[ Pobierz całość w formacie PDF ]
standardowych punktów nawigacyjnych w tym sektorze
galaktyki. Wydawało się, że mało kto miał ochotę tam
latać.
Jasmine i Grok przylecieli wynajętym jachtem
pilotowanym przez Redona Spadę. W rzeczywistości była
to szybka jednostka zwiadowcza, którą zarejestrowano na
podstawie sfałszowanych papierów.
Chodziło nie tylko o to, aby nie wkładać wszystkich
firmowych jajek do jednego koszyka, ale i nie dopuścić do
zbyt wczesnego rozpoznania Groka, który nie mógł nie
rzucać się w oczy. Dodatkowo zapewniali sobie w ten
sposób środek ewakuacji, gdyby coś poszło bardzo zle.
M chel trochę się zdumiała, że Jasmine woli
podróżować z Grokiem, zamiast wygodnie przelecieć się na
pokładzie liniowca Normandie. Mimo zaciekawienia
powstrzymała się jednak od komentarzy.
Podczas lotu na Alsaoud statek był zapełniony
ledwie w połowie, toteż obsługa wręcz dopieszczała
pasażerów, zwłaszcza tych z pierwszej klasy. To Friedrich
nalegał na jedynkę. Twierdził, że nie wyobraża sobie
innego podróżowania, choć dobrze wie, że powinni obecnie
uważać z wydatkami.
M chel próbowała wypytać członków załogi,
dlaczego tak mało osób odwiedza Alsaoud, chociaż
133
wszystkie przewodniki nazywają planetę fascynującą? Z
jakiegoś powodu nikt nie był skłonny oświecić jej w tej
kwestii. Ani wprost, ani aluzyjnie.
Gdy statek wyszedł z nadprzestrzeni, pasażerów
zachęcono do zebrania się w jednej z galerii widokowych
albo włączenia ekranów w kabinach dla podziwiania
niezwykłych widoków Pasa Maron .
Niezależnie od tego załoga obsadziła obie wyrzutnie
pocisków, chwilę potem pojawiła się też jednostka
eskortowa. Statek wisiał nieruchomo w próżni,
przygotowując się do skoku w głąb układu.
M chel pamiętała, co mówił Grok o tym układzie,
ale i tak uległa urokowi.
Pas Maron powstał zapewne na skutek kolizji dwóch
ciał niebieskich. Pozostające w nieustannym ruchu
asteroidy, od małych po bardzo duże, z daleka
przypominały planetarne pierścienie. Sądząc po łącznej
masie skalistego gruzu, te niegdysiejsze planety musiały
być bardzo duże.
Syntetyczny głos przewodnika podpowiadał, że pas
jest zamieszkany przez grupę etniczną zwącą siebie Ludem.
Podobno bardzo dumnych ludzi.
I tym razem nie padła żadna wzmianka na temat
piractwa czy innych niebezpieczeństw mogących
zniechęcić podróżników.
Druga planeta, obecnie najważniejsza w układzie,
nazywała się Khazia. Była globem bardzo podobnym do
Ziemi. Jej stolicą było miasto Helleu.
Większość nieprzesadnie dużych kontynentów
leżała w strefie umiarkowanej. Wszystkie były poznaczone
wewnętrznymi morzami i jeziorami. Riss czytała, że
planeta miała przede wszystkim charakter rolniczy, z
134
niewielką domieszką lekkiego przemysłu.
Co ciekawe, Normandie nie wylądowała w Helleu,
chociaż w mieście był całkiem spory port kosmiczny.
Garstka wysiadających pasażerów miała zostać
przewieziona na dół wahadłowcem, którego załoga okazała
się uzbrojona po zęby. Co więcej, patrzyła wilkiem na
pasażerów, jakby miała im za złe, że wybierają się na
Alsaoud.
Riss odniosła jednak wrażenie, że większość z tych
ponuraków bacznie obserwuje obcych, wyraznie nimi
zainteresowana i gotowa, w razie czego, zrobić z uzyskanej
w ten sposób wiedzy użytek.
Z góry Helleu prezentowało się nawet malowniczo.
Miasto leżało nad wielką zatoką, z drugiej strony mając
niebosiężne góry. Spore, może nawet bardzo duże, zostało
najwyrazniej starannie rozplanowane. Biała i lśniąca w
słońcu zabudowa obejmowała także leżące przy brzegu
wyspy.
Jednak im bliżej byli celu, tym bardziej zaczynało
im tego i owego w tym obrazie brakować.
Na przykład górnych kondygnacji drapacza chmur,
zdmuchniętych zapewne przez eksplozję ciężkiego pocisku,
czy też znaków drogowych. To, co jezdziło po ulicach,
było poobijane i uzbrojone po zęby. Galerie handlowe z
otaczającymi je pierścieniami umocnień przypominały
forty. Zwykłe sklepy miały pancerne witryny. Przechodnie
pojawiali się rzadko i zawsze szybko się przemieszczali.
M chel odniosła wrażenie, że większość z nich jest
uzbrojona.
Obok lądowiska leżały postrzelane jak sito wraki
różnych jednostek. Te, które stały na betonie, były w
większości okrętami wojennymi. Wszystkie jednostki
135
cywilne nosiły ślady modyfikacji i też były uzbrojone.
Cudownie mruknęła Riss.
Wszędzie dobrze, ale w ogniu walki najlepiej
mruknął Goodnight.
Wylądowali i zostali przegonieni do komory celnej.
Wahadłowiec nie czekał na nic więcej i niemal natychmiast
wystartował.
Placówka celna była otoczona workami z piaskiem,
w których pozostawiono otwory strzelnicze. Wszyscy
urzędnicy nosili pełne pancerze bojowe.
Sytuacja polityczna musiała się tu chyba zmienić
od czasu wydania najnowszego przewodnika zauważył
von Baldur.
Nikt nie zainteresował się bliżej ich paszportami ani
bagażami. Riss od razu pożałowała, że nie spakowała do
walizki chociaż małego mozdzierza. Patrząc na
podziurawione budynki przed terminalem, pomyślała
jednak, że tutaj zapewne wszyscy mają na podorędziu coś
większego kalibru.
Umieram z ciekawości, aby zobaczyć nasz hotel
powiedział Goodnight.
Przedział pasażerski taksówki obudowano
stalowymi płytami. Stanowisko kierowcy też było
opancerzone. Sam kierowca, smukły mężczyzna o
kręconych włosach, okazał się całkiem przyjazny i pomógł
im załadować bagaże.
Gdy ostatnia torba znalazła się w bagażniku, w
górze rozległ się ogłuszający ryk. Riss odruchowo
krzyknęła Padnij! i cała trójka przytuliła się do ziemi
obok taksówki.
Odległy o kilkaset metrów niewielki budynek uniósł
się w powietrze trafiony salwą rakiet i rozpadł się elementy
136
składowe, które runęły, wzbijając chmurę pyłu.
Kierowca pozbierał się z betonu i zerknął na
zegarek.
Trochę wcześnie dzisiaj powiedział.
To tak cały czas? spytał z niedowierzaniem
Goodnight.
Och nie odparł taksówkarz. Tylko ostatnio.
Dwa tygodnie temu mieliśmy wybory i chłopaki jeszcze nie
rozstrzygnęli, kto właściwie wygrał.
Ciekawe powiedział von Baldur. Poprosimy do
hotelu Excelsior.
Aha mruknął taksiarz. Jesteście pewnie
doradcami.
Dlaczego pan tak sądzi? spytał Friedrich.
Wybraliśmy ten hotel z przewodnika.
Jasne, jasne rzucił mężczyzna, wyraznie im nie
wierząc. Dla pańskiej informacji, sir, Excelsior to obecnie
siedziba tych, co chcą decydować o przyszłości naszego
układu.
Riss skrzywiła się i pochyliła do Goodnighta.
Może lepiej zmienić lokum?
Albo i nie odparł Chas. Dzięki temu nie
będziemy musieli szukać kontaktów.
Riss uśmiechnęła się niepewnie.
Dotarli do punktu kontrolnego na zwykłej poza tym
ulicy. Obłożone workami z piaskiem stanowisko
zajmowało środek jezdni. W środku widać było Strzelca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates