[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obietnicy nie dałem. W końcu było to już zbytecznym okrucieństwem, gdyż
sprawa była właściwie przesądzona w moim umyśle. Nie umiałem się oprzeć
natarczywym prośbom tego człowieka opanowanego śmiertelną trwogą. Przy
tym udało mu się uderzyć we właściwą strunę. Tak! Byliśmy obaj
marynarzami. To był węzeł istotny, nie posiadałem bowiem innej rodziny.
Drugi argument - żony i dziecka (w przyszłości) - nie zrobił na mnie wrażenia,
brzmiał co najwyżej dziwacznie.
Nie wyobrażałem sobie, aby mogły istnieć ściślejsze więzy ponad te,
które wytwarza między ludźmi wspólna służba, przynależność do tego
samego okrętu i tej samej załogi, zwłaszcza w chwilach niebezpieczeństwa.
Nasz statek zaś stał, na uwięzi, schwytany jak w potrzask w ramiona zatrutej
rzeki, i to z powodu marnych, kupieckich zatargów.
Mieliśmy jednak wkrótce odzyskać swobodę. Droga była utorowana,
już tylko trzy dni dzieliły nas od wyjazdu. Tam, poza ławicą zamykającą
wejście do portu, czekało nas morze - czyste, bezpieczne, przyjazne.
Ta myśl podtrzymywała mnie w powrotnej drodze na statek. Wszedłszy
do salonu usłyszałem głos doktora, w chwilę później okazała jego postać
wynurzyła się z kabiny znajdującej się z prawej strony statku. Mieściła się w
tej kabinie szafka z apteczką okrętową zajmującą miejsce koi.
Nie zastawszy mnie na pokładzie doktor zeszedł na dół, by podczas
mej nieobecności zrobić przegląd lekarstw, bandaży itp. aptecznych zapasów.
Wynik inspekcji był pomyślny.
Serdecznie mu podziękowałem dodając, że uprzedził moje życzenie,
zamierzałem bowiem prosić go przed wyjazdem o tę przysługę.
- Za trzy dni, jak panu wiadomo, będziemy już na morzu, a tam
skończą się wszystkie moje utrapienia!
Doktor wysłuchał mnie z powagą i nie wyrzekł ani słowa. Dopiero na
wieść o tym, że zamierzam zabrać ze sobą Burnsa, zasępił się widocznie i
kładąc mi przyjacielskim ruchem rękę na kolanie, zaczął mi przedstawiać, na
jak wielkie narażam się niebezpieczeństwa.
Chory ma tyle jeszcze sił, że może być przeniesiony na statek, ale
innego wysiłku nie wytrzyma, a nawrotu gorączki z pewnością nie przeżyje.
Nasza przeprawa potrwa około sześćdziesięciu dni, z początku będzie
prawdopodobnie bardzo uciążliwa, a pod koniec utrudniona przez burze. Czy
wolno mi rachować na własne tylko siły i puszczać się w taką drogę bez
pierwszego oficera, przy pomocy nieudolnego młodzieniaszka, jakim jest
drugi mój pomocnik? Doktor powinien był dodać, że ja sam po raz pierwszy
pełnię funkcję kapitana. Musiało mu to przyjść do głowy, bo nagle urwał w
połowie zdania. Co do mnie, uświadamiałem sobie tę prawdę aż nadto
wyraźnie.
Zacny doktor nalegał, abym natychmiast zatelegrafował do Singapuru
o przysłanie mi innego oficera, choćby to miało odsunąć mój wyjazd o cały
tydzień.
- Ani dnia dłużej nie zostanę! - krzyknąłem wzdrygając się na samą
myśl o nowej zwłoce. I począłem tłumaczyć doktorowi, że wobec znacznego
polepszenia się stanu zdrowia mojej załogi nie powinienem ani chwili
przetrzymywać jej w porcie. Na morzu nie będę już potrzebował niczego się
lękać. Ono będzie najskuteczniejszym lekarstwem na troski i choroby.
Okulary doktora, utkwione we mnie jak dwa reflektory, zdawały się
badać rzetelność mego postanowienia. W pewnej chwili otworzył usta, jak by
zamierzał dalej się spierać, ale rozmyślił się widać i nie powiedział nic. Ja zaś
nie mogłem pozbyć się wspomnienia Burnsa. Jego strach, bezradność i
wyczerpanie stały mi w oczach tak żywo, że przesłaniały zupełnie
rzeczywistość, którą oceniałem trzeźwo przed godziną. Prześladująca mnie
natrętna wizja musiała być odbiciem jakichś podświadomych stanów jego
duszy i dlatego narzucała się z taką siłą mojej wyobraźni.
- Panie doktorze - rzekłem wreszcie. - O ile pan nie powie mi
kategorycznie, że chorego nie można pod żadnym pozorem ruszyć z łóżka, to
wydam zarządzenie, aby przeniesiono go na pokład. „Uczynimy to jutro,
pojutrze zaś wyruszam o świcie, choćbym po wyjściu z portu musiał na parę
dni zarzucić kotwicę dla ukończenia niezbędnych przygotowań.
- Ach, zarządzenie sam wydam najchętniej - przerwał mi żywo doktor. -
Jeślim pana ostrzegał, to tylko jako przyjaciel, jako człowiek życzliwy, nic
więcej.
Wstał z miejsca i ze zwykłą sobie, pełną godności prostotą uścisnął
moją rękę serdecznie, może cokolwiek uroczyście. Tak mi się przynajmniej
wydało. Wierny danemu przyrzeczeniu, zjawił się w chwili przenoszenia
Burnsa i towarzyszył noszom do przystani. Ułożony przez nas program uległ
tej tylko zmianie, że przewiezienie chorego odroczyliśmy na ostatnią chwilę, tj.
na sam dzień wyjazdu.
Było to w jaką godzinę po wschodzie słońca. Doktor, stojący na
brzegu, wymachiwał czas jakiś wielką łapą, po czym z wolna zawrócił ku
bryczce, która towarzyszyła mu od miasta aż do brzegu rzeki. Burns, którego
przenoszono w tej chwili przez tylny pokład, robił wrażenie nieżywego.
Ransome zajął się przygotowaniem dlań kabiny, ja zaś pozostałem na
pokładzie, by czuwać nad pracą załogi, holownik pochwycił już bowiem linę
naszego statku.
Plusk cum okrętowych osuwających się do wody wywołał we mnie
nagłą zmianę uczuć. Jak człowiek budzący się z dręczącego snu, odczułem
rodzaj ulgi, wszakże niezupełnej. Gdy oddalając się od wyziewów tej okropnej
wschodniej stolicy, dziób statku zakołysał się nad wylotem rzeki, nie
doznałem uczucia radosnej dumy, jakiego spodziewałem się w tym
upragnionym momencie. To, co odczułem, było raczej złagodzeniem napięcia
wewnętrznego przejawiającym się w ogromnym znużeniu; wyobrażam sobie,
iż podobnych uczuć doznawać musi zapaśnik po niesławnym boju.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates