[ Pobierz całość w formacie PDF ]
od czarnego młyna i wielkich olch, nadleciały istne tabuny wróbli. Czarniawa tego pospól-
stwa obsiadła czuby płotu-pleciaka okalającego ogród, rozmiotła na wsze strony mnóstwo
pyłu śniegowego i ze swarem rzuciła się na resztki pastwy. Hub jako samowładny, ale oświe-
cony władca rzucił między te szare skrzydełka, czerwone podgardla i nakrapiane brzuszki
nowe garście, jedne i drugą. Ale dobroczynność despotów, choćby i najbardziej oświeconych,
szybko się wyczerpuje, zwłaszcza jeśli w worku braknie naprawdę siemienia. Hub wysypał
wszystko, co było, do ostatniego ziarenka, przewrócił worek na nice i wewnętrzny spiczasty
róg okazał zgromadzeniu... Ale ani zawiązanie worka w węzeł, ani inne prawdę głoszące ge-
sty nie wywarły dobrego wrażenia. Przeciwnie, wszystko przyjęte zostało z oziębłą nieufno-
ścią, a nawet z niedowierzająco-drwiącym szczebiotem jak to bywa u zgłodniałego tłumu.
Hub odszedł z tego miejsca ptasiej żarłoczni niosąc pod pachą worek, a w sobie poczucie
spełnionego obowiązku. Niósł jeszcze coś, z czym wydać się nie chciał przed nieznajomym
panem: żal za gilami, żal za szczygłami, których barwy wielorakie wiły mu się pod powieka-
mi, tworząc zaiste czerwone i żółte łzy.
Biegł tedy w dół ogrodu po zadętych ścieżkach, pełnych teraz takiego wdzięku, jakiego
nigdy nie widział na ziemi chyba w snach, które się czasem śnią w dzieciństwie. Na dole
obadwaj z Machnickim rozgarnęli nogami zwiewną zaspę, która zajmowała otwór furtki, i
wyszli nad staw rozciągający się tuż pod płotem ogrodu. Teraz nie było go wcale widać. O
jego istnieniu świadczyła tylko nadzwyczajnie równa powierzchnia i dwie ciemne przeręble
obłożone wokół grubymi bryłami wydobytego lodu. Na prawo był młyn czarny, ogromny,
posępny, skryty za pogródkami i groblą. Nawisły jego dach siedział na tak niskim kadłubie,
utopionym zresztą w zaspach, że się wydawało, jakoby stał wprost na ziemi. Okap tego da-
chu, spoidła pogródek, przecznice koła wodnego obwieszone były teraz mnóstwem najcud-
niejszych sopli lodowych. Wpośród ich lśnienia, migotań, niewymownie delikatnych barw
obracało się powoli tajemnicze, wielkie czarne koło doskonały i potężny obraz wiecznego
nawrotu pracy wioskowej, przetwarzania się jej bez końca, i tożsamości, która wciąż idzie
tam, skąd wyszła piękna podobizna i wyraz życia wsi, wiecznego postępu i wiecznego sta-
nia w miejscu. Na końcu stawu złociły się takroczne trzciny, których przydęte kity uwydat-
niało ranne słońce.
Tuż za pogródkami był na grobli wzgórek, stanowiący, widać, odwieczną, naturalną ostoję,
w którą z dwu stron grobla wrosła, zatamowując bieg strumieni. Ten wzgórek obrośnięty był
wielkimi olchami. Wśród grubych pniów, ze strony burzy ośnieżonych srebrzyście, stała
drewniana figura jakiegoś świętka. Hub nazwał go przed Machnickim świętym Janem. Kloc
ten z drzewa, rzezbiony prostacką ręką snycerza, był już zmurszały i popękany. Zniegi go
teraz zadęły do połowy, na ramiona i na piersi wdziały mu nową, przeczystą komżę, na głowę
mitrę tajemniczego kształtu. Machnicki zbliżył się do figury i tam przystanął. Hub na widok
lodu i ślizgawki, prawdę powiedziawszy, zapomniał o gościu i obowiązkach przewodnika.
Rozpędzał się siarczyście po gładkim śniegu i ślizgał daleko w wyszorowanej podeszwami
czarnej smudze szczerego lodu. Gdy biegł, lód dzwięczał pod jego obcasami. Buzia chłopca
zaczerwieniła się jak rumiane jabłuszko...
Machnicki stał śród olch, na wzgórku, patrząc się pilnie w ów świat przed oczyma rozto-
czony, tak nieopisanie piękny i w postać wyrzezbioną z drzewa. O czymś swoim, najbar-
dziej własnym, czym z nikim na ziemi nie byłby się w stanie podzielić, o duchu swoim we-
wnętrznym rozmawiał z biednym świętkiem wioskowym. Był to bowiem jakby obraz wido-
my jego własnej mocy, która jest bardziej wieczna niż świat, i niedoli bardziej głębokiej niż
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates