[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wędkarz położył na stół kraciasty obrus, usiedli, a Wojtek wyjął półlitrówkę
wyborowej i odkręcił.
- Rybka lubi pływać, panie gospodarzu, wypijmy po jednym, zanim się usmaży.
Wędkarzowi oczy błysnęły jak dwie latarnie morskie.
- Helka, kieliszki daj!
Przyniosła pięć gustownych, wytłaczanych musztardówek na drewnianej tacy. Wojtek
polał szczodrze, rozlał całą butelkę.
- Zdrowie gospodarzy!
Wypili po połowie, tylko wędkarz wyciągnął wszystko do końca, tak jakby pił wodę.
- Suszy po tych rybach! - powiedział i zagryzł kawałkiem chleba.
- Ojciec, nie pijcie tyle, bo wam znowu zaszkodzi, tak jak ostatnim razem!
- Nic mi nie będzie, idz lepiej zobacz, żeby się ryby nie przypiekły.
Po chwili wróciła i postawiła na stół wielki, czubaty półmisek pełen usmażonej na
złocisty kolor ryby. były tam różne rybki, większe i mniejsze oraz dzwonki jakiejś większej
zdobyczy, sądząc po białym, zwartym mięsie - sandacza. Zapach, jaki się roztaczał, był taki,
że wszyscy dorwali się do półmiska tak, jakby od paru dni nie mieli nic w ustach.
- Przepyszne! - powiedział Wojtek z ustami pełnymi wspaniałej ryby. - Zdrowie
naszej gospodyni i tego, kto te rybki złowił!
Po drugiej butelce i kolejnym półmisku ryb przy stole zrobiło się wesoło, a po trzeciej
nawet początkowa podejrzliwość córki wędkarza rozpłynęła się w oparach wyborowej.
Gospodarzom rozwiązały się języki, zaczęli opowiadać o sobie, o swoim życiu i
ciężkiej doli polskiej wsi.
Okazało się, że wędkarz był tam urodzony. Gdy wybuchła wojna, miał czternaście lat
i cały okres okupacji spędził w swoim domu nad Pisą.
- Wtedy musiałem łowić ryby, bo trudno było o jedzenie, samiśmy musieli je
zdobywać. Tak mi to w krew weszło, że od tamtej pory nic mnie innego nie interesuje, tylko
wędka.
- Dalibyście już ojciec spokój z tymi rybami, schabowego bym zjadła, to jest jedzenie!
- Helka za śmiała się.
- Wez go i kup, z tej mojej renty. Ziemię mi zabrali, bo niby uprawiana nie była. Teraz
za nią płacą rentę, ale to marne grosze, a ziemia odłogiem leży, jak leżała. Tylko te ryby mi
zostały.
- To całą wojnę pan tu spędził?
- Tak, panie, nie tylko wojnę, ale i całe życie - zaśmiał się wędkarz.
- To ciekawe, a może pan będzie wiedział, bo kolega z niemieckiej telewizji o to pytał
- powiedział Wojtek, wskazując na zajętego rozmową z Heleną Rolfa. - Podobno był tu
gdzieś w czasie wojny niemiecki szpital polowy, prawda to?
- Szpital polowy? Pewnie, że był. Niedaleko, musieliście przejeżdżać koło tego
miejsca, pamiętam jak dziś. Lądowisko też było i chodziliśmy z chłopakami ze wsi patrzyć na
samoloty. Szkopy czasem do nas strzelały, żeby nas przepędzić, ale tylko na postrach. -
Zaśmiał się. - A czemu pan pyta? - zapytał całkiem trzezwo.
- brat tego kolegi z niemieckiej telewizji był tu w czasie wojny. Został ranny gdzieś w
Rosji i tu go przywieziono. Prosił, żeby mu na pamiątkę parę zdjęć tego miejsca zrobić, ale
nie mogliśmy go odszukać.
- Nic wielkiego, łatwo znalezć. Jaki kilometr stąd, za takim małym wzgórzem na dużej
łące schodzącej do rzeki, tam to było. Nawet ruiny jakichś baraków zostały, ale krzakami
zarosły. Ruskie zbombardowali w czterdziestym czwartym.
- brat kolegi mówił, że na wzgórzu przy szpitalu stał taki wielki dąb. Szukaliśmy go,
ale nie mogliśmy znalezć. Pomyśleliśmy, że musiał się pomylić i że to nie tu.
- Panie, nie pomylił się - roześmiał się pełną gębą wędkarz - tylko że tego dębu już od
dobrych dwudziestu lat tam nie ma!
Rolf nagle przestał rozmawiać z Heleną i spojrzał bacznie na wędkarza, który ciągnął
swą opowieść dalej.
- Piorun w niego strzelił parę lat po wojnie, zmarniał od tego i któregoś roku wichura
go powaliła. Przyjechali jacyś, ścieli go, a drewno wywiezli, tylko pieniek został w ziemi.
Jutro wam pokażę, jak będę jechał na ryby. Otwórz pan tę butelkę, bo mi w gardle zaschło.
Człowiek nienawykły, z rybami nie pogadasz. - Zaśmiał się.
Patrząc na rozradowaną twarz Rolfa, Wojtek odkręcił nakrętkę kolejnej wyborowej i
polał.
- Przespać się tu u pana będzie gdzie? - zapytał.
- Przespać? Pewnie, że będzie, panie, dla takich gości... Dom duży, a ja sam z córką tu
mieszkam. Helka, przygotuj dla panów ten duży pokój na strychu, przenocować ich trzeba,
żeby po ciemnicy nie musieli się tłuc po tych wertepach.
Rozdział 24
Cztery półlitrówki na pięć osób to nie była może śmiertelna dawka, ale dla kogoś
nieprzyzwyczajonego do takich wyczynów stanowiła poważne wyzwanie. Rolf i Andrzej
poszli na górę, padli na swoje łóżka jak kłody i po chwili z pokoju na strychu zaczęło
dochodzić ich donośne chrapanie.
- Słabe głowy mają ci Niemcy z NRD - zażartował wędkarz, śmiejąc się do Wojtka.
Na dworze po zachodzie słońca zrobiło się chłodno, więc weszli do domu. Siedzieli w
dużym pomieszczeniu z węglową kuchnią i dużym piecem, przy stole nakrytym wzorzystą
ceratą. Kończyli ostatnią butelkę - wędkarz nie odpuszczał takich okazji w swoim życiu i ktoś
musiał dotrzymać mu towarzystwa. Padło na Wojtka.
Ale on nie miał nic przeciwko temu. Lubił wypić raz na jakiś czas i cenił sobie
ciekawe towarzystwo. A wędkarz, mimo że prosty człowiek, który spędził całe swoje życie w
jednym miejscu, miał bardzo oryginalne podejście do rzeczywistości i miło się z nim
gawędziło. Widać łowienie ryb dawało dużo czasu i okazji do ciekawych przemyśleń.
Wojtek słuchał go z prawdziwą przyjemnością i czuł się tak, jakby ktoś opowiadał mu
ciekawą książkę. bo w końcu to wszystko, co można wyczytać w różnych, mądrych
książkach, też ktoś sam kiedyś musiał wymyślić. Wędkarz książek nie czytał i tego
wszystkiego, co sam wymyślił, nie zapisywał, ale najwyrazniej miał ochotę z kimś się tym
podzielić...
Rano obudziło ich słońce zaglądające wprost przez otwarte okno pokoju na poddaszu,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates