[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gdyby cię takie spotkało porwanie
I nie spodziewał się znikąd odsieczy,
I widział taką rękę, mości panie!
Czerwoną? do miliona krwawych mieczy!
Taką ohydną rękę? pełną kości,
Co pozbawiła cię ludzkiej godności!
Zwłaszcza jeżeli jesteś demokratą
I o swą godność indywidualną
Dbasz wielce co byś więc powiedział na to?
Gdybyś przez babę tak suchą! fatalną!
I nie wiem pewnie lecz może wąsatą
Sę symonistkę i nie idealną,
Ale kościaną, był pozbawion woli
I tchu i czynił to, co godność boli?
Nie wiesz? Więc sobie zamawiam twą łaskę
Nadal, na rzeczy ważniejszych sądzenie.
Beniowski więc wpadł w szatańską zatrzaskę,
Widzę w tym jego gwiazdę przeznaczenie!
I leciał jak wiatr, patrząc w bladą maskę,
Którą słoneczne wkładają promienie
Na twarz księżyca; a w tym prędkim biegu
Zwiat mu się cały zdawał kłębem śniegu.
165
Nagle zwolniła kroku przewodniczka,
Roześmiała się, zeskoczyła z siodła.
Beniowski siedział na koniu jak świeczka,
Patrząc, gdzie go ta wędrówka zawiodła.
Ujrzał, że chwastem zarosła uliczka,
Między skałami co mogą za godła
Służyć dwóm sercom rozdartym na wieki
Wiodła go prosto prosto do pasieki.
Pasiekę tę znał dobrze i te skały,
I tę ścieżeczkę, pełną rudej glinki.
Tutaj pasterskie roił ideały
Z których czytelnik może robić drwinki.
Starosta córce dał ten gaik mały
I od niej nazwał miejsce Anielinki.
A zaś ta wiedzma, na pozór straszliwa,
Była to niańka panny, stara Diwa.
Poznał ją rycerz i za tę czerwoną,
Za tę ibisa rękę wnet uścisnął.
Więc ty Irydą jesteś, a Junoną
Jest twoja pani? Teraz obłok prysnął!
Ach, widzę, jaką miałem myśl szaloną!
I co bym zrobił, gdybym szablą świsnął
I odciął ci tę rękę, Diwo stara.
Drugi raz nie graj w diabła i w Tatara .
Tak mówiąc, za swą Diwą szedł z pośpiechem
I ze skał wyszli na łąkę zieloną,
Na którą księżyc spoglądał z uśmiechem
Widząc tysiącznych róż otwarte łono.
Chata, nakryta prostej słomy wiechem,
Zcieniona lipy ogromnej koroną,
Stała na łące, w najciemniejszej głębi,
Z girlandą śpiących wokoło gołębi.
Z drżeniem za Diwą szedł Beniowski młody
Prowadząc konia, co się wyrwał z dłoni
I poszedł z wolna, parskając, do wody
Ta wyglądała spod białych jabłoni
Szarfą księżyca, błękitem pogody
Za nim koń drugi poszedł rżąc a oni,
To jest nie konie, lecz nasz rycerz z Diwą,
Weszli w lepiankę pochyłą i krzywą.
Staruszek, Diwy mąż, poświecił w sieni
I drzwi otworzył od panny pokoju.
166
Na progu stała jakby smętna ksieni
Panna Aniela, cała w białym stroju;
Z dyjamentowych zaś miesiąc pierścieni,
Podobny do gwiazd migających roju,
Błyskał na kruczych włosach rozwiniętych,
Właśnie jakoby złote światło świętych.
Beniowski myślał, że anioł, i witał
Jak bóstwo: długim, przeciągłym westchnieniem,
Potem się zmięszał i o zdrowie spytał
Co dziś byłoby wielkim uchybieniem!
Nieświatowością! znakiem, że nie czytał
Pani Sand, że się byronicznym cieniem
Nie okrył, że jest niezgrabny w rozmowie,
%7łe nie wie, jak to mówić romansowie.
Ja sam się dziwię, że za bohatera
Wziąłem takiego prostego szlachcica!
Oto pierwszy raz swe usta otwiera
Przed swą kochanką, która w nów księżyca
Swe włosy czarnobłękitne ubiera
Jakby sawantka albo czarownica,
I słyszy że nie jak wieszcz lub astronom
Kochanek wita ją lecz jak ekonom.
Na niezgrabnego już masz patent a ja,
Rycerzu, wyprę się twoich grubijaństw
I cała moich poematów zgraja
Lęka się dalszych twoich swarów, pijaństw;
Anhelli cię ma biały za lokaja
I Balladyna skora do zabijaństw
Wolałaby się w trupów ukryć gęstwie,
Niż przyznać, że jest z tobą w pokrewieństwie.
Co jest niejaką prawdą, bo te mary
Jedne się rodzą z serca, drugie z głowy,
A trzecie tylko z dziwnej, twardej wiary
W przyszłość, a czwarte obłok piorunowy,
A piąte mi koń w stepach przyniósł kary.
Lecz ten poemat będzie narodowy,
Poetów wszystkich mi uczyni braćmi,
Wszystkich oprócz tych tylko których zaćmi.
Lecz do powieści. Więc na progu stała
Panna Aniela, prosta, dumna, czysta,
Dla zalotników zwyczajnych jak skała,
Z czego kochanek wybrany korzysta.
167
Albowiem nigdy nie kokietowała
Dlatego tylko, aby mieć ze trzysta
Kornych kochanków pod wachlarza trzonkiem,
Z których by żaden nie chciał być małżonkiem.
Lecz u Polaków tak: ciągną jak słomki
Za oczkiem jakiej Marysi lub Wandy,
Która im różne rozdaje przydomki,
A wiosną listkiem cyprysu, lewandy
Z nimi w zielone gra lub wiąże słomki,
Lub wędkę rzuca w te rybek girlandy,
Które za każdym wody pluskiem płyną,
Skosztują haczek obaczą i miną.
Lecz u Polaków tak: widziałem całe
Przy jednej pannie gimnazja, licea;
Ta miała często rączęta niebiałe,
A złość tak wielką w sercu jak Medea,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates