[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czy zna ją pani dobrze? Teresa potrząsnęła głową przecząco.
- Nie, Monsieur. Po prostu podróżowałyśmy obie w tym samym przedziale
do Paryża.
- Spędziła pani w moim zamku trzy tygodnie. Z pewnością musi pani
uważać, że jest to odludne miejsce.
Markiz wypowiedział to zdanie tak, jakby pragnął, żeby Teresa się z nim
zgodziła, ale ona odparła szybko:
- Każda spędzona tutaj minuta była cudowna. Jest to najpiękniejsze miejsce,
jakie zdarzyło mi się widzieć! Więc proszę, niech mi pan pozwoli tu zostać,
Monsieur.
- Bez precyzowania terminu? - Na zawsze!
Markiz spojrzał na nią ze zdumieniem, stwierdzając:
- Chyba nie mówi pani tego poważnie. Jest pani młoda i atrakcyjna. Skąd ta
awersja do Paryża? I dlaczego młoda kobieta z pani urodą chciałaby się
zagrzebać na prowincji, pośród starych służących, którzy są jedną nogą w
grobie?
Markiz zamilkł, oczekując wyraznie komentarza z jej strony i Teresa
myślała szybko, jak powinna mu odpowiedzieć.
- Mówiłam panu, że czuję się tu bardzo szczęśliwa, Monsieur - odrzekła w
końcu. - A moja pomocnica podziela te uczucia.
- Pani pies przypuszczalnie także je podziela! Teresa zadbała o to, by Rover
został z Gennie, w nadziei, że markiz będzie nieświadomy jego istnienia. Ale w
tej że chwili przypomniała sobie, że kiedy wybiegła z ogrodzenia Le Roi,
Rover pokazał się od strony drzew, gdzie usiłował rozkopać jeszcze jedną norę
króliczą, po czym pobiegł w ślad za swą panią do furtki w murze.
- To bardzo grzeczny piesek - powiedziała szybko.
- Skoro ja mam swoje zwierzęta, Mademoiselle, pan również powinna mieć
prawo do swoich!
Teresa popatrzyła na niego zmieszana i markiz odezwa się ponownie:
- Może ma pani rację, jeśli chodzi o Le Roi. Rzeczywiście wydawał się
bardzo uradowany z mojego przyjazdu. - Teresa milczała, więc markiz
kontynuował: - Robiono mi wyrzuty z różnych powodów, Mademoiselle
Beauvais, ale po raz pierwszy ktoś zbeształ mnie za zaniedbywanie tygrysa!
Sądząc, że markiz sobie z niej żartuje, Teresa odparła szybko:
- Jestem przekona, że zwierzę wychowywane przez kogoś od urodzenia
traktuje taką osobę jak rodzica. Człowiek staje się dla niego prawdziwą matką
czy ojcem, od którego oczekuje rodzicielskiej miłości i oddania. Miałam sama
tego rodzaju doświadczenie ze zrebakiem, którego wychowałam.
- I gdzież jest teraz ten zrebak? - spytał markiz. - W Anglii.
- Opuściła go pani?
- ... Nie miałam... innego wyboru.
Teresa nie zdołała opanować nagłego drżenia głosu namyśl o tym, jak
ciężkie było rozstanie z końmi, które były jedynymi jej towarzyszami, kiedy po
ostatecznym wyjezdzie ojca wiodła ciche i spokojne życie z matką w domu
rodzinnym, a zwłaszcza wtedy, gdy matka zachorowała.
- Przypuszczam, choć nikt mi tego nie mówił, że od chwili przyjazdu do
zamku jezdzi pani również moimi końmi - powiedział markiz.
Teresa podniosła na niego oczy nie zdając sobie nawet sprawy, że patrzy
błagalnie.
- Pomagałam tylko utrzymać je w dobrej formie, Monsieur - odparła - i
dbałam, żeby brały codziennie wszystkie przeszkody.
- Musiały się pani wydać bardzo wysokie? Teresa potrząsnęła głową.
- Nie, konie przywykły do tej wysokości i myślę, że można by podnieść
trochę poprzeczki.
Zupełnie niespodziewanie, markiz wybuchnął śmiechem odrzucając głowę
do tyłu. Teresa spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Po prostu trudno mi w to uwierzyć! - powiedział. - Przyjeżdżam do domu
po dłuższej nieobecności i dowiaduję się, że młoda kobieta, która - jak sama
twierdzi - jest nowym szefem kuchni, zdążyła oswoić mojego dzikiego tygrysa,
dosiada moich koni i wprowadziła zapewne w majątku niejedną innowację, o
czym przekonam się we właściwym czasie.
Teresa złożyła ręce, zaciskając dłonie.
- Proszę o wybaczenie, Monsieurr, jeśli uważa pan to za impertynencję z
mojej strony, ale pana nie było i wszyscy sprawiali wrażenie, że czują się
zapomniani...
- I naprawdę sądzi pani, że takie życie zadowoli panią na dłużej?
- Jestem tego pewna!
- W takim razie, Mademoiselle, pozostaje mi tylko udzielić pani
błogosławieństwa i oznajmić, na wschodnią modłę, że wszystko, co posiadam,
należy do pani!
- Czy to znaczy, że mogę nadal jezdzić konno?
- Jeśli ma pani na to ochotę.
- I nie zabroni mi pan kontaktów z Le Roi? Markiz roześmiał się.
- Nie będę nawet radził, żeby pani uważała, bo nie ma takiej potrzeby.
- Myślę, że Le Roi mi ufa - odrzekła Teresa z uśmiechem - i jestem
ogromnie wdzięczna, Monsieur, iż pan zrobił to samo.
Uznawszy widać, że rozmowa jest zakończona, Teresa wstała, ale markiz
powiedział:
- Jeszcze mi pani nie wyjaśniła, dlaczego opuściła pani Anglię.
Widząc, że Teresa milczy, dodał po chwili:
- Dobrze, nie będę nalegał na odpowiedz, a jeśli przybyła pani do zamku,
żeby się w nim ukryć, sądzę, że nigdzie nie znajdzie pani bezpieczniejszego
schronienia.
Teresa drgnęła gwałtownie słysząc jego słowa, a podniósłszy oczy na
markiza zrozumiała, że powiedział to umyślnie, chcąc zobaczyć jej reakcję. Nie
było sensu udawać.
- To prawda, szukałam ukrycia - przyznała, - i rzeczywiście czuj ę się tu
bezpiecznie.
- Nie zdołam pani namówić, żeby mi pani zaufała i wyznała, czego się pani
boi? - Widząc, że Teresa potrząsa głową, markiz dorzucił: - Albo dlaczego
nienawidzi pani Paryża?
Wdzięczna, że markiz nie zmusza jej do wyjawienia powodów, dla których
się ukryła, Teresa odpowiedziała:
- Między innymi dlatego, że w pogoni za uciechami życiowymi Francuzi,
idąc za przykładem Wenecji, dążą do własnej zguby. Wydają się zupełnie
nieświadomi, iż nieprzyjaciel stoi u wrót i że w każdej chwili mogą zostać
pogromieni.
Teresa mówiła tak, jak mogłaby odpowiedzieć na pytanie własnej matce.
Skończywszy, dostrzegła nagle, że markiz zesztywniał i patrzy na nią
zwężonymi oczami.
- Czemu pani tak mówi? - zapytał ostrym tonem. - Kto pani powiedział, że
nieprzyjaciel stoi u wrót?
Teresa zarumieniła się.
- Mieszkałam w Anglii, to prawda - przyznała - ale moja matka dostawała co
tydzień francuskie dzienniki. Czytałam je wszystkie, od ,,Le Jour" do tych
najbardziej rewolucyjnych.
- I co pani w nich wyczytała?
Teresa pomyślała, że skoro zaczęła, wypada dokończyć, tym bardziej że
markiz wyraznie pragnął wysłuchać jej opinii.
- Moja mama pewna była dwóch rzeczy. Po pierwsze tego, że Prusy
wcześniej czy pózniej zaatakują zbrojnie Francję, zamierzając ją pobić. A po
drugie, że niezadowolenie wśród tragicznie opłacanych francuskich robotników
doprowadzi w końcu do następnej rewolucji.
W słowach Teresy nie było pokory, brzmiała w nich nawet nuta wyzwania,
ponieważ uważała, że markiz, podobnie jak jej własny ojciec, trwoni czas i
pieniądze na kobiety, zamiast myśleć o niebezpieczeństwie grożącym krajowi.
Posłała mu przy tym spojrzenie oczami pociemniałymi z pogardy. Markiz
milczał przez chwilę, zbyt zdumiony, by odpowiedzieć. Następnie zapytał:
- Jak to możliwe, że orientuje się pani w tych sprawach, skoro mieszkała
pani w Anglii?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates