[ Pobierz całość w formacie PDF ]
O: Nie.
P: Czy jeszcze coś mówiła?
O: Tak. Prosiła mnie - błagała - \ebym znalazł Carrie White.
P: Jak pan zareagował na to \ądanie?
O: Kazałem jej iść do domu.
P: Dziękujemy panu, szeryfie.
Vic Mooney zataczając się i szczerząc zęby wypadł z ciemności zalegającej parking
kantoru drive-in, nale\ącego do Trustu Banków. Szeroki, przera\ający uśmiech,
uśmiech kota z "Alicji w Krainie Czarów", błądził mu sennie po twarzy jak w
lunatycznym transie, ledwie widoczny w słabym blasku łuny po\aru. Włosy,
poprzednio starannie uli-zane, jak przystało mistrzowi ceremonii, sterczały mu teraz
na wszystkie strony niczym wronie gniazdo. Na czole miał trochę krwi - pamiątkę po
jakimś zapomnianym upadku podczas szaleńczej ucieczki z wiosennego balu.
Podbite, zapuchnięte oko otaczał purpurowy siniec. Potykając się dobrnął do
samochodu szeryfa Doyle'a, całym cię\arem wpadł na maskę, odbił się od niej jak
kula bilardowa i wyszczerzył zęby do pijanego kierowcy, drzemiącego na tylnym
siedzeniu. Potem zagapił się na Doyle'a, który właśnie skończył rozmawiać ze Sue
Snell. Płomienie rzucały na niego migotliwy poblask, zabarwiając wszystko
kasztanowym kolorem zakrzepłej krwi.
Kiedy Doyle się odwrócił, Vic Mooney rzucił się na niego i chwycił go w ramiona jak
zakochany młodzieniec obejmujący w tańcu swoją wybraną. Przywarł do niego z całej
siły, wybałuszając oczy i nadal obłąkańczo szczerząc zęby.
- Vic... - zaczął Doyle.
- Odkręciła wszystkie krany - powiedział Vic lekko, z uśmiechem. - Odkręciła
wszystkie krany i wypuściła wodę, bzz, bzz, bzz.
- Nie mo\na ich wypuścić. Och nie. NieNieNie. Carrie odkręciła wszystkie krany.
Rhonda Simard spalona. O Je-eeeeeeezuuuuuuu...
Doyle uderzył go w twarz. Stwardniała dłoń dwukrotnie wylądowała na policzku
chłopca z suchym klaśnięciem. Krzyk urwał się nagle z zaskakującą szybkością, ale
uśmiech pozostał, nieprzytomny i przera\ający niczym odległe echo zła.
- Co się stało? - zapytał szorstko Doyle. - Co się stało w szkole?
- Carrie - wymamrotał Vic. - Carrie się stała w szkole. Ona... - stracił wątek i
uśmiechnął się bezmyślnie.
Doyle potrząsnął nim lekko. Zęby Vica zaszczekały o siebie jak kastaniety.
- Co z Carrie?
- Królowa balu. Oblali krwią ją i Tommy'ego.
- Co...
Była 23.15. Stacja benzynowa Citgo na Summer Street eksplodowała nagle z
donośnym, szarpiącym nerwy hukiem. Na ulicy zrobiło się jasno jak w dzień, a\ obaj,
oślepieni, zatoczyli się do tyłu na maskę samochodu i osłonili oczy rękami. Ogromny,
połyskliwy jęzor płomienia wspiął się na wiązy rosnące w Courthouse Park,
oświetlając szkarłatną poświatą staw dla kaczek i boisko baseballowe. Potem ogień z
trzaskiem wystrzelił w górę. Doyle słyszał, jak na ziemię spadają z brzękiem kawałki
szkła i drewna, a ponad wszystkim górował \arłoczny ryk płomieni. Ponownie
zmru\yli oczy, kiedy nastąpiła kolejna eksplozja. Doyle wcią\ nie mógł zrozumieć,
(moje miasto się pali moje miasto)
\e to wszystko się dzieje w Chamberlain, w Chamberlain, na miłość boską, w tym
samym Chamberlain, gdzie pił mro\oną herbatę na słonecznym ganku w domu swojej
matki i sędziował w mistrzostwach koszykówki, i codziennie o drugiej trzydzieści nad
ranem odbywał ostatni rutynowy objazd szosą nr 6 obok "The Cavalier". Jego miasto
się paliło.
Z posterunku policji wyskoczył Tom Quillan i podbiegł do samochodu Doyle'a.
Włosy sterczały mu na wszystkie mo\liwe strony, ubrany był w brudny zielony
roboczy kombinezon i podkoszulek, wło\ył na odwrót swoje rozczłapane mokasyny,
ale Doyle pomyślał, \e jeszcze nigdy w \yciu tak się nie ucieszył z czyjegoś widoku.
Tom Quillan był nieodłączną cząstką Chamberlain, niemal symbolem tego miasta - i
oto okazało się, \e jest cały i zdrowy.
- Zwięty Bo\e - wydyszał Quillan. - Widziałeś to?
- Co się dzieje? - zapytał krótko Doyle.
- Rozmawiałem przez radio - powiedział zasapany Quillan. - Motton i Westover
chciały wiedzieć, czy mają wysyłać karetki pogotowia, więc im powiedziałem, \e tak,
do cholery, niech wysyłają wszystko. Karawany te\. Dobrze zrobiłem?
- Tak. - Doyle przeczesał włosy palcami. - Widziałeś gdzieś Harry'ego Błocka? -
Błock zarządzał siecią Miejskich Urządzeń U\yteczności Publicznej, co dotyczyło
równie\ instalacji wodnych.
- Nie. Ale szef Deighan mówi, \e mają wodę w tym starym domu Renneta po drugiej
stronie. Właśnie przeciągają wę\e. Zagoniłem paru chłopaków do roboty i teraz
zakładają szpital na posterunku. To dobre dzieciaki, ale mogą ci pobrudzić krwią
podłogi, Otis.
Otis Doyle doznał przemo\nego wra\enia, \e to wszystko mu się śni. Z pewnością
takie słowa nie mogły być powiedziane w Chamberlain. Po prostu nie mogły.
- W porządku, Tommy. Dobra robota. Wracaj tam i dzwoń do wszystkich lekarzy w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates