
dzieć czegoś jeszcze na podstawie tego, co już wiedzieli.
Kto pierwszy wpadł na ów pomysł? Kwestia ta pozostała nie wyjaśniona i stała się
przedmiotem sporów między doktorem i Bredejordem, każdy z nich bowiem rościł so-
bie pretensje do pierwszeństwa. Prawdopodobnie wpadli nań jednocześnie, gdyż Erik,
pielęgnując go nieustannie, musiał przesycić nim atmosferę. Najważniejsze jednak, że
projekt przybrał realne kształty, został ostatecznie przyjęty i we wrześniu następnego
roku Erik i trójka przyjaciół zaokrętowali się w Chrystianii* na statek płynący do Sta-
*Christiania obecnie Oslo
59
nów Zjednoczonych.
Dziesięć dni pózniej byli już w Nowym Jorku, gdzie nie zwlekając nawiązali kontakt
z firmą Jeremy Smith, Walker i S-ka, skąd przyszły pierwsze informacje.
Od tej chwili włączył się do gry nowy czynnik, którego mocy nikt jeszcze nie podej-
rzewał. Była nim osobista aktywność Erika. W Nowym Jorku i Stanach Zjednoczonych,
we wszystkich tak nie znanych mu przecież widokach, zauważał głównie to, co mogło
pozostawać w związku z przedmiotem jego poszukiwań. Zrywał się o świcie, biegł do
portu, chodził wzdłuż nabrzeży, docierał nawet do statków na redzie, zbierając bez wy-
tchnienia najdrobniejsze informacje.
Czy znał pan Kanadyjską Spółkę Transportową? Czy mógłby mi pan wskazać ja-
kiegoś oficera, pasażera czy marynarza, który pływał na Cynthii ? rozpytywał się
wszędzie.
Dzięki swej doskonałej znajomości angielskiego, miłej i poważnej twarzy, obeznaniu
we wszystkich morskich sprawach, był wszędzie dobrze przyjmowany. Wskazano mu
kolejno kilku dawnych oficerów, marynarzy lub urzędników Kanadyjskiej Spółki Trans-
portowej. Niektórych zdołał odszukać, po innych ślad zaginął. Ale żaden z nich nie po-
trafił udzielić mu istotnych informacji o ostatnim rejsie ,,Cynthii . Dopiero po dwóch
tygodniach nieprzerwanych poszukiwań, chodzenia tu i tam, dotarł do informacji, któ-
ra swoją precyzją odcinała się od bezładnej masy często sprzecznych wiadomości, jakie
udało mu się dotąd zebrać. Informacja ta doprawdy wydawała się na wagę złota.
Okazało się bowiem, że pewien marynarz, niejaki Patrick O Donoghan, przeżył za-
tonięcie Cynthii i nawet powracał kilkakrotnie do Nowego Jorku od czasu katastro-
fy. Tenże Patrick O Donoghan służył, jak mówiono, jako chłopiec okrętowy na pokła-
dzie Cynthii w czasie ostatniego rejsu tego statku. Przydzielony był do służby kapitana
i według wszelkiego prawdopodobieństwa, znał pasażerów pierwszej klasy, którzy jada-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates